piątek, 24 października 2014


24

Dante toczył z Rafts’em zaciętą kłótnie do dwunastej.
 Po tej magicznej godzinie jeden z poniższych szefów Hadesu zgrzytną zębami i zgodził się na krótkie spotkanie z uwięzioną. Zaznaczył, że ma być to najwyżej pięć minut, ale łowca wierzył w swoje umiejętności i idealnie wiedział, że dostanie co najmniej piętnaście.
 Kiedy wszedł do pokoju, w którym przetrzymywano Silve, gapiła się w sufit, najwyraźniej licząc na nim plamy.
 -Aż tak ci się nudzi? – zapytał kpiąco, zamknąwszy za sobą drzwi.
Zbyteczna ostrożność – oboje to wiedzieli. W pokoju aż roiło się od kamer i podsłuchów.  Na jego widok w oczach Strażniczki najpierw błysnęła ulga, a potem nienawiść. Łowca spędził długie godziny, zastanawiając się później, które z tych uczuć było prawdziwe, ale nikt nie umiał rozgryźć Silvy.
 A wielu próbowało.
 -Aż tak. – przyznała.
Głos, który wydobył się z jej krtani, był nie więcej niż sykiem, ale usłyszał dobrze. -Jak cię tu traktują? – zaciekawił się chłodno, z nonszalancją opierając się o ścianę.
 -Jedzenie przewyborne, genialny nocleg, tylko, że na wszystkich kanałach leci prognoza pogody, ten pech. – odparła z sarkazmem w głosie, uśmiechając się kpiąco.
 Nie dało jej się ani rozgryźć, ani złamać, to było pewne.
 -Szkoda. – uśmiechnął się, a potem opadł na krzesło. – Ale ogólnie, podoba ci się.
 -Nie jadłam nic od… tak. Od około trzech dni. – powiedziała spokojnie, w nagłym przypływie szczerości.
 Dante był bliski gwałtownego zerwania się z krzesła. Oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.
 -Od ILU? – wykrztusił.
-Chyba słyszałeś. – zauważyła chłodnym głosem.
 Łowca zmarszczył brwi. Pamiętał misje, na której kiedyś nie jadł, nie spał i bez przerwy pracował. Po czterdziestu ośmiu godzinach padł prawie bez życia, a potem tak go ciągnęło do jedzenia, że zamiast ratować koleżankę po fachu, poszedł na jabłka.
A Silva nie jadła ani nie piła od sporo dłuższego czasu. -Załatwię to. – obiecał, a zaraz potem dostrzegł jej lekko poirytowane spojrzenie i wręcz usłyszał słowa, jakie chciała wypowiedzieć.
 „Nie wypadaj z roli, kretynie!”
-…albo i nie. – dokończył mężczyzna.
Nie najlepiej szło mu w sytuacjach, w których miał się zachowywać jak sadysta.  -Nie obchodzi mnie to. – wzruszyła ramionami. Nagle jednak szarpnęła się do przodu i gdyby nie więzy, które ją po części unieruchamiały, skoczyłaby mu do oczu. – DLACZEGO mnie wydałeś? – warknęła z uosobieniem furii.
 Kto jak kto, ale Silva na pewno nie wychodziła z roli.
 -To i tak nie miało sensu! – wściekł się łowca. – Naprawdę myślałaś, że uda ci się zniszczyć Hades? Naprawdę sądziłaś, że po tym, jak obraziłaś moją rodzinę, pójdę z tobą na współprace? Po tym jak mnie poniżyłaś!?
 -Jak widzisz, nie mam o tobie najlepszego zdania. – beztrosko odparła Strażniczka. Osobiście bawiła się świetnie, trochę tylko doskwierało jej pragnienie. – Ale przez ciebie się nie udało. Ba, nawet gdybyś się w to nie wmieszał, nie udałoby się. Tych dokumentów nie było w Moskwie. Przeniesiono je!
-To znaczy… że nie ja cię powstrzymałem? – w głosie Dantego rozbrzmiewało zdumienie, z którego Silva była niesamowicie dumna, bo brzmiało całkiem autentycznie.
 -Tak. A teraz są gdzie indziej… - westchnęła ciężko. - Mimo wszystko, jestem na ciebie zła. Zdradziłeś, łowco.
 Wzruszył ramionami.
 -Twoje uczucia niespecjalnie mnie obchodzą.
 -Nigdy cię nie obchodziły! Ani wtedy, kiedy byliśmy dziećmi, ani teraz. Pamiętasz, jak zwalałeś mnie z roweru? Jak zepchnąłeś mnie ze sceny!? Jak zamiast Bukaresztu w wypracowaniu napisałam Babilon i mnie wyśmiałeś!?
W oczach Dantego błysnęło zrozumienie. Strażniczka odetchnęła z ulgą. Bogu dzięki, zrozumiał.
 -Koniec rozmowy. – warknął, wstając z krzesła. – Powodzenia, Silvo McEver. Przyda ci się.
 -Kiedyś cię dopadnę. – powiedziała melodyjnym głosem. – A wtedy cię zabije.
 Zamiast odpowiedzi dobiegł ją trzask zamykanych drzwi. Została w pokoju sama. Najwygodniej jak mogła rozparła się na krześle, gratulując w myślach sobie i Dantemu.
 Piękne przedstawienie.


*

  
Łowca, wychodząc z pokoju, zaczepił Rafts’a, stojącego pod drzwiami.
 -Nie sądzisz, że powinniście ją karmić? – zapytał z chłodnym zainteresowaniem. – Chyba nie chcecie, żeby umarła z głodu.
 -Nie chcemy. – głos tamtego był równie zimny. – Ale wiemy co nieco o Strażnikach. Mogą wytrzymać bez pożywienia znacznie dłużej niż inne istoty.
-Tak, oczywiście. Najwyraźniej macie błędne informacje. – skłamał Dante. – Silva jest Strażniczką tylko w połowie, je tyle co ludzie. Może wykorzystywać waszą niewiedzę…
 -Niby do czego? – prychnął lekko zaniepokojony Rafts.
 -Do śmierci głodowej. – niewiele myśląc podrzucił łowca. – Ona… zrobi wszystko, byleby nie wydobyto z niej informacji. Trochę znam tą wiedźmę.
 W duchu poprosił, żeby w pokoju obok były dźwiękoszczelne ściany, bo inaczej miał przechlapane.
 -W porządku.
 Kiedy Dante odchodził korytarzem, słyszał pośpiesznie wydawane przez przerażonego mężczyznę zalecenia dotyczące natychmiastowego nakarmienia Silvy (chciałby to zobaczyć, czy oni myśleli, że będzie im jadła z ręki? Najwyżej odgryzłaby komuś palce). Łowca miał świetny humor – wiedział już, że dokumenty ukryto gdzieś tutaj.
 Albowiem, będąc dzieckiem, wcale nie zrzucił Silvy z roweru, ani nie zwalił jej ze sceny. Natomiast raz, tylko raz, zdarzyło mu się wybuchnąć śmiechem, widząc błąd w jej wypracowaniu.
 Ale nie chodziło w nim o Bukareszt i Babilon.
 Chodziło o Moskwę i Mediolan.


*

  
Nazajutrz rano, po odejściu piątki łowców, rodzice urządzili Julii niezłą scenę, ale niespecjalnie ją to zmartwiło.
 Zaproszenie swoich wybawicieli do domu było jej pomysłem roku. Szczególnie, że pochwalili ją i Valeriana za rozwalenie czwórki przeciwników, a dowódczyni łowców na końcu skomentowała Olivera, dumnie podsuniętego jej pod nos przez matkę, jako dzieciaka, który „nadaje się bardziej na baletnice niż na wojownika”. Rodzice szaleli z wściekłości, ale Julia dawno nie bawiła się jeszcze tak dobrze.
 Przed szkołą pobiegła jeszcze schować sukienkę do szafy cioci Silvy, a potem spotkała się z Valerianem.
Tak samo jak robił to od kilku ostatnich dni, czekał na nią pod drzewem na szkolnym placu.
 -Jak tam? – zapytała spokojnie.
 -Od piątej nad ranem, kiedy od was wybyłem, nie wydarzyło się nic specjalnie ciekawego. – odparł szczerze chłopak.
 Uśmiechnęła się.
 -Ale przyznaj, fajnie było.
 -Racja, fajnie. – szedł koło niej, ignorując spojrzenia uczniów.
-Twoja ciotka nie robiła ci wyrzutów?
 -Mówiąc szczerze, jak zapytałem ją przy śniadaniu, czy martwiła się i dzwoniła na policje, to powiedziała, że szkoda jej było dzwonić, bo telefon był TAK daleko, na szafce nocnej.
 Julia parsknęła śmiechem.
 -Czasami wyjątkowo lubię twoją ciotkę.
 -Czasami? – łowca pytająco uniósł brwi.
 -Owszem, czasami. – odparła. – No wiesz… trochę mnie denerwuje, ale jeszcze nie poznałam jej bliżej. Może jak wymienimy się Gwiazdkowymi prezentami…
 -Zamierzasz u nas spędzić Gwiazdkę? – w głosie Valeriana pojawiło się coś dziwnego, ale nie była pewna, czy jest to niepokój, czy też raczej nadzieja.
 -Nie, na Gwiazdkę wszyscy McEver’owie gromadzą się razem. – Julia pokręciła głową.
 -Czemu?
 -To taka tradycja.
 -Julia, mogę cię o coś zapytać?
 -No jasne, jak zawsze.
 Łowca milczał przez chwile.
 -Dlaczego wzięłaś broń na ten bal? – spytał w końcu. – Myślałaś, że cię napadnę czy co?
Parsknęła śmiechem. Nauczyciel, przechodzący obok nich, obejrzał się ze zdziwieniem i Julia była pewna, że zaraz wyciągnie komórkę, zrobi jej zdjęcie i wstawi na jakiś portal społecznościowy. Czyżby rzeczywiście śmiała się aż tak rzadko? Cóż, od kiedy poznała Valeriana, na pewno znacznie częściej.
 -Nie mogłam się powstrzymać. Mówiłam ci, to sukienka cioci Silvy. Ma mnóstwo miejsc, gdzie można trzymać broń.
 -Po co jej w ogóle była sukienka? – chłopak zmarszczył brwi. – Ciągle się nad tym zastanawiam… od wczoraj. Wiesz?
 -Jeszcze nie. – oczy Julii błysnęły, uśmiechnęła się lekko. Był to krótki, niepowtarzalny uśmiech, zawierający w sobie mnóstwo kpiny i przebiegłości. Tak mógł się uśmiechnąć tylko McEver najczystszej krwi. – Ale… zamierzam się dowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz