22
Był to pierwszy raz, kiedy Julia cieszyła się z niechęci, jaką żywili do niej rodzice.
Zgodnie
z jej podejrzewaniami, przybyli na bal wraz z ukochanym synem i jego
biedną partnerką, a teraz fotografowali z zapałem tańczącego Olivera,
opowiadając każdemu, kto chciał ich słuchać, jakim uroczym był dzieckiem
i na jakiego przystojnego wyrósł mężczyznę.
Julia
nie zgadzała się z tym. Po pierwsze, jako dziecko był wrednym bachorem
(przymiotnik „uroczy” zdecydowanie do niego nie pasował), a po drugie,
jako nastolatek – ta, jasne, „mężczyzna” – CIĄGLE był wrednym bachorem.
Oliver
był czerwony na twarzy i wyglądał, jakby miał zapaść się pod ziemie, co
chwila z lękiem łypiąc okiem na rodziców. Jeszcze trochę, a łowczyni
zrobiłoby się go żal. W duchu jednak zbyt cieszyła się faktem, że o jej
dzieciństwie nie ma kto opowiadać. Chociaż… ciocia Silva, kiedy była w
wyjątkowo złym humorze potrafiła wywinąć taki numer.
-Wszystko w porządku? – zapytał Valerian.
Rozluźnił
się już dawno temu, ku największej radości Julii, która nie dosyć, że
czuła się odrobinę nieswojo, zaproszona przez najlepszego przyjaciela,
to jeszcze martwiła się, że ów najlepszy przyjaciel może to zauważyć, co
byłoby już kompletną porażką.
No,
i poza tym niepokoił ją fakt, że przez jeden nieodpowiedni ruch może
jej wypaść któryś z trzech sztyletów, jakie ze sobą wzięła. Po
zastanowieniu, może branie ich nie było najlepszym pomysłem, ale kiedy
zorientowała się, że sukienka została uszyta tak, by dało się pod nią
ukryć kilka rodzajów broni, po prostu nie mogła się powstrzymać.
-Tak, w najlepszym. – uśmiechnęła się, widząc, że chłopak dalej wbija w nią pytające spojrzenie.
Odpowiedział jej uśmiechem.
-Może trochę odpoczniemy?
-Dobry pomysł. – zgodziła się, puszczając jego ręce. Odsunęli się od siebie o krok i wyszli z tłumu tańczących.
Valerian
myślał, że zatrzymają się obok misy z ponczem, ale zamyślona Julia szła
dalej. Wbiegli po krótkich schodkach i po chwili znaleźli się w ciemnym
korytarzu, z klasami po prawej i wysokimi oknami po lewej stronie.
Odgłosy zabawy dochodziły do nich przytłumione i o wiele cichsze.
-Jak na razie się bawisz? – zapytał.
-W
porządku. – odparła krótko. – No ale wiesz… co to za zabawa, gdy nie ma
żadnych łowców do pokonania w pobliżu? – powiedziała żartobliwie.
-Coś w tym jest. – zgodził się.
Naraz
jednak zatrzymał się w pół kroku i utkwił spojrzenie czerwonych oczu w
widoku za oknem jakby mógł nimi przewiercić ciemność.
-A jeśli… są tu łowcy do pokonania?
-Co? – ze zdziwieniem spytała dziewczyna.
-Zobacz. – wskazał okiem coś za oknem.
Wyprostowała
się gwałtownie, wbijając wzrok w to samo miejsce co on. Ciemna
sylwetka, dotąd przyczajona na parapecie, błyskawicznie znikła im z
oczu. Ich zaniepokojone spojrzenia skrzyżowały się.
-Myślisz, że… - zaczął Valerian.
-To łowcy. Może Strażnicy, ale raczej łowcy. Poczekaj… masz przy sobie komórkę?
-Jasne. – skinął głową, podając jej telefon.
Błyskawicznie wystukała numer do cioci Silvy i wsłuchała się w sygnał, modląc się, żeby ta odebrała.
Ale nie odebrała.
-Do kogo jeszcze możesz zadzwonić? – zapytał łowca. – W zasadzie… przecież twoi rodzice tu są. Może oni…
-Oni
oficjalnie nie są jednymi z nas. Odpuścili sobie… a kiedy zobaczą
wroga, zwieją jak nic. – odparła ponuro, marszcząc brwi. – Czekaj, mam
pomysł… wiem, do kogo jeszcze możemy zadzwonić.
Westchnęła ciężko, a potem wybrała numer do wuja Dantego.
*
-Naprawdę? – zapytał podekscytowany Nikolaj. – Serio? Potrójny blef?
Dante
skinął głową. Na początku nie wiedział, jak będą mu się układały
relacja z chłopakiem, ale teraz kiedy siedzieli w salonie domu Madeleine
i łowca opowiadał o misji, którą on i jego drużyna przeprowadzali w
księgarni, w celu odnalezienia pewnego artefaktu, stwierdził, że lubi
Nikolaja Batesa.
-Lepiej
opowiedz o misji w Egipcie. – zauważyła Maddy, przekrzywiając głowę.
Ona słyszała jego opowieści setki razy i teraz nawet nie słuchała, tylko
wertowała jakąś książkę (Nikolaj, znając jej chęć do czytania
podejrzewał, że są w niej same obrazki).
-O KTÓREJ misji w Egipcie? – zaciekawił się Dante.
-O tej w Dolinie Królów. – uściśliła dziewczyna.
-W porządku, a więc…
Początek
opowieści został przerwany naglącym odgłosem dzwonka: komórka łowcy
zawibrowała na stole. Numer nieznany. Dante posłał Madeleine i jej
przyjacielowi przepraszające spojrzenie i odebrał.
-Tak słucham?
-Wujek Dante?
Na
dźwięk głosu Julii McEver Maddy gwałtownie wypuściła książkę z rąk: tom
upadł na podłogę, otwierając się na setnej stronie i zdziwiony Nikolaj
zauważył, że rzeczywiście – kartki pokrywały kolumny liter.
Dziwna sprawa.
-Julia? – zapytał zdumiony łowca.
-Tak, to ja! Wujku, jestem na balu…
-W roli kelnerki, jak sądzę. – mruknęła Madeleine pod nosem.
Wuj spiorunował ją spojrzeniem, a ona podniosła ręce w obronnym geście.
Julia kontynuowała.
-…ja i mój przyjaciel, Valerian – on jest jednym z nas, wuju – widzieliśmy łowców za oknem.
-Ha, ciekawe, co dodano do ich ponczu. – skomentowała Maddy.
Tym
razem Dante nawet na nią nie spojrzał, stosując jedną z nielicznych
znanych mu metod wychowawczych, czyli ignorowanie (Melisa stanowczo
upierała się, że to nie jest metoda, ale jakoś nigdy jej nie dowierzał,
przecież działało świetnie).
-Założę
się, że tu chodzi o coś z ciocią Silvą. – dodała Julia. – Ale ona nie
odbiera komórki. Mówiła, że jest z tobą na misji, wuju, więc… nie
mógłbyś jej dać do telefonu?
Dante
zaklną w myślach. Jasne, że nie odbierała, była przetrzymywana przez
Hades w ich Mediolańskiej bazie! Zmarszczył brwi. Jak się z tego
wyplątać?
-Chwilowo rozdzieliliśmy się. – wytłumaczył. – Więc nie ma szans. Ale może ja mógłbym pomóc?
-Może być. – zgodziła się niechętnie. – Co mamy zrobić?
-Jesteście tam tylko wy? Chodzi mi, czy tylko wy z łowców.
-Są jeszcze moi rodzice i Oliver, ale dobrze wiesz, jak z nimi jest, wuju.
-Tak, wiem. – zgodził się Dante. – Tylko wy… Julia, wiem, że to cię nie ucieszy, ale macie się w to nie mieszać, jasne?
-Jak to? A jeśli oni zaatakują!?
-Wtedy
możecie się mieszać. – przyznał niechętnie. – Ale w innym razie nie.
Zaraz przyśle tak jakichś łowców. Jesteście w Marsylii, tak? Jaki adres?
Łowczyni błyskawicznie podała mu namiary na szkołę, a potem rozłączyła się. Niewiele myśląc, Dante wybrał numer do Metza.
-Cześć, mamy problem. Przypominasz sobie może Julie, bratanice Silvy?
*
-I co? – zapytał Valerian.
-Przecież słyszałeś. – warknęła dziewczyna. – Kazał nam się NIE MIESZAĆ!
-Ale
musisz przyznać, że to dosyć rozsądne. Mamy po piętnaście lat, nie
ukończyliśmy szkolenia. Nie dalibyśmy rady z pełnoprawnymi łowcami.
-Ja bym sobie dała. – odparła Julia, oddając mu komórkę1. Nagle błysnęły jej oczy, uśmiechnęła się podstępnie. – Wuj Dante powiedział, ze mamy nie ingerować, zanim nie zaatakują, tak?
-Mniej więcej. – zgodził się Valerian.
-A gdyby zaatakowali? – zapytała nagle.
-Nie wiem, o co ci cho…
-Ty też to słyszałeś? – udała, że nadstawia ucha, zmarszczyła brwi. – Chyba ktoś woła na pomoc! Łowcy musieli zaatakować!
-Nikt nie woła. – twardo odparł chłopak.
-Ja słyszałam. – odpowiedziała Julia. – W takim razie, jeśli zaatakowali, musimy wkroczyć do akcji.
-Chyba nie zdajesz sobie sprawy, w co się pakujemy! – warknął z irytacją.
-Zdaje sobie sprawę. – odparła natychmiast. – W końcu jestem z McEver’ów.
*
-Zaatakować szkołę? – zapytał jeden z pięciu łowców, przyczajonych w ciemnościach.
Dowódca pokręcił głową.
-Ta, o którą nam chodzi, sama wyjdzie.
-Do czego ona jest nam potrzebna, sir?
-Nasz
pan przewidział, że Silva McEver się nie złamie. – cicho wytłumaczył
tamten. – Lecz jeśli ceną informacji będzie życie jej ukochanej
bratanicy…
-Chytre.
-Czego innego oczekiwałeś od człowieka, który założył kilka najpotężniejszych organizacji na świecie, w tym Hades?
Do piątki dołączył kolejny, tym razem zwiadowca. Był ubrany na czarno, burza ciemnych włosów wyróżniała go wśród grupy.
Potwierdzająco skinął głową do dowódcy.
-Ona już tu idzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz