20
-Madienne!
-Wujku! -Jak tam szkoła?
-Jest w porządku, a co w…
-Tam jest naprawdę świetnie! Widziałaś się ostatnio z…
-Jasne! A spotkałeś ostatnio…
-Tak, ale rozmawiałaś z…
-Oczywiście, że rozmawiałam. A co u…
-Nawet dobrze, dawno go nie widziałem. Jak jest w…
-Jakoś żyje, ale pewnie tam, no wiesz wujku, tam, no, pamiętasz…
-Tak, pamiętam. Racja, ostatnio strasznie tam pada.
Nikolaj z głupią miną przyglądał się spotkaniu Madeleine z jej wujem. Rzadko kiedy był wyprowadzany z równowagi tak bardzo, że przestawał panować nad mimiką, ale tym razem tak było. Po pierwsze, wuj Maddy miał taki sam kolor włosów i oczu jak dziewczyna, a po drugie ich rozmowa… właśnie.
Znajdowali się na placu przed szkołą. Nie tak dawno temu skończyła się kolejna lekcja i chmara uczniów nadal wysypywała się z gimnazjum, rozmawiając głośno.
-Wujku, to Nikolaj. – łowczyni nagle przypomniała sobie o chłopaku i zaciągnęła go przed wuja. – Nikolaj, to wuj Dante.
-Miło cię poznać. – uścisnęli sobie ręce.
-Nawzajem. – wykrztusił Bates.
Był naprawdę dobrym mówcą… ale jak widać, nie przy krewnych Madeleine Vale. -Wujku, Nikolaj… wie o łowcach. – mimochodem poinformowała Dantego dziewczyna.
-Doprawdy? – łowca zmarszczył brwi, a potem spojrzał na Nikolaja. – Uwierzyłeś?
-Jak mogłem nie wierzyć? – zapytał chłopak. – W końcu ich widziałem.
Dante wyprostował się.
-Kiedy!?
-Gonili mnie, nie tak dawno temu. Minęło kilka dni, niecały tydzień. – wytłumaczyła Madeleine.
-Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej?
-Bo zdołałam im uciec, nic się nikomu nie stało. To ważne?
-Nie, nie sądzę… Znaczy tak, ważne! Przecież znalazłaś się w niebezpieczeństwie!
-Bez przesady. – dziewczyna machnęła ręką.
Dante pokręcił głową.
-Nie powinnaś tego lekceważyć, naprawdę.
-Nie zlekceważyłam. Mój dom ma zabezpieczenia…
-Dobrze wiesz, że tamci mogą złamać każde zabezpieczenia.
Nikolaj starał się słuchać uważnie. Tamci? Pewnie ci źli łowcy, niedobitki po wielkim cechu, zrzeszającym takich jak oni. Madeleine tłumaczyła mu to… dosyć mgliście.
-A więc co zamierzasz zrobić, wuju? – zapytała łowczyni.
Dante zmarszczył brwi. Dobre pytanie. Co w ogóle zamierzał zrobić? Zamierzał pomóc Silvie w ucieczce. Zamierzał zebrać informacje o nowym zagrożeniu, o którym dowiedział się nie dalej jak półtorej tygodnia temu i które spadło na łowców. Wreszcie zamierzał zniszczyć Hades. I chronić jakoś przy tym niedobitki swojego rodu, w tym Maddy, którą ciągle widział jako pięciolatkę, która słuchała w dzieciństwie, jak opowiadał jej bajki.
-Zadzwonię do Metza, może załatwi ci ochronę. – stwierdził w końcu.
-Może być. – przyznała. – Nikolaj, czemu nic nie mówisz?
-Zamyśliłem się. – chłopak posłał jej lekko speszony uśmiech. – No dobrze, co teraz robimy?
-Teraz pójdziemy na pizze. – odparła Madeleine, wyprzedzając Dantego, który już otwierał usta, by powiedzieć coś zupełnie innego. Posłała wujowi karcące spojrzenie, przekrzywiając głowę. – Na pizze, ku zacieśnieniu stosunków.
Łowca i Nikolaj spojrzeli po sobie ze zrezygnowaniem, dając tym samym sobie nawzajem do zrozumienia, że z Maddy lepiej nie dyskutować. Dante pomyślał, że Silva jest więziona, jego drużyna ma kłopoty, a Madeleine jest ścigana przez jakichś zabójców.
A potem poszli na pizze.
*
-No
dobra, Valerian, albo mam dziurę w czole, ale wolisz mi o tym nie
mówić, albo czekasz, żebym ja coś powiedziała. – stwierdziła Julia, z
trzaskiem odkładając podręcznik na ławkę w parku. – Człowieku, mieliśmy
się uczyć!
Łowca
westchnął ciężko. Od kilku dni jego umysł pracował na wzmożonych
obrotach. Od kilku dni wbijał wzrok w twarz Julii i modlił się – tak,
modlił – żeby w końcu to zauważyła. Od kilku dni miał nadzieje, że nagle
odwróci się w jego stronę, zarzucając włosami, zatrzepocze rzęsami i
zapyta „Valerian, chciałbyś iść ze mną na bal?”. Tyle, że jego nowa
przyjaciółka nie zarzucała włosami, nie trzepotała rzęsami i nigdy nie
zadawała tak idiotycznych pytań. Poszedł by z nią, i to z największą chęcią… gdyby ona tego chciała. A jak widać, nie chciała. Doszedł do tego wniosku przedwczoraj, ale wczorajszego dnia gwałtownie odżyła w nim nadzieja, kiedy okazało się, że młoda łowczyni nie miała najmniejszego pojęcia o planowanej imprezie. Ale od tego czasu nie zadała tego wyczekiwanego pytania, i chłopak na powrót zapadał w przygnębienie.
Siedzieli w parku, na jedynej suchej ławce, jaką znaleźli w promieniu pięćdziesięciu metrów. Nie dawniej jak godzinę temu przestało lać: ziemia była mokra i śliska, kałuże utworzyły się na całej szerokości ścieżki, koło której przysiedli. Ludzie przemykali obok z pochylonymi głowami: nisko wiszące, szare chmury zapowiadały kolejne opady.
-No to? – niecierpliwie zapytała Julia. – Ziemia do Phantomhima, czy ty się dobrze czujesz!?
„Cztery godziny.” – Valerian rzucił okiem na zegarek. Za cztery godziny zaczynał się bal…
-Jasne, czuje się świetnie. – powiedział nieswoim głosem.
-Tak, oczywiście. – prychnęła dziewczyna. – Co chcesz wiedzieć? Jak się mnie zapytasz, to ci powiem!
Pokręcił głową.
-Nie Julia, to głupie.
-Nawet jeśli. Zapytasz się, ja odpowiem, a potem spokojnie wrócimy do nauki, bo kompletnie nie łapie tych działań matematycznych, a pojutrze sprawdzian.
-Ja nie mogę cię o to zapytać. – powiedział spokojnym tonem, mając nadzieje, że się nie rumieni. Przy czerwonych włosach i oczach nie dawało to najlepszego efektu.
Julia westchnęła ciężko, odgarnęła włosy z twarzy i usiadła po turecku, przyglądając mu się uważnie.
-Valerian, jeśli chcesz mnie zaprosić na ten bal, to proszę bardzo, byleby szybko.
-Ale wiesz, że panie zapraszają panów? – zapytał, unosząc brwi i zastanawiając się, jak, do diaska, na to wpadła.
-Wiem, ale nigdy nie zniżyłam się i nie zamierzam się zniżyć do zapraszania kogokolwiek. – na powrót przekartkowała podręcznik, czekając na jego pytanie z idealnym spokojem.
-A… jeśli cię zaproszę, zgodzisz się?
-Jeszcze nie wiem, nie zaprosiłeś mnie.
Valerian pomyślał ponuro, że ładnie się wpakował. Jak zapytać? Uprzejmie? Rozkazująco? Nie, rozkazanie czegoś Julii wiązało się z wielkim ryzykiem i możliwe, że z kilkoma złamaniami.
„No dawaj. – zachęcił się w myślach. – Zrób to. Teraz.”
-Julia, czy chciałabyś pójść ze mną na organizowany dzisiaj bal? – spytał w końcu.
Wypadło to nawet spokojnie i porządnie. -Nie. – odparła krótko, nie odrywając wzroku od podręcznika i opierając podbródek na rękach.
-Co? – jęknął nie mogąc opanować zdziwienia.
-Spróbuj jeszcze raz. – zaproponowała z kpiącym i przebiegłym uśmiechem.
-Julia, pójdziesz ze mną na bal? – zapytał.
-Tak, pójdę. – zatrzasnęła podręcznik. – Nie chcę, ale pójdę, bo z tobą może być całkiem fajnie, a poza tym chcę zobaczyć Olivera w jego fenomenalnym garniturze. – powiedziała ironicznie.
Valerian uśmiechnął się lekko.
-Czemu nie. Ale w takim razie…
-W takim razie oboje musimy się przygotować. – stwierdziła, nadal spokojnie, pakując książki do torby. – Przekładamy naukę na jutro?
-Może być. – zgodził się.
W tym momencie nawet gdyby zapytała, czy byłby taki miły i wskoczył do
sadzawki pełnej aligatorów, jego odpowiedź brzmiała by tak samo.
-Świetnie. To co, widzimy się pod szkołą, tak?
-Raczej tak. – zgodził się machinalnie. W normalnej rodzinie krewni zaraz zlecieliby się, żeby robić im zdjęcia przed pójściem na bal, ale żadne z nich nie miało normalnej rodziny. Valerian usiłował sobie wyobrazić ciocie Rozę, biegającą wokół nich i pstrykającą aparatem, ale nie potrafił. -No to na razie. – zawołała do niego Julia, odchodząc szybkim krokiem parkową aleją. Gałęzie drzew, ciężkie od osiadłej na liściach wody, pochylały się w dół, kiedy przemierzała ścieżkę, a potem zniknęła, skręcając w pobliski zaułek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz