18
Kiedyś,
bardzo dawno temu, Dante wyobrażał sobie, że kiedy dorośnie, będzie jak
rycerz na białym koniu: będzie bronił dam, przeżywał niezwykłe przygody
i posiadał własny kodeks honorowy. Przypomniał sobie o tym właśnie
teraz, razem z Silvą wiążąc ochroniarzy.
Westchnął ciężko. Ta, kodeks. Przy jego kuzynce nie dało się go mieć.
-Gotowe. – Strażniczka po raz ostatni sprawdziła wytrzymałość więzów i z satysfakcją skinęła głową. – Teraz zawleczemy ich do jakiegoś schowka czy czegoś w tym stylu?
-A widziałaś tu gdzieś jakiś schowek? – zapytał łowca.
-W sumie nie. No to zostawiamy ich?
-Raczej tak. Chociaż… dałabyś radę otworzyć najbliższe drzwi?
-Jeśli to pytanie miało na celu obrażenie mnie, udało się.
Dante nie powstrzymał uśmiechu.
Silva wyjęła wytrych, chwile grzebała w zamku, a potem pchnęła drzwi i wskazała mu ciemne pomieszczenie z przesadną nonszalancją.
-Proszę bardzo, sir. Jeszcze w czymś pomóc?
-Weź mój płaszcz, Alfredzie. – odciął się ironicznie.
-Zamknij się, Vale.
-Uważaj. – w jego oczach błyszczały radosne iskierki. – Bo jeszcze cię zwolnię.
-I tak płacisz mi tyle co nic, a rosyjska mafia powitałaby moje przybycie z prawdziwym wybuchem entuzjazmu?
-Przed czy po tym, jak cię zabiją? – zapytał sarkastycznie, kiedy ciągnęli ostatniego z ochroniarzy, spętanego i z zaklejonymi taśmą ustami, do pokoju.
-Jesteś dzisiaj skarbnicą ciętych ripost. Gdzie tkwi źródło twojego sukcesu? – Silva kpiąco przekrzywiła głowę, wycierając ręce.
-Kto wie. – udał, że nie zauważa ironii w jej głosie.
Chwile stali obok siebie, przyglądając się związanym łowcom.
-Dante?
-Hm?
-Tak szczerze, po co wziąłeś na misje sznur i taśmę klejącą?
-Nie chcesz wiedzieć. – odparł gładko.
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie.
-Czyli?
-Czasami mówisz ZBYT dużo.
-Nie chcesz chyba powiedzieć, że związałbyś mnie i zakneblował? No a co potem?
-Zostawiłbym cię rosyjskiej mafii, przecież powitaliby cię wybuchem entuzjazmu.
Milczała przez chwile.
-Żartujesz prawda?
-Prawda. – przyznał.
„Ale to nie zmienia faktu, że to GENIALNY pomysł.” – przeszło mu przez głowę.
Silva powoli zamknęła drzwi.
-Chodźmy, w końcu się śpieszymy, nie?
-W zasadzie tak. – Dante otrząsnął się z miłych wyobrażeń. Silva w otoczeniu uzbrojonych gangsterów… Silva w więzieniu o zaostrzonym rygorze… Silva rozbrojona przez oddział austriackiej policji… Zdjęcie Silvy przy specjalnej ścianie do mierzenia więźniów, trzymającej przed sobą kartę z napisem „Silva McEver, lat 30, kara dożywotnia”. – Ta… chodźmy.
-Uśmiechasz się, to trochę niepokojące.
-Wyobrażałem sobie coś miłego. Już prawie północ, szybko.
Ruszyli pośpiesznym krokiem. Strażniczka znowu prowadziła, uważnie rozglądając się na boki. Następne spotkanie z ochroną mogło się nie skończyć tak dobrze jak to ostatnie.
Przypominała sobie ostatnią wędrówkę tymi korytarzami, pół roku temu. Cerber był jeszcze szczeniakiem, ochrony było tu dwa razy mniej, ale i tak nie było łatwo. Teraz Hades urósł w potęgę i wydawało się, że nic nie mogło go powstrzymać. Oprócz niej …i Dantego? O wiele lepiej by brzmiało, gdyby kiedyś młodzi łowcy i Strażnicy uczyli się na lekcjach, że sama rozwaliła jedną z najniebezpieczniejszych organizacji dwudziestego pierwszego wieku. Jej kuzyn i tak zniszczył już jakąś spółkę ze swoją drużyną, a teraz szykowało się, że zmiecie z powierzchni ziemi następną. Właśnie zastanawiała się, jak wymazać go z tej historii, kiedy skręcili gwałtownie i stanęli pod ciemnymi, przeciwpancernymi drzwiami.
-Zakładam, że właśnie teraz przyda się klucz. – podpowiedział jej łowca.
Zmierzyła go wściekłym spojrzeniem, wyjmując pożądany przedmiot z kieszeni. -W odróżnieniu od niektórych, nie jestem głupia. – zauważyła.
-Uważaj, bo twój brat może się obrazić. – odparł z szelmowskim uśmiechem.
-Nie szczerz się, bo mam wielką ochotę powybijać ci zęby. – powiedziała już znacznie łagodniej.
Lubiła taktykę pojedynczego ostrzegania: ludzie nigdy nie wiedzieli, że wypełni groźbę, póki tego nie zrobiła. Niestety, Dante był już doświadczony w tych sprawach, czym mocno ją zawiódł.
Wepchnęła klucz do dziurki, modląc się, żeby pasował. Oparła czoło o zimny metal drzwi, powoli przekręcając klucz, aż usłyszała znajomy dźwięk cofających się zapadek. Zacisnęła palce na klamce.
-Nie mam pojęcia, co za nimi jest. – poinformowała kuzyna, a potem pchnęła drzwi, dosyć mocno, żeby otworzyły się same, i jednocześnie dosyć lekko, by nie walnęły o ścianę.
Chwile gapili się na to, co znajdowało się w pokoju.
W końcu Dante nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
-Nie wiem, czego się spodziewałem, ale tego raczej nie. – przyznał.
Sztywno skinęła głową.
Sala była lśniąco biała, nowoczesna i pusta.
-Uprzedzili nas. – wyszeptała Silva.
*
-No
dobrze, a więc to jest dobry moment, żebyś wytłumaczyła mi, jak to
możliwe. – stwierdził łowca trzy godziny później, kiedy siedzieli w
salonie u gospodarzy Silvy.
Susan,
miła kobieta w pomiętym fartuchu i nie schodzącym z twarzy rumieńcu, co
chwila wpadała do pokoju, przynosząc im coś do zjedzenia lub wypicia, a
potem równie gwałtownie wypadała i leciała poinformować męża „co ta
nieznośna Strażniczka robi”.
Tak właśnie przedstawiały się kontakty Silvy z resztą świata. Niewiele osób ją lubiło, ale jeszcze mniej jej ufało. -Nie wiesz? - zapytała ponuro, leżąc na kanapie i gapiąc się w sufit.
-Nie wiem. – Dante siedział w fotelu i czuł się dosyć niezręcznie, jakby był psychiatrą, a kuzynka, dla rozluźnienia siedząca w pozycji leżącej, była jego pacjentką.
-Są dwie możliwości. Albo ktoś również próbuje zniszczyć Hades i idzie mu lepiej niż nam, albo zorientowali się, że zaczynamy węszyć i przenieśli dokumenty gdzie indziej.
-Bardziej prawdopodobna jest druga wersja, nie? – westchnął ciężko.
-Owszem. – zgodziła się. – Ale nie wiem JAK. Ty nie jesteś jakimś genialnym aktorem, ani też nie przekazałeś im zbyt konkretnych informacji, ale nawet jeśli Rafts coś podejrzewa – a zapewne tak jest – to i tak to nie powód, żeby przenosić wszystkie dokumenty! Nie mógł wiedzieć, że podłożyliśmy nadajnik sekretarce, że byłam w jego domu, ani, że to ma nastąpić dzisiaj! Nie rozumiem. – poskarżyła się.
Dante miał WIELKĄ ochotę powiedzieć coś w stylu „A więc pacjentka jest rozdrażniona, tak? Od jakiego czasu? Rozumiem, rozumiem… To późne objawy choroby. Zapisze pani receptę na to i na to duże zielone. Ma pani zażywać co tydzień, a teraz sto dolarów proszę”. Przez chwile walczył z pokusą, zanim zerwał się z fotela.
-Wstawaj Silvo.
-Gdzie idziemy? – podniosła się na łokciach, mierząc go zrezygnowanym spojrzeniem.
-Wydać cię Hadesowi na pożarcie. – odparł z miłym uśmiechem, zakładając swój szczęśliwy, żółty płaszcz.
*
-Mam świetną wiadomość! – rzuciła Madeleine, wparowując z rana do klasy.
Jak
na komendę w jej stronę obróciło się blisko dwadzieścia zaciekawionych
twarzy. Nikolaj, który właśnie stał przed nauczycielką i snuł wywód,
mający wyjaśniać, czemu spóźniła się już pół godziny, jęknął cicho. -O… czyżby twoja babcie wyzdrowiała? – zapytał ciekawie, posyłając jej znaczące spojrzenie.
-Co? Nie! Przecież ja nie mam bab… - dopiero teraz zauważyła wzrok chłopaka. - …znaczy się, nie mam żadnego pojęcia, czy wyzdrowiała, chociaż możliwe, że stało się nieszczęście i niestety tak. – plotła trochę bez sensu, ale jej babcia była martwa od co najmniej dwudziestu lat, więc wyprowadziło ją to z równowagi.
-Czyżby rzeczywiście twoja babcia była obłożnie chora i leżała w szpitalu? – zapytała zdziwiona polonistka.
Tym razem Madeleine bezbłędnie zrozumiała znaki, dawane przez jej przyjaciela.
-Och, tak! To dla nas wszystkich wielka tragedia. – zrobiła smutną minę.
-A ta szczęśliwa wiadomość? I czemu powiedziałaś, że niestety istnieje możliwość, że ona jeszcze żyje? – nauczycielka zmarszczyła brwi.
Klasa przyglądała się dyskusji zafascynowana.
-No bo… - zawahała się. Do diabła z taką wymówką, czy Nikolaj nie mógł wymyślić czegoś prostszego? Nagle jednak poczuła przypływ weny i wykrzywiła wargi w uśmiechu.
-Widzi
pani, nasza babcia, Arnolda Vale… - babcia miała na imię Luna, więc
Madeleine nie czuła wyrzutów sumienia. - …wygrała w Lotto kilka lat
temu. Grała prawie codziennie, kuśtykała do najbliższego punktu
sprzedaży i kupowała los. Urocza kobieta, zawsze zakreślała daty naszych
urodzin. I pewnego dnia okazało się, że wygrała, a że akurat była
kumulacja, została miliarderką. Teraz, kiedy choruje, cała rodzina
zebrała się, żeby bić się o majątek. Oczywiście my, Vale’owie, jesteśmy
prawdziwymi spadkobiercami, ale chol… znaczy, ekhem, głupi McEver’owie,
na czele z Julią McEver, okropną wiedźmą, mają ochotę go zagarnąć,
wyobrażacie to sobie!?
Teraz
mówiła do wszystkich, i cała klasa, wraz z nauczycielką, słuchała ją
ciekawie. Maddy odmalowała słowami odpychającą powierzchowność panny
McEver,
nie pomijając nawet takiego szczegółu jak nos, który skrzywił jej się
po tym, jak uderzyła kiedyś w poręcz balkonu (Julia nie miała krzywego
nosa i nigdy nie walnęła w żadną poręcz, ale nikt nie musiał o tym
wiedzieć). Wreszcie opisała krwawy bój o pieniądze, które w ostatecznej
rozgrywce wygrali oni, czyli Vale’owie i teraz tylko czekają na rychły
zgon Arnoldy. -No…. Dobrze, Madeleine. – powoli powiedziała nauczycielka. – Siadaj. I ty też, Nikolaj.
Kiedy chłopak przechodził obok przyjaciółki, która już usadowiła się w ławce, delikatnie dotknęła jego ręki.
-Ale tą NAPRAWDĘ świetną wieść przekażę ci na przerwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz