czwartek, 9 października 2014


19

-Och, nareszcie! Kogo zapraszasz? Jego? Nie wierze! Słyszałaś, co o nim mówią? Jest podobno… Ci! Cicho, Julia McEver idzie.
 Ten szept doszedł łowczynie tuż przy drzwiach wejściowych do szkoły. Zmarszczyła brwi, a potem uniosła głowę i nie powstrzymała cichego jęku. Na wielkiej szarfie, zawieszonej nad korytarzem, figurował napis: „WIELKI BAL KLASOWY: PANIE ZAPRASZAJĄ PANÓW”.
 W życiu jeszcze nie zhańbiła się zapraszaniem jakiegokolwiek „pana” na bal, i nie zamierzała tego nigdy robić. Przez chwile gapiła się jeszcze na majestatyczne litery, a potem westchnęła cicho i poprawiła ciężką torbę, zwieszającą się z jej ramienia.
 -Julia! – Valerian błyskawicznie znalazł się obok niej.
Szli teraz korytarzem ramie w ramie.  -Słyszałeś już o tym balu? – zapytała dziewczyna.
 -Jasne, wieści huczą w szkole od tygodnia, każdy coś słyszał.
 -Oprócz mnie.
 -Serio?
 -Tak, ja nie miałam pojęcia. Zapraszasz kogoś?
 -Czy ja wyglądam na panią? – z rozbawieniem zapytał chłopak. – Tak też myślałem. A ty?
 -Nie sądzę. – pokręciła głową. – W ogóle przyjdziesz na ten bal?
 -Jeśli mnie ktoś zaprosi. – łowca wzruszył ramionami, mierząc wzrokiem dziewczynę, która akurat szła korytarzem w przeciwną niż oni stronę. – A co?
 -Nic. Gdyby żądne z nas nie szło, moglibyśmy się gdzieś spotkać.
 -Raczej nie u ciebie w domu, co?
Chłopak, jak każdy w szkole, wiedział już o nienawiści między rodzeństwem McEver.  -Mogłoby być nawet tam, tylko najpierw musielibyśmy znaleźć jakąś dziewczynę Oliverowi. Jeśli się uda, mogę się założyć, że rodzice wybędą z domu oglądać przyszłą synową.
 -Przyszłą synową? – prychnął Valerian.
 -A co myślisz, że jak już jakaś się cudem nawinie, to my wypuścimy ją ze swoich szponów? – Julia mrugnęła do niego. – No i co o tym myślisz?
 -Może być, bo raczej nikt mnie nie zaprosi. – westchnął ciężko. – Ale też możemy u mnie.
 -Twoja ciocia…
 -Ciągle nie może odżałować tego obiadu, który się w końcu nie udał.
 Łowczyni krótko skinęła głową. Nadal pamiętała przerażenie Valeriana na widok krwi, ale nigdy tego nie skomentowała.
 -Może być. – Julia uśmiechnęła się do niego. – Ale zobaczymy jak będzie, może cię jakaś zaprosi. O ile się nie mylę, pani od fizyki ma na ciebie oko.
 Roześmiała się i weszła do swojej klasy, zostawiając oszołomionego chłopaka na środku korytarza.


*


-Ale naprawdę? – z niedowierzaniem zapytał Nikolaj. – Serio?
 -Tak powiedział wujek. – wzruszyła ramionami. – Myślałam, że jest zajęty, ale jeśli tu przyjeżdża…
 Madeleine promieniała. Szli obok siebie ulicą, prowadzącą do domu chłopaka. Z tego co dowiedział się po trzech minutach, był to TEN wuj, wuj Dante, jeden z najlepszych łowców na świecie. Miał przyjechać tylko na kilka dni i zatrzymać się u Maddy.
 -Będziesz mu musiała powiedzieć, że ci w garniturach cię gonili. – przerwał potok jej wymowy.
 Zamilkła na chwile.
 -W sumie zastanawiałeś się kiedyś, CZEMU mnie gonili? – zapytała w zamyśleniu.
 -Przecież wytłumaczyłaś mi to. Bo jesteś łowczynią.
 -Tak, i wtedy w to wierzyłam, ale gdyby się zastanowić… No bo pomyśl. Są setki, tysiące łowców na świecie, dorosłych, zdolnych i wyszkolonych łowców. Po co wysyłać kogoś na takiego dzieciaka jak ja?
 -Kolejne pytanie, które będziesz musiała zadać swojemu wujowi. – skinął głową. – A jak myślisz, jak zareaguje na fakt, że ja o was wiem?
 Madeleine zmarszczyła brwi.
 -Trochę komplikujesz sprawę. Ale wiesz, wiele ludzi o nas wie. Pracują dla nas… a poza tym ty masz predyspozycje na łowcę.
 -Może, ale… cóż, ja nie chcę być łowcą. – Nikolaj zarumienił się lekko.
 Maddy chwile przyglądała mu się ze zdumieniem.
 -Jak to nie chcesz??? Przecież to by były same przygody, zagadki, tajemnice do odkrycia, magiczne miejsca… W zasadzie kim ty chcesz być?
 -Uśmiejesz się. – stwierdził spokojnie.
 -Możliwe, ale i tak chcę wiedzieć.

Madeleine nie należała do osób, które najpierw coś obiecują, a potem łamią dane słowo.
 -No dobra, jeśli musisz… chciałbym być wykładowcą na Oxfordzie. – powiedział w końcu, rumieniąc się jeszcze mocniej.
 O dziwo, łowczyni nie roześmiała się.
 -Co chcesz wykładać? – zapytała cicho, podpierając brodę na rękach.
 -Czy ja wiem… historie, albo literaturę angielską. Brzmi nudno, ale mnie to naprawdę ciekawi.
 -Na sto procent będziesz świetny. – uśmiechnęła się lekko.
 -Mam nadzieje… to już tutaj. Muszę lecieć. – uśmiechnął się do niej, wskazując na swój dom.
 Madeleine nigdy jeszcze nie odprowadzała go aż tak daleko. Rzuciła okiem na budynek i trochę się zawstydziła. Ona była łowczynią, miała duży apartament, komórkę, MP3, komputer, laptop i telewizor, a budynek, w którym mieszkał Nikolaj, miał może dziesięć metrów w ogólnym obwodzie, drzwi były zrobione z siatki, jaką zwykle daje się pod napięciem, a ściany były brudne i obdrapane. Łowczyni nagle przypomniała sobie, że chłopak nigdy nie zapraszał jej do swojego domu, i nagle zrozumiała dlaczego.
 -To do zobaczenia. – zdołała odpowiedzieć mu uśmiechem. – I pamiętaj, jutro muszę ci przedstawić mojego wujka.
 -Jasne. – skinął głową. – Pa.
 Maddy odeszła kilkanaście kroków, a potem oparła się o najbliższy mur, i obserwowała, jak z domu wybiega najwyżej siedmioletnia dziewczynka i rzuca się bratu na szyje, mówiąc coś nieskładnie. Nikolaj roześmiał się, podniósł ją do góry i okręcił w powietrzu, zanim ponownie postawił na ziemię. Wtedy wpadł na niego chłopak, może trzylatek i chwycił się nogawki jego spodni, domagając się, żeby go też przytulić.
 Scenę jak z filmu familijnego, obserwowała też matka rodziny, stojąca w otwartych drzwiach. Oparła się plecami o ich framugę, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma przyglądając się swoim dzieciom. Miała na sobie suknie, sięgającą do ziemi, niezbyt wyszukaną ani twarzową, a na nią narzucony brudny fartuch. W końcu Nikolaj podniósł się, i przywitał się z nią. Uśmiechnęła się, słysząc słowa, które wypowiedział, ale jej oczy nadal były bezkreśnie smutne.
A potem spojrzała prosto na Madeleine i uśmiechnęła się lekko. W tej łagodnej serdeczności trochę przypominała jej matkę, Melisę.
 Łowczyni odetchnęła się od muru i ruszyła szybkim krokiem, wciskając ręce do kieszeni, i obiecując sobie, że na urodziny, lub a Gwiazdkę, zależnie od tego, które święto będzie pierwsze, kupi Nikolajowi coś, co sam nigdy by nie kupił, zważywszy na zarobki swojej rodziny, a co ucieszy go tak, że Madeleine będzie to mogła uznać za swój dobry uczynek roku.


*
  

Silva McEver, siedząc między dwójką z dwudziestki pilnujących ją ochroniarzy, przeklinała swojego kuzyna i jego dziwaczny plan. On sam usiadł na przedzie samolotu, wyraźnie go widziała, dyskutował z Rafts’em i popijał wino.
 Przypomniała sobie ich pośpieszną rozmowę, kiedy szli ulicami Moskwy.
 -Co wymyśliłeś? – zapytała wtedy czujnie.
 Jej kuzyn uśmiechnął się lekko.
 -Znam cię, Silvo, i wiem, że nawet jeśli cię złapią, zdołasz się uwolnić. A pomyśl: jeśli cię wydam, po pierwsze zyskam zaufanie Rafts’a, a po drugie nie potrafię uwierzyć w to, że mają tutaj jakieś osobiste więzienie: przewiozą cię do bazy głównej, a przynajmniej w jej pobliże, żeby mogła cię przesłuchać któraś z szych Hadesu. Jeśli zaś jest tam ta baza główna, to równie dobrze mogą tam być dokumenty, których szukamy.
 Zmarszczyła brwi, przyglądając się zimnemu, moskiewskiemu niebu, rozjaśnianemu już światłami dnia.
 -No dobra, powiedzmy, że daje temu wiarę – stwierdziła w końcu. – Może się udać. Ale jeśli nie zdołam się uwolnić? Nie dasz rady, działając sam.
 -Zdołasz. – stwierdził krótko.
 -Odbiorą mi broń!
 -Nie wierze, że nie masz żadnej ukrytej.
 Silva westchnęła wtedy ciężko, przeczesując palcami włosy.
 -Mam, ale oni mnie tam znają, wiedzą, jakie mam słabości i jaką mam siłę – będą przygotowani.
 Dante wzruszył ramionami.
 -Zaskocz ich czymś.
 Miała ochotę zabić go spojrzeniem, ewentualnie jakąś ostrą bronią, ale tylko zgrzytnęła zębami.
 -Uważaj, bo zaraz ciebie czymś zaskoczę. – warknęła, nie kryjąc złości.
 Godzinę później siedzieli przed Rafts’em, zachwyconym postawą Dantego i faktem, że Silva pięć razy podczas ich pobytu w budynku Hadesu, usiłowała go zamordować, przy użyciu linijki, długopisu, oraz zszywacza, więc łowca z pewnością nie kłamał. Rzeczywiście Strażniczka go nienawidziła, rzeczywiście chciał się zemścić, rzeczywiście ją pojmał i do nich odstawił.
 Najgorszym lękiem napawał Silve strach, ponieważ dostrzegła wtedy nieścisłość w planie kuzyna, a dokładniej: trzech ochroniarzy. Okazało się jednak, że nie zostali jeszcze odnalezieni, ale moment, w którym zostaną… Modliła się tylko, żeby jej, Dantego i Rafts’a nie było już wtedy w Rosji. Koniec końców ci kretyni mogli rozpoznać jej kuzyna jako drugiego z napastników.
 Teraz jednak już lecieli i zagrożenia nie było.
 Wystartowali kilka godzin temu, według włoskiego czasu była pewnie ósma, bo słyszała, jak Dante dzwoni do swojej siostrzenicy, Madeleine, z zapowiedzią, że pewnie zatrzyma się u niej na kilka najbliższych dni. Maddy mieszkała w Mediolanie, a przez telefon mówiła na tyle głośno, żeby Strażniczka dała rade ją usłyszeć, że jest spóźniona na pierwszą lekcje.
 Teraz, pod koniec wydłużającego się lotu – jak wywnioskowała z tego telefonu, zapewne do Mediolanu, nie widziała innego powodu, dla którego Dante miał się zatrzymywać u siostrzenicy - była zajęta głównie gapieniem się w sufit samolotu.

Jej ręce były związane, ale między palcami obracała mały przedmiot, znaleziony w swojej kieszeni: podczas powierzchownego przeszukania, nikt go nie zauważył. Badając rzecz samym zmysłem dotyku, dopiero po chwili zorientowała się, że to zapasowy klucz do drzwi moskiewskiego sejfu w bazie Hadesu, z zabawnym, piekielnie ciężkim brelokiem.
 Uśmiechnęła się lekko, zastanawiając się, czy dałoby się tym ogłuszyć jednego z ochroniarzy. Chociaż w zasadzie nie było potrzeby: podczas przeszukania przegapili jeszcze dwa ostrza, przytrzymujące jej włosy i udające spinki, oraz pojedynczy sztylet w cholewce buta. Całą resztę broni – ponad dziesięć sztuk – znaleźli, co i tak było niezłym wyczynem.
 Niebo, po którym lecieli, powoli ciemniało – nadchodziła noc. Silva była zmęczona, niewyspana i zrezygnowana.
 Zasnęła, zanim zdążyła sobie wyperswadować tą manifestacje słabości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz