19
-Och, nareszcie! Kogo zapraszasz? Jego? Nie wierze! Słyszałaś, co o nim mówią? Jest podobno… Ci! Cicho, Julia McEver idzie.
Ten
szept doszedł łowczynie tuż przy drzwiach wejściowych do szkoły.
Zmarszczyła brwi, a potem uniosła głowę i nie powstrzymała cichego jęku.
Na wielkiej szarfie, zawieszonej nad korytarzem, figurował napis:
„WIELKI BAL KLASOWY: PANIE ZAPRASZAJĄ PANÓW”. W życiu jeszcze nie zhańbiła się zapraszaniem jakiegokolwiek „pana” na bal, i nie zamierzała tego nigdy robić. Przez chwile gapiła się jeszcze na majestatyczne litery, a potem westchnęła cicho i poprawiła ciężką torbę, zwieszającą się z jej ramienia.
-Julia! – Valerian błyskawicznie znalazł się obok niej.
Szli teraz korytarzem ramie w ramie. -Słyszałeś już o tym balu? – zapytała dziewczyna.
-Jasne, wieści huczą w szkole od tygodnia, każdy coś słyszał.
-Oprócz mnie.
-Serio?
-Tak, ja nie miałam pojęcia. Zapraszasz kogoś?
-Czy ja wyglądam na panią? – z rozbawieniem zapytał chłopak. – Tak też myślałem. A ty?
-Nie sądzę. – pokręciła głową. – W ogóle przyjdziesz na ten bal?
-Jeśli mnie ktoś zaprosi. – łowca wzruszył ramionami, mierząc wzrokiem dziewczynę, która akurat szła korytarzem w przeciwną niż oni stronę. – A co?
-Nic. Gdyby żądne z nas nie szło, moglibyśmy się gdzieś spotkać.
-Raczej nie u ciebie w domu, co?
Chłopak, jak każdy w szkole, wiedział już o nienawiści między rodzeństwem McEver. -Mogłoby być nawet tam, tylko najpierw musielibyśmy znaleźć jakąś dziewczynę Oliverowi. Jeśli się uda, mogę się założyć, że rodzice wybędą z domu oglądać przyszłą synową.
-Przyszłą synową? – prychnął Valerian.
-A co myślisz, że jak już jakaś się cudem nawinie, to my wypuścimy ją ze swoich szponów? – Julia mrugnęła do niego. – No i co o tym myślisz?
-Może być, bo raczej nikt mnie nie zaprosi. – westchnął ciężko. – Ale też możemy u mnie.
-Twoja ciocia…
-Ciągle nie może odżałować tego obiadu, który się w końcu nie udał.
Łowczyni krótko skinęła głową. Nadal pamiętała przerażenie Valeriana na widok krwi, ale nigdy tego nie skomentowała.
-Może być. – Julia uśmiechnęła się do niego. – Ale zobaczymy jak będzie, może cię jakaś zaprosi. O ile się nie mylę, pani od fizyki ma na ciebie oko.
Roześmiała się i weszła do swojej klasy, zostawiając oszołomionego chłopaka na środku korytarza.
*
-Ale naprawdę? – z niedowierzaniem zapytał Nikolaj. – Serio?
-Tak powiedział wujek. – wzruszyła ramionami. – Myślałam, że jest zajęty, ale jeśli tu przyjeżdża… Madeleine promieniała. Szli obok siebie ulicą, prowadzącą do domu chłopaka. Z tego co dowiedział się po trzech minutach, był to TEN wuj, wuj Dante, jeden z najlepszych łowców na świecie. Miał przyjechać tylko na kilka dni i zatrzymać się u Maddy.
-Będziesz mu musiała powiedzieć, że ci w garniturach cię gonili. – przerwał potok jej wymowy.
Zamilkła na chwile.
-W sumie zastanawiałeś się kiedyś, CZEMU mnie gonili? – zapytała w zamyśleniu.
-Przecież wytłumaczyłaś mi to. Bo jesteś łowczynią.
-Tak, i wtedy w to wierzyłam, ale gdyby się zastanowić… No bo pomyśl. Są setki, tysiące łowców na świecie, dorosłych, zdolnych i wyszkolonych łowców. Po co wysyłać kogoś na takiego dzieciaka jak ja?
-Kolejne pytanie, które będziesz musiała zadać swojemu wujowi. – skinął głową. – A jak myślisz, jak zareaguje na fakt, że ja o was wiem?
Madeleine zmarszczyła brwi.
-Trochę komplikujesz sprawę. Ale wiesz, wiele ludzi o nas wie. Pracują dla nas… a poza tym ty masz predyspozycje na łowcę.
-Może, ale… cóż, ja nie chcę być łowcą. – Nikolaj zarumienił się lekko.
Maddy chwile przyglądała mu się ze zdumieniem.
-Jak to nie chcesz??? Przecież to by były same przygody, zagadki, tajemnice do odkrycia, magiczne miejsca… W zasadzie kim ty chcesz być?
-Uśmiejesz się. – stwierdził spokojnie.
-Możliwe, ale i tak chcę wiedzieć.
Madeleine nie należała do osób, które najpierw coś obiecują, a potem łamią dane słowo.
-No dobra, jeśli musisz… chciałbym być wykładowcą na Oxfordzie. – powiedział w końcu, rumieniąc się jeszcze mocniej. O dziwo, łowczyni nie roześmiała się.
-Co chcesz wykładać? – zapytała cicho, podpierając brodę na rękach.
-Czy ja wiem… historie, albo literaturę angielską. Brzmi nudno, ale mnie to naprawdę ciekawi.
-Na sto procent będziesz świetny. – uśmiechnęła się lekko.
-Mam nadzieje… to już tutaj. Muszę lecieć. – uśmiechnął się do niej, wskazując na swój dom.
Madeleine nigdy jeszcze nie odprowadzała go aż tak daleko. Rzuciła okiem na budynek i trochę się zawstydziła. Ona była łowczynią, miała duży apartament, komórkę, MP3, komputer, laptop i telewizor, a budynek, w którym mieszkał Nikolaj, miał może dziesięć metrów w ogólnym obwodzie, drzwi były zrobione z siatki, jaką zwykle daje się pod napięciem, a ściany były brudne i obdrapane. Łowczyni nagle przypomniała sobie, że chłopak nigdy nie zapraszał jej do swojego domu, i nagle zrozumiała dlaczego.
-To do zobaczenia. – zdołała odpowiedzieć mu uśmiechem. – I pamiętaj, jutro muszę ci przedstawić mojego wujka.
-Jasne. – skinął głową. – Pa.
Maddy odeszła kilkanaście kroków, a potem oparła się o najbliższy mur, i obserwowała, jak z domu wybiega najwyżej siedmioletnia dziewczynka i rzuca się bratu na szyje, mówiąc coś nieskładnie. Nikolaj roześmiał się, podniósł ją do góry i okręcił w powietrzu, zanim ponownie postawił na ziemię. Wtedy wpadł na niego chłopak, może trzylatek i chwycił się nogawki jego spodni, domagając się, żeby go też przytulić.
Scenę jak z filmu familijnego, obserwowała też matka rodziny, stojąca w otwartych drzwiach. Oparła się plecami o ich framugę, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma przyglądając się swoim dzieciom. Miała na sobie suknie, sięgającą do ziemi, niezbyt wyszukaną ani twarzową, a na nią narzucony brudny fartuch. W końcu Nikolaj podniósł się, i przywitał się z nią. Uśmiechnęła się, słysząc słowa, które wypowiedział, ale jej oczy nadal były bezkreśnie smutne.
A potem spojrzała prosto na Madeleine i uśmiechnęła się lekko. W tej łagodnej serdeczności trochę przypominała jej matkę, Melisę.
Łowczyni odetchnęła się od muru i ruszyła szybkim krokiem, wciskając ręce do kieszeni, i obiecując sobie, że na urodziny, lub a Gwiazdkę, zależnie od tego, które święto będzie pierwsze, kupi Nikolajowi coś, co sam nigdy by nie kupił, zważywszy na zarobki swojej rodziny, a co ucieszy go tak, że Madeleine będzie to mogła uznać za swój dobry uczynek roku.
*
Silva
McEver, siedząc między dwójką z dwudziestki pilnujących ją ochroniarzy,
przeklinała swojego kuzyna i jego dziwaczny plan. On sam usiadł na
przedzie samolotu, wyraźnie go widziała, dyskutował z Rafts’em i popijał
wino.
Przypomniała sobie ich pośpieszną rozmowę, kiedy szli ulicami Moskwy. -Co wymyśliłeś? – zapytała wtedy czujnie.
Jej kuzyn uśmiechnął się lekko.
-Znam cię, Silvo, i wiem, że nawet jeśli cię złapią, zdołasz się uwolnić. A pomyśl: jeśli cię wydam, po pierwsze zyskam zaufanie Rafts’a, a po drugie nie potrafię uwierzyć w to, że mają tutaj jakieś osobiste więzienie: przewiozą cię do bazy głównej, a przynajmniej w jej pobliże, żeby mogła cię przesłuchać któraś z szych Hadesu. Jeśli zaś jest tam ta baza główna, to równie dobrze mogą tam być dokumenty, których szukamy.
Zmarszczyła brwi, przyglądając się zimnemu, moskiewskiemu niebu, rozjaśnianemu już światłami dnia.
-No dobra, powiedzmy, że daje temu wiarę – stwierdziła w końcu. – Może się udać. Ale jeśli nie zdołam się uwolnić? Nie dasz rady, działając sam.
-Zdołasz. – stwierdził krótko.
-Odbiorą mi broń!
-Nie wierze, że nie masz żadnej ukrytej.
Silva westchnęła wtedy ciężko, przeczesując palcami włosy.
-Mam, ale oni mnie tam znają, wiedzą, jakie mam słabości i jaką mam siłę – będą przygotowani.
Dante wzruszył ramionami.
-Zaskocz ich czymś.
Miała ochotę zabić go spojrzeniem, ewentualnie jakąś ostrą bronią, ale tylko zgrzytnęła zębami.
-Uważaj, bo zaraz ciebie czymś zaskoczę. – warknęła, nie kryjąc złości.
Godzinę później siedzieli przed Rafts’em, zachwyconym postawą Dantego i faktem, że Silva pięć razy podczas ich pobytu w budynku Hadesu, usiłowała go zamordować, przy użyciu linijki, długopisu, oraz zszywacza, więc łowca z pewnością nie kłamał. Rzeczywiście Strażniczka go nienawidziła, rzeczywiście chciał się zemścić, rzeczywiście ją pojmał i do nich odstawił.
Najgorszym lękiem napawał Silve strach, ponieważ dostrzegła wtedy nieścisłość w planie kuzyna, a dokładniej: trzech ochroniarzy. Okazało się jednak, że nie zostali jeszcze odnalezieni, ale moment, w którym zostaną… Modliła się tylko, żeby jej, Dantego i Rafts’a nie było już wtedy w Rosji. Koniec końców ci kretyni mogli rozpoznać jej kuzyna jako drugiego z napastników.
Teraz jednak już lecieli i zagrożenia nie było.
Wystartowali kilka godzin temu, według włoskiego czasu była pewnie ósma, bo słyszała, jak Dante dzwoni do swojej siostrzenicy, Madeleine, z zapowiedzią, że pewnie zatrzyma się u niej na kilka najbliższych dni. Maddy mieszkała w Mediolanie, a przez telefon mówiła na tyle głośno, żeby Strażniczka dała rade ją usłyszeć, że jest spóźniona na pierwszą lekcje.
Teraz, pod koniec wydłużającego się lotu – jak wywnioskowała z tego telefonu, zapewne do Mediolanu, nie widziała innego powodu, dla którego Dante miał się zatrzymywać u siostrzenicy - była zajęta głównie gapieniem się w sufit samolotu.
Jej
ręce były związane, ale między palcami obracała mały przedmiot,
znaleziony w swojej kieszeni: podczas powierzchownego przeszukania, nikt
go nie zauważył. Badając rzecz samym zmysłem dotyku, dopiero po chwili
zorientowała się, że to zapasowy klucz do drzwi moskiewskiego sejfu w
bazie Hadesu, z zabawnym, piekielnie ciężkim brelokiem.
Uśmiechnęła
się lekko, zastanawiając się, czy dałoby się tym ogłuszyć jednego z
ochroniarzy. Chociaż w zasadzie nie było potrzeby: podczas przeszukania
przegapili jeszcze dwa ostrza, przytrzymujące jej włosy i udające
spinki, oraz pojedynczy sztylet w cholewce buta. Całą resztę broni –
ponad dziesięć sztuk – znaleźli, co i tak było niezłym wyczynem. Niebo, po którym lecieli, powoli ciemniało – nadchodziła noc. Silva była zmęczona, niewyspana i zrezygnowana.
Zasnęła, zanim zdążyła sobie wyperswadować tą manifestacje słabości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz