27
-Nikolaj? – wyszeptała Madeleine.
Chłopak natychmiast uniósł głowę. Jego twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Na oczy, ciemniejsze niż zazwyczaj, opadały mu luźne kosmyki włosów.
-Baliśmy się o ciebie, Maddy. Wiesz, że Arashi uciekł? Ale Julia go dorwała.
-Serio?
-Tak. – odparła Julia, podnosząc wzrok znad książki. - I znowu tu jest.
Silva pewną dumą spojrzała na bratanicę. Razem z Dantym, Montehue i Scarlett siedzieli przy stole kilka metrów dalej. Na dźwięk głosy Madeleine Dante uniósł głowę i cicho odetchnął z ulgą.
-Wiecie… - Maddy zmarszczyła brwi. – Wydawało mi się, że Jill walnęła mnie nogą od krzesła. Zabawne, nie?
-Czasem tak jest przy utracie przytomności. – trochę za szybko odparła Julia. – No wiesz, wyobrażasz sobie niestworzone rzeczy.
Dziewczyna posłała jej podejrzliwe spojrzenie.
-Ta, jasne. Gdzie Cyryl i Adrian?
-Tutaj. – odparł jej brat. Miał podbite oko ale wyglądał na szczęśliwszego niż kiedykolwiek indziej, opowiadając wszystkim dookoła, jak toczył nierówny bój z Arashi i był bliski wygranej, kiedy nagle…
-Ty z nim nie walczyłeś. – przerwał mu Adrian. – jak zobaczyłeś, że wydostał się z więzów, wrzeszczałeś jak nie wiem.
-Bzdura. Przewidziało ci się. – Cyryl wyglądał odrobinę niezręcznie.
-Ale tak szczerze, jak przywlekłaś tu Arashiego? – Madeleine wygodniej rozłożyła się na poduszkach. – Nie wierze, że pokonałaś go, a potem przerzuciłaś sobie przez ramię i odeszłaś w stronę zachodzącego słońca czy coś w tym stylu.
-No… było trochę inaczej. – niepewnie odparła Julia. – W sumie to poszedł ze mną dobrowolnie.
-Co mu powiedziałaś?
-Długo by się nad tym rozwodzić. – odparła pewniejszym głosem dziewczyna, przypominając sobie tamtą scenę…
*
-Naprawdę sądziłaś, że ze mną wygrasz, dziecko McEver’ów? – cichym głosem zapytał Arashi, podchodząc do leżącej w pyle drogi Julii.
Całe ciało bolało ją jak nigdy wcześniej. Spróbowała uspokoić oddech. NIE MOGŁA sobie pozwolić na omdlenie. Poczekała, aż podejdzie bliżej, a potem splunęła mu w twarz krwią.
Z trudem stanęła na nogi. Czuła się niepewnie, jakby zaraz miała ponownie upaść. Podniosła z ziemi sztylet i wytarła starannie jego ostrze.
Arashi otarł policzek i po raz pierwszy spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Jesteś wytrzymała, dziewczyno.
Uśmiechnęła się niewesoło.
-My, McEver’owie tak mamy. Chodź tu, o piętnastej mam wracać na obiad, a jeszcze nie zdążyłam cię pokonać.
Arashi zacisnął zęby z wściekłości.
-Przeholowujesz.
-To ty porywasz się na zbyt wysokie góry. – użyła przenośni. – No, dawaj. Dobij mnie, proszę bardzo, a potem się chwal, że zabiłeś bezbronną dziewczynę. Rodzice będą z ciebie dumni.
-Nie wspominaj o moich rodzicach. – Arashi zakręcił sztyletem w dłoni. – Nie chcę cię zabijać, ale mogłaś mnie nie gonić. Nie zrobiłem nic złego twojej rodzinie, więc nie rozumiem…
-Nic złego? – prychnęła Julia. – Chciałeś zabić moją ciocię, kretynie!
-I myślisz pewnie, że tracąc życie, wymierzysz mi jakąś karę? – spacerował powoli wzdłuż uliczki.
-Nie. Myślę, że zabijając cię, wymierzę ci odpowiednią. – odparła cicho.
-Jesteś bardzo naiwna.
-A ty bardzo głupi.
Zatrzymał się odwrócony do niej tyłem.
-Dlaczego?
-Wiele lat treningów i wyrzeczeń nauczyło mnie – mówiła powoli, z trudem łapiąc oddech, ale również nie kryjąc satysfakcji. – Że nigdy nie powinno się odwracać do przeciwnika plecami!
Skoczyła na niego od tyłu, wytrącając chłopakowi sztylet z ręki i przyciskając go do ziemi. Przyłożyła mu ostrze do szyi.
-Co teraz? – kpiąco zapytał Arashi z ustami pełnymi piachu. – Nie zabijesz mnie, bo jestem wam potrzebny. Nie puścisz mnie, bo doniosę o waszych słabościach, nie odprowadzisz mnie do waszej kwatery, bo dobrze wiesz, że kiedy tylko zejdziesz mi z pleców, ucieknę. A więc?
Julia zastanowiła się przez chwile.
-Rozejm. – stwierdziła w końcu. – Zaprowadzę cię bez ostrza przy twarzy do cioci Silvy, a ty nie uciekniesz. Czas rozejmu minie z godzinę i będziesz mógł wtedy robić co ci się żywnie podoba.
-A jeśli się nie zgodzę? – wyglądał na znudzonego. – Co wtedy mi zrobisz?
Nachyliła się lekko i szepnęła mu do ucha.
-Powiem wszystkim, że przegrałeś z dziewczyną, która przecież nie dorasta Silvie McEver do pięt. Przegrałeś z MŁODSZĄ OD SIEBIE.
Zastanawiał się, ale Julia już wiedziała, że wygrała. Znalazła jego słaby punkt i wykorzystała go bez litości. Honor. Dla Arashiego najważniejszy był jego honor.
-Dobra. – stwierdził chłopak. – Zgadzam się.
-Obiecaj, że nie uciekniesz ani nie będziesz mi próbował nic zrobić przez najbliższą godzinę.
Arashi westchnął cicho.
-Wygrałaś, dziewczyno z McEver’ów. Obiecuje.
*
-To znaczy, że nie możemy wam pomóc. - skwitował Montehue.
Dante pokręcił głową.
-Nie. To nie jest sprawa wszystkich łowców, ktoś uwziął się tylko na nasze rodziny. Załatwimy to osobiście.
-A dzieci? – zapytała Scarlett. – Będziecie ryzykować ich życie?
-Oczywiście, że nie, ale na razie nie możemy ich odesłać.
-W ogóle nie możemy nic zrobić?
-To na serio nasza sprawa. Chociaż… - Silva zawahała się. – Sądzę, że powinniśmy kontynuować Wyścig, nawet jeśli to jest już coś więcej niż zwykły Turniej, więc jutro pójdziemy do zamku Aoba. Gdybyście poszli z nami…
-Jasne. – Montehue od razu zapalił się do tego pomysłu. – O której mamy tu jutro być?
-O ósmej. – po chwili wahania zdecydował Dante. – Dziękuje, to wiele dla nas znaczy.
-W porządku. – mężczyzna podniósł się z krzesła. – To widzimy się jutro.
-Na razie – mruknęła Scarlett, a potem dodała cicho pod adresem Silvy. – Trzymaj się z dala od Montehue. Jednego już masz, o co ci chodzi?
Wyszła pośpiesznie, a Dante i Silva spojrzeli po sobie ze zdumieniem.
-Wiesz o co jej chodziło? – zapytała, marszcząc brwi.
-Nie. Chociaż… - łowca zastygł na chwile, a potem jękną cicho. – Oni nie wiedzą, że jesteśmy kuzynami.
-Ale im przecież powiedzieliśmy, że nasze rodziny… - zaczęła.
-Owszem, ale pewnie nie zrozumieli. A poza tym… powiedziałem coś głupiego.
-To żadna nowość.
-Zamknij się, Silvo. Kiedy spotkałem Montehue. Powiedział, że jest tu z dziewczyną, a ja odpowiedziałem, że ja też. Nie myślałem, że pomyśli, że my… jesteśmy razem.
-A ja powiedziałam Scarlett, że jesteśmy znajomymi. Rany, jacy my jesteśmy głupi… - Strażniczka z niedowierzaniem pokręciła głową. – Co za porażka!
-Dziwi cię to?
-Może tobie niepowodzenia przytrafiają się często, ale dla mnie to coś nowego!
Dante spojrzał na nią krzywo, a potem parsknęli śmiechem.
-Chyba powinniśmy to sprostować. – zauważył w końcu.
Silva zastanawiała się przez chwile.
-Wiesz co, nie sądzę. Co z tego, że będą tak myśleć?
-Zamierzasz ich utrzymywać w niewiedzy? – zapytał z niedowierzaniem.
-Czemu by nie? Tak, wiem Dante, że według ciebie to przerażająco niemoralne, ale nie chciałbyś im zrobić takiego kawału?
-Jesteś czystym złem, Silvo.
Posłała mu uśmiech.
-Hej, dawno nie powiedziałeś mi czegoś równie miłego! Przestań, bo jeszcze się zaczerwienie!
Dante przez chwile marszczył brwi.
-Dobra, zgadzam się. Ale, żeby Montehue tego nie rozgadał…
-Boisz się tego? Czekaj… chwila! Dante, ty kogoś masz!
Milczał. Silva wyglądała, jakby zaraz miała odtańczyć improwizowany taniec radości.
-Wiedziałam! Mogę być druhną na twoim ślubie? Będę wygłaszała przemówienie. No wiesz, że zawsze byłeś niezwykle ciekawym człowiekiem i choć nie rozumiem twojego wyboru, to rozumiem, że…
-Zamknij się Silvo! – popatrzył na nią z niedowierzaniem, kiedy zerwała się z krzesła i zaczęła krążyć po pokoju. Wstał i ruszył w kierunku schodów. – Dobranoc.
-Hej, co jest, nie chcesz słuchać dalszej części mojej przemowy?
-DOBRANOC Silvo. – powtórzył z rozbawieniem.
Po chwili zniknął w ciemnej klatce schodowej. Strażniczka radośnie zakręciła się na pięcie, a potem znów opadła na krzesło.
-Wiedziałam. – powtórzyła z szerokim uśmiechem na twarzy.