niedziela, 28 czerwca 2015

27



-Nikolaj? – wyszeptała Madeleine.
 Chłopak natychmiast uniósł głowę. Jego twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Na oczy, ciemniejsze niż zazwyczaj, opadały mu luźne kosmyki włosów.
 -Baliśmy się o ciebie, Maddy. Wiesz, że Arashi uciekł? Ale Julia go dorwała.
 -Serio?
 -Tak. – odparła Julia, podnosząc wzrok znad książki. - I znowu tu jest.
 Silva pewną dumą spojrzała na bratanicę. Razem z Dantym, Montehue i Scarlett siedzieli przy stole kilka metrów dalej. Na dźwięk głosy Madeleine Dante uniósł głowę i cicho odetchnął z ulgą.
 -Wiecie… - Maddy zmarszczyła brwi. – Wydawało mi się, że Jill walnęła mnie nogą od krzesła. Zabawne, nie?
 -Czasem tak jest przy utracie przytomności. – trochę za szybko odparła Julia. – No wiesz, wyobrażasz sobie niestworzone rzeczy.
 Dziewczyna posłała jej podejrzliwe spojrzenie.
 -Ta, jasne. Gdzie Cyryl i Adrian?
 -Tutaj. – odparł jej brat. Miał podbite oko ale wyglądał na szczęśliwszego niż kiedykolwiek indziej, opowiadając wszystkim dookoła, jak toczył nierówny bój z Arashi i był bliski wygranej, kiedy nagle…
 -Ty z nim nie walczyłeś. – przerwał mu Adrian. – jak zobaczyłeś, że wydostał się z więzów, wrzeszczałeś jak nie wiem.
 -Bzdura. Przewidziało ci się. – Cyryl wyglądał odrobinę niezręcznie.
 -Ale tak szczerze, jak przywlekłaś tu Arashiego? – Madeleine wygodniej rozłożyła się na poduszkach. – Nie wierze, że pokonałaś go, a potem przerzuciłaś sobie przez ramię i odeszłaś w stronę zachodzącego słońca czy coś w tym stylu.
 -No… było trochę inaczej. – niepewnie odparła Julia. – W sumie to poszedł ze mną dobrowolnie.
 -Co mu powiedziałaś?
 -Długo by się nad tym rozwodzić. – odparła pewniejszym głosem dziewczyna, przypominając sobie tamtą scenę…


*



-Naprawdę sądziłaś, że ze mną wygrasz, dziecko McEver’ów? – cichym głosem zapytał Arashi, podchodząc do leżącej w pyle drogi Julii.
 Całe ciało bolało ją jak nigdy wcześniej. Spróbowała uspokoić oddech. NIE MOGŁA sobie pozwolić na omdlenie. Poczekała, aż podejdzie bliżej, a potem splunęła mu w twarz krwią.
 Z trudem stanęła na nogi. Czuła się niepewnie, jakby zaraz miała ponownie upaść. Podniosła z ziemi sztylet i wytarła starannie jego ostrze.
 Arashi otarł policzek i po raz pierwszy spojrzał na nią ze zdziwieniem.
 -Jesteś wytrzymała, dziewczyno.
 Uśmiechnęła się niewesoło.
 -My, McEver’owie tak mamy. Chodź tu, o piętnastej mam wracać na obiad, a jeszcze nie zdążyłam cię pokonać.
 Arashi zacisnął zęby z wściekłości.
 -Przeholowujesz.
 -To ty porywasz się na zbyt wysokie góry. – użyła przenośni. – No, dawaj. Dobij mnie, proszę bardzo, a potem się chwal, że zabiłeś bezbronną dziewczynę. Rodzice będą z ciebie dumni.
 -Nie wspominaj o moich rodzicach. – Arashi zakręcił sztyletem w dłoni. – Nie chcę cię zabijać, ale mogłaś mnie nie gonić. Nie zrobiłem nic złego twojej rodzinie, więc nie rozumiem…
 -Nic złego? – prychnęła Julia. – Chciałeś zabić moją ciocię, kretynie!
 -I myślisz pewnie, że tracąc życie, wymierzysz mi jakąś karę? – spacerował powoli wzdłuż uliczki.
 -Nie. Myślę, że zabijając cię, wymierzę ci odpowiednią. – odparła cicho.
 -Jesteś bardzo naiwna.
 -A ty bardzo głupi.
 Zatrzymał się odwrócony do niej tyłem.
 -Dlaczego?
 -Wiele lat treningów i wyrzeczeń nauczyło mnie – mówiła powoli, z trudem łapiąc oddech, ale również nie kryjąc satysfakcji. – Że nigdy nie powinno się odwracać do przeciwnika plecami!
 Skoczyła na niego od tyłu, wytrącając chłopakowi sztylet z ręki i przyciskając go do ziemi. Przyłożyła mu ostrze do szyi.
 -Co teraz? – kpiąco zapytał Arashi z ustami pełnymi piachu. – Nie zabijesz mnie, bo jestem wam potrzebny. Nie puścisz mnie, bo doniosę o waszych słabościach, nie odprowadzisz mnie do waszej kwatery, bo dobrze wiesz, że kiedy tylko zejdziesz mi z pleców, ucieknę. A więc?
 Julia zastanowiła się przez chwile. 
-Rozejm. – stwierdziła w końcu. – Zaprowadzę cię bez ostrza przy twarzy do cioci Silvy, a ty nie uciekniesz. Czas rozejmu minie z godzinę i będziesz mógł wtedy robić co ci się żywnie podoba.
 -A jeśli się nie zgodzę? – wyglądał na znudzonego. – Co wtedy mi zrobisz?
 Nachyliła się lekko i szepnęła mu do ucha.
 -Powiem wszystkim, że przegrałeś z dziewczyną, która przecież nie dorasta Silvie McEver do pięt. Przegrałeś z MŁODSZĄ OD SIEBIE.
 Zastanawiał się, ale Julia już wiedziała, że wygrała. Znalazła jego słaby punkt i wykorzystała go bez litości. Honor. Dla Arashiego najważniejszy był jego honor.
 -Dobra. – stwierdził chłopak. – Zgadzam się.
 -Obiecaj, że nie uciekniesz ani nie będziesz mi próbował nic zrobić przez najbliższą godzinę.
Arashi westchnął cicho.
-Wygrałaś, dziewczyno z McEver’ów. Obiecuje.



*



-To znaczy, że nie możemy wam pomóc. - skwitował Montehue.
 Dante pokręcił głową.
 -Nie. To nie jest sprawa wszystkich łowców, ktoś uwziął się tylko na nasze rodziny. Załatwimy to osobiście.
 -A dzieci? – zapytała Scarlett. – Będziecie ryzykować ich życie?
 -Oczywiście, że nie, ale na razie nie możemy ich odesłać.
 -W ogóle nie możemy nic zrobić?
 -To na serio nasza sprawa. Chociaż… - Silva zawahała się. – Sądzę, że powinniśmy kontynuować Wyścig, nawet jeśli to jest już coś więcej niż zwykły Turniej, więc jutro pójdziemy do zamku Aoba. Gdybyście poszli z nami… 
-Jasne. – Montehue od razu zapalił się do tego pomysłu. – O której mamy tu jutro być?
 -O ósmej. – po chwili wahania zdecydował Dante. – Dziękuje, to wiele dla nas znaczy.
 -W porządku. – mężczyzna podniósł się z krzesła. – To widzimy się jutro.
 -Na razie – mruknęła Scarlett, a potem dodała cicho pod adresem Silvy. – Trzymaj się z dala od Montehue. Jednego już masz, o co ci chodzi?
 Wyszła pośpiesznie, a Dante i Silva spojrzeli po sobie ze zdumieniem.
 -Wiesz o co jej chodziło? – zapytała, marszcząc brwi.
 -Nie. Chociaż… - łowca zastygł na chwile, a potem jękną cicho. – Oni nie wiedzą, że jesteśmy kuzynami.
 -Ale im przecież powiedzieliśmy, że nasze rodziny… - zaczęła.
 -Owszem, ale pewnie nie zrozumieli. A poza tym… powiedziałem coś głupiego.
 -To żadna nowość.
 -Zamknij się, Silvo. Kiedy spotkałem Montehue. Powiedział, że jest tu z dziewczyną, a ja odpowiedziałem, że ja też. Nie myślałem, że pomyśli, że my… jesteśmy razem.
 -A ja powiedziałam Scarlett, że jesteśmy znajomymi. Rany, jacy my jesteśmy głupi… - Strażniczka z niedowierzaniem pokręciła głową. – Co za porażka!
 -Dziwi cię to?
 -Może tobie niepowodzenia przytrafiają się często, ale dla mnie to coś nowego!
 Dante spojrzał na nią krzywo, a potem parsknęli śmiechem.
 -Chyba powinniśmy to sprostować. – zauważył w końcu.
 Silva zastanawiała się przez chwile.
 -Wiesz co, nie sądzę. Co z tego, że będą tak myśleć?
 -Zamierzasz ich utrzymywać w niewiedzy? – zapytał z niedowierzaniem.
 -Czemu by nie? Tak, wiem Dante, że według ciebie to przerażająco niemoralne, ale nie chciałbyś im zrobić takiego kawału?
 -Jesteś czystym złem, Silvo.
 Posłała mu uśmiech.
 -Hej, dawno nie powiedziałeś mi czegoś równie miłego! Przestań, bo jeszcze się zaczerwienie!
 Dante przez chwile marszczył brwi.
 -Dobra, zgadzam się. Ale, żeby Montehue tego nie rozgadał…
 -Boisz się tego? Czekaj… chwila! Dante, ty kogoś masz!
 Milczał. Silva wyglądała, jakby zaraz miała odtańczyć improwizowany taniec radości.
 -Wiedziałam! Mogę być druhną na twoim ślubie? Będę wygłaszała przemówienie. No wiesz, że zawsze byłeś niezwykle ciekawym człowiekiem i choć nie rozumiem twojego wyboru, to rozumiem, że…
 -Zamknij się Silvo! – popatrzył na nią z niedowierzaniem, kiedy zerwała się z krzesła i zaczęła krążyć po pokoju. Wstał i ruszył w kierunku schodów. – Dobranoc.
 -Hej, co jest, nie chcesz słuchać dalszej części mojej przemowy?
 -DOBRANOC Silvo. – powtórzył z rozbawieniem.
 Po chwili zniknął w ciemnej klatce schodowej. Strażniczka radośnie zakręciła się na pięcie, a potem znów opadła na krzesło.
 -Wiedziałam. – powtórzyła z szerokim uśmiechem na twarzy.

czwartek, 25 czerwca 2015

26



-Dante?
 -Tak Silvo?
 -Czemu on się tak na mnie patrzy? Zrobiłam mu coś?
 Montehue nie odrywał od niej wzroku. Szli korytarzem centrum handlowego, szukając sklepu z bronią, o którym mówił im Arashi. Nie wtajemniczyli jeszcze nowych towarzyszy w szczegóły sprawy.
 Dante uśmiechnął się.
 -Nie sądzę.
 -A Scarlett wygląda, jakby zamierzała mnie zadusić. O co chodzi?
 -Domyśl, się Silvo. Normalnie przychodzi ci to bez trudu.
 Zmarszczyła brwi.
 -E…. zabiłam kogoś ze jego rodziny?
 Dante jęknął cicho.
 -Może po prostu mu się podobasz, nie pomyślałaś o tym?
 Spojrzała na niego niedowierzającym wzrokiem.
 -Nie kpij. To w ogóle możliwe?
 -Raczej tak.
 -To… jak mam to zrobić?
 -CO zrobić, Silvo?
 -Powiedzieć mu, żeby się odwalił. – popatrzyła na kuzyna z litością. – A jak myślałeś?
 -A musisz mu to mówić?
 -A mogę mu nie mówić?
 „Ta rozmowa robi się coraz bardziej absurdalna”- pomyślał Dante.
 -Nie mam pojęcia, Silvo. – uciął trochę głośniej. – Chyba jesteśmy już na miejscu. Wchodzicie z nami?
 -Jasne, dlaczego by nie. – odparła Scarlett, wzruszając ramionami, wrogo spoglądając na Silve.
 Sklep z bronią okazał się być małym kantorem. Strażniczka w ułamku sekundy wyłamała zamek w szufladzie biurka, służącym za ladę i otworzyła ją z trzaskiem.
 -Dokumenty… pokwitowania… dwa bilety na jakiś film. Nic, nic, nic… O, jakieś listy. Otwarte. – wyciągnęła złożoną kartkę ze środka pierwszego z brzegu listu i zaczęła czytać. – „Drogi Lee, minęło tyle czasu… bla, bla, bla… bardzo tu za tobą tęsknimy… bla, bla…. Życie toczy się normalnie… bla, bla, bla, bla… mam nadzieje, że dostałeś tam pracę… bla, bla… z pozdrowieniami…. Tu nic nie ma.
 Po kolei czytała wszystkie listy. Montehue spoglądał na nią jak zahipnotyzowany, a Dante, wykazując się jako taką podzielną uwagą, zastanawiał się, jak komuś może się podobać jego kuzynka.
 -Hej, to jest ciekawe! – wykrzyknęła Silva. – „Zaszli daleko. Są już w Sendai. Przekaż swojemu najlepszemu zabójcy, że ma ich znaleźć. Pierwszym celem powinna być Silva McEver…”.
 -Jaki podpis? – zapytała Scarlett.
 -Uśmiejecie się. – skwitowała kobieta. – Moriarty
 -Wspaniały przydomek. – stwierdził Dante. – Jest tam jeszcze coś?
 -To ostatni list. Chyba nic więcej nie ma. Przydało by się przesłuchać jednego z tych facetów, którzy nas ścigali.
 -Chyba już nie zdążymy. – zauważył Montehue.
 Teraz usłyszeli to wszyscy: wycie syreny. No tak, ze strzelającymi w środku miasta szaleńcami często już tak jest, że przyciągają policje.
 -Musimy wiać. – Silva wepchnęła list do kieszeni. – Słuchajcie, założę się, że tu jest parking podziemny. Włamcie się do jakiegoś auta. Ja zaraz do was dołączę.
 Pobiegła korytarzem galerii, po chwili znikając im z oczu.
 -Gdzie ona leci?
 -Najprawdopodobniej do pokoju ochroniarzy, usunąć taśmy z kamer. – przewidująco odparł Montehue. – Chodźcie, jedyne czego nam brakuje, to informacji i czasu. Nawiasem mówiąc, Dante, ty prowadzisz.



*



Właśnie w momencie, kiedy Julia zdała sobie sprawę, że nie da rady dłużej ignorować bólu i zmęczenia, ścigany przez chłopak zatrzymał się i z gracją odwrócił w jej kierunku.
 Przyjął postawę bojową. Każdy jego ruch zdradzał, że zamierza się z nią rozprawić szybko i cicho. Uliczka, w której się znajdowali, była pusta.
 Tylko ich dwójka.
 „W samo południe” w wydaniu Japońskim.
 Julia wyjęła z rękawa długi sztylet. Była zmęczona, ale gotowa na walkę. W sumie cieszyła się. Wszystkie ćwiczenia z ciocią Silvą, Turnieje – to było coś dla dzieci. Walka nie tocząca się na śmierć i życie.
 Dopiero tu zaczynała się zabawa.
 -Dawaj, Arashi. – powiedziała kpiąco. – Boisz się przegrać z dziewczyną?
 Uderzył jak błyskawica. Julia nigdy wcześniej nie widziała jego umiejętności, toteż oceniła go zbyt nisko. Zdołała w ostatniej chwili uniknąć cięcia jego sztyletu. 
-Za wolno. – mimo zdziwienia, jakie zafundował jej Arashi, z jej głosu nadal nie znikł pogardliwy ton. – Spróbuj jeszcze raz.
 Tym razem była przygotowana: kiedy rzucił się w jej stronę, ramieniem zablokowała cięcie sztyletu i obróciła się na pięcie, przepuszczając go bokiem. Liczyła, że straci równowagę, ale był naprawdę dobrze wyszkolony, więc nie wypadł z rytmu.
 Julia nie powstrzymała uśmiechu.
 Nareszcie przeciwnik godny jej.
 Zdecydowała, że broniła się już zbyt długo, więc tym razem rzuciła się do ataku. Ale Arashi, stosując jakąś technikę, której nie znała, wykorzystał siłę jej natarcia przeciw niej i wyrzucił ją w powietrze.
 Najpierw spanikowała, ale natychmiast przypomniała sobie lekcje cioci Silvy.
 -Najprawdopodobniej będziesz drobniejsza od swego przeciwnika. – uczyła kobieta. – Będziesz więc szybsza i lżejsza. Jeśli ktoś wykorzysta przeciw tobie siłę, ty odpowiedz mu precyzją. Bądź błyskawiczna. I przestań się bać, Julio. Nie ma czego.
 Dziewczyna w locie skuliła się, przyciskając kolana do klatki piersiowej. Wykonała salto i opadła na stopy. Bogu dzięki, sztylet nie wypadł jej z ręki. Z furią spojrzała na Arashiego, ale nie okazywał zdumienia, którego się spodziewała.
 „Czy on w ogóle ma jakieś uczucia?” – pomyślała.
 -Myślałam, że będziesz lepszy. – stwierdziła, udając zawód. – Jak mogę walczyć z kimś tak słabym? Dawaj. No… chyba, że tchórzysz?
 Pomyślała z satysfakcją, że po takim pokazie lekceważenia ciocia Silva byłaby z niej dumna jak nigdy.
 Arashi zwęził oczy w szparki.
 -To ty nie jesteś przeciwniczką godną mnie. W twoich żyłach krąży zgniła krew, dziewczyno.
 Julia chwile zastanawiała się, czy to miało ją obrazić, i uznała, że tak.
 -Co masz do McEver’ów? – zapytała.
 -Nic. Za zadanie miałem zabić Silve McEver. – milczał przez chwilę. – Walka z nią była zaszczytem, mimo, że przegrana okryła mnie hańbą. Ty nie dorastasz jej do pięt.
 W uszach Julii szumiała krew. Warknęła głucho.
 -Nie przesadzaj. Ja się dopiero rozkręcam.
 Sztylet zawirował między jej palcami, kiedy rzuciła się na Arashiego Tenmetsu.



*



Kiedy czarny mercedes o opływowych kształtach wyjechał z podziemnego garażu centrum handlowego na pełnym gazie, policjanci byli, mówiąc delikatnie, wzburzeni.
 A kierowca auta nie miał się wiele lepiej.
 -Nie mógłbyś trochę szybciej? – z irytacją zapytała Silva. – W sumie czemu ja nie prowadzę?
 -Bo nie masz prawa jazdy. – odparł Dante, dociskając pedał gazu do podłogi.
 -A to jakiś problem?
 -Musimy o tym rozmawiać właśnie teraz?
 -Czemu by nie? Uważaj słup… w lewo, Dante. W DRUGIE lewo! Kot na jedenastej! Scarlett, mogłabyś sprawdzić, czy go nie przejechaliśmy?
 Scarlett spojrzała przez tylną szybę samochodu.
 -Kot jest cały. Ale wiecie, że mamy policje na ogonie?
 -To trzeba by ją było zgubić. – beztrosko odparła Silva.
 -Jak? – warknął Dante.
 -Nie wygłupiaj się, w końcu ty jesteś taktykiem.
 Mężczyzna zgrzytną zębami.
 -Dobra, zaraz ich zgubie.
 Przyśpieszył jeszcze bardziej. Wskazówka szybkościomierza wskazywała dwieście kilometrów na godzinę. Dźwięk policyjnych syren mieszał się z krzykami ludzi, którzy z przerażeniem zeskakiwali z pasów.
 -Staruszka na dwunastej. – uprzejmie poinformowała Dantego Silva.
 -Dziękuje bardzo.
 -Chcesz ją przejechać?
 -Mam nadzieje, że uskoczy.
 -Zwariowałeś, ona ma chyba dziewięćdziesiątkę na karku. – prychnął Montehue.
 -Albo setkę. – dodała Scarlett.
 -Zamknąć się, WSZYSCY. – warknął Dante, wyprowadzony z równowagi.
 Cudem ominęli staruszkę, skręcili ostro. Zapiszczały ścierane opony, kiedy mężczyzna zahamował, wjeżdżając na wolne miejsce na parkingu. Wyjął kluczyk ze stacyjki i wygodnie rozparł się na fotelu.
 -Niech nikt nie wysiada. – zastrzegł.
 Chwile potem koło nich przejechało pięć radiowozów, jadąc z pełną szybkością. Policjanci byli przekonani, że zbiegowie pojechali dalej.
 Mylili się.
 -Przyznam – niechętnie stwierdziła Silva. – Że to było całkiem niezłe.
 -No jasne. – prychnął Dante. – W końcu to był mój pomysł.
 -A myślałeś, że dlaczego sądziłam, że nie wypali?
 Kuzyn z rozbawieniem trącił ją łokciem, a potem przybił Montehue piątkę.
 -Ledwie. – przyznała Scarlett. – Ale co teraz?
 -Wracamy pieszo. – odparła Dante.
 -A nie zamierzacie wyjaśnić nam, dlaczego ścigają was mordercy?
 -Widzisz w tym coś dziwnego? – sarkastycznie zapytała Silva. – Dzień jak co dzień.
 -Jesteśmy im winni wyjaśnienie. – Dante pokręcił głową. – Idziecie z nami? Wyjaśnimy wam wszystko przy obiedzie.
 -Z wielką chęcią. – Montehue uśmiechnął się. – Widzicie, ci mordercy zawsze sprawiają, że głodnieje.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

25



Julia stała w drzwiach pokoju, w którym przywiązali Arashiego, i z przerażeniem patrzyła na pobojowisko. Rozbite talerze, nieprzytomni Adrian i Cyryl, leżący na podłodze, przewrócone, puste krzesło i kawałki sznura walające się dookoła.
 PUSTE krzesło?
 Jęknęła cicho.
 Arashi uciekł. Madeleine też zniknęła.
 Okno było otwarte. Julia wiedziała, że chłopak nie uciekł dawno. Nie dalej jak dziesięć minut temu wyszła coś przegryźć. Ale nie miała siły gonić zbiega. Porwał Madeleine. Pomyślała o minie Cyryla, kiedy się obudzi, przerażeniu Metodego, zagubieniu Nikolaja, kiedy dowie się, co stało się z jego najlepszą przyjaciółką. Wyobraziła sobie zrozpaczone twarze wuja Dantego i cioci Melisy. Ciocia Silva również nie byłaby zachwycona.
 Julia próbowała oddychać równo.
 -Och, Madeleine… - westchnęła. – Chyba nie zdajesz sobie sprawy, w jakie wpakowujesz mnie kłopoty.
 W następnej chwili usłyszała za plecami znajomy głos.
 -Raaaaaany! Co tu się stało? – wykrztusiła Madeleine Vale, gapią się na nieprzytomnego brata.
 Pierwszym odruchem Julii było nawrzeszczenie na nieznośną kuzynkę. Drugim było rozbicie jej czegoś na głowie i właśnie to zrobiła.
 Maddy była szybka, ale nigdy nie trenowała gerinn. Miała minimalne szanse, żeby zareagować… no i cóż, nie zareagowała. Dostała nogą krzesła między oczy i nieprzytomna przewróciła się na podłogę.
 -Mam nadzieje, że kiedy się obudzi, nie będzie tego pamiętać. – mruknęła Julia pod nosem.
 Sprawdziła, czy zgodnie z naukami cioci Silvy ma przy sobie sztylet (miała dwa), a potem miękko skoczyła na parapet i rozglądnęła się po okolicy. Może i Arashi był niezłym wojownikiem, ale powinien poćwiczyć maskowanie śladów.
 Ruszyła tropem.
 Chłopak myślał, że już po wszystkim, ale mylił się.
 Prawdziwa gra rozpoczęła się właśnie teraz.



*



-Byłem w sklepie z ubraniami, jak się zaczęło. Leciałem, żeby pomóc w unieszkodliwieniu napastników, kiedy strzały zaczęły się zbliżać. Wtedy się tu schowałem. – wytłumaczył Montehue. – A ty?
 -Jestem na wakacjach. – odparł Dante.
 -Może powinni ci przestać dawać urlop. Zawsze najgorsze rzeczy dzieją się właśnie wtedy, kiedy masz wolne.
 -Ale dzieją się MI, więc nie narzekaj. Co robisz w Japonii?
 -No, wiesz… w sumie… to jestem… eh, rozumiesz… z dziewczyną.
 -Kto by się spodziewał, ja też. – odparł Dante, mając na myśli Silve i zupełnie nie słuchając starego znajomego.
 -Ładna jest?
 -Kto niby jest ładny?
 -No…. Ta dziewczyna.
 -Teraz zachciewa ci się takiego tematu? Idą tu, przygotuj się. – Dante milczał chwile, a potem powiedział. – Wiesz, w sumie to dyskusyjne. Sądzę, że ładna.Chwila… a gdzie jest ta twoja dziewczyna?
 -To panna Byrne. – powiedział Montehue, jakby to wszystko tłumaczyło.
 -Scarlett? Wy razem? W każdym razie to dobrze, każdy łowca nam się przyda. Gdzie jest?
 -Rozdzieliliśmy się.
 -No błagam… serio? Nie odpowiadaj, wchodzą tu.
 Łowcy zamilkli, wyczekując odpowiedniej chwili, a potem rzucili się na przeciwników.



*



Silva biegła opuszczoną galerią, uchylając się przed strzałami. Jedna z kul śmignęła tuż obok jej głowy, rozbijając się o marmurową kolumnę. Odłamek naboju trafił ją w twarz, kalecząc czoło.
 Nie zwracała na to uwagę, tylko biegła dalej.
 -Mówiłam, że w centrum handlowym nie może się stać nic dobrego. – prychnęła z irytacją. – W sumie to… mam tego dosyć.
 Tuż przed nią rozciągały się ruchome schody. Wskoczyła na poręcz, a potem wykonała idealne salto do tyłu i wylądowała miękko za ścigającymi ją ludźmi. Nie zdołali się odwrócić. Jednego powaliła kopnięciem w tył głowy, drugiemu podcięła nogi, a potem wytrąciła mu broń z ręki. Wbiła mu dwa place w miejsce pod brodą.
 Natychmiast stracił przytomność.
 Odetchnęła cicho, otrzepując ręce. Martwiła się o Dantego, ale wiedziała, że gdyby teraz przybiegła mu z pomocą, uznał by to za obrazę. A więc co zrobić? Westchnęła cicho.
 Ułamek sekundy później zorientowała się, że ktoś stoi za jej plecami.
 Odwróciła się powoli.
 Drobna, rudowłosa dziewczyna celowała w nią z pistoletu, który wypadł jednemu z napastników. Mogła mieć może dwadzieścia pięć lat. Lekko drżały jej ręce.
 -Cześć, jestem Silva. – Silva próbowała sprawiać sympatyczne wrażenie i natychmiast stwierdziła, że jest to jedna z tych rzeczy, które Dantemu wychodzą dużo lepiej niż jej. 
-A ja… Scarlett. – odparła spłoszona dziewczyna.
 Silva włożyła ręce do kieszeni spodni, przyglądając się nieznajomej.
 „Idiotyczna sytuacja. – oceniła. – Ona strzeli czy nie?”
 -Może opuściłabyś ten pistolet, co? – zaproponowała. – To trochę niezręczne.
 -A jak mnie zaatakujesz?
 Silva zgrzytnęła zębami. Nie miała cierpliwości do tego typu dziewczyn.
 Wtedy to dostrzegła. Tytan, wiszący na szyi Scarlett.
 -Jesteś łowczynią. – powiedziała ze zdumieniem.
 -Może. A ty?
 -Ja jestem Strażniczką.
 -Co to niby jest?
 -No wiesz… niezbyt łatwo to wytłumaczyć. Słuchaj, znasz nazwisko Vale? Dante Vale. Kojarzysz?
 Scarlett zmieniła się na twarzy. Najpierw zarumieniła się lekko, a potem spoważniała. Wyzywająco spojrzała na Silve.
 -Kojarzę. I co?
 -To mój… znajomy. – Strażniczka zdecydowała, że jeśli użyje określenia „kuzyn”, dziewczyna nigdy jej nie uwierzy. Dante i Silva byli do siebie tak podobni jak… jak… w ogóle nie byli do siebie podobni. – On tu jest. Może właśnie ryzykuje życiem, kiedy ty trzymasz mnie na lufie. A więc OPUŚĆ TEN PRZEKLĘTY PISTOLET!
 Scarlett posłuchała, mimo, że niechętnie.
 -Montehue, mój przyjaciel, też tu jest. – zarumieniła się lekko.
 „Ta, jasne, przyjaciel.”- pomyślała Silva.
 -On też jest łowcą?
 -Tak.
 -Zna Dantego?
 -Tak.
 -Właśnie tu idą.
 -Nie wiem.
 -To nie było pytanie. Oni właśnie tu idą! Dante z jakimś facetem.
 Scarlett obróciła się w stronę, którą wskazała Silva. Rzeczywiście, korytarzem nadchodzili dwaj mężczyźni. Pistolet, luźno opuszczony wzdłuż ciała, wypadł dziewczynie z ręki.
 -Dant… Montehue! – poprawiła się w ostatniej chwili.
 Silva odetchnęła z ulgą. Uratowana.
 Jeszcze chwila, a zaraziła by się głupotą.



*



Julia biegła po dachu budynku. Razem z ciocią często tak trenowały, więc teraz bez większego trudu utrzymywała równowagę. Nie widziała jeszcze Arashiego, ale jego ślady były coraz wyraźniejsze i pojawiały się coraz częściej. Chłopak zdecydowanie nabierał pewności siebie, przekonany, że nikt go nie ściga.
 Dziewczyna rozpędziła się i skoczyła z jednego dachu na drugi. Kilka dachówek obsunęło jej się spod nóg i zachwiała się, ale nie spadła. Odetchnęła głęboko i na nowo podjęła pościg.
 Biegła lekko, prawie nie odczuwając zmęczenia. Kiedy skakała, chciało jej się krzyczeć z radości: wiatr rozwiewał jej włosy, słońce prażyło skórę, Madeleine była nieprzytomna, a Julia… Julia była wolna.
 Wtedy go spostrzegła.
 Dostrzegła Arashiego.
 Był kilka dachów dalej. Poruszał się błyskawicznie, z gracją, jak kot dachowiec. Na jej oczach wykonał salto w powietrzu, odbijając się od komina, miękko ześlizgnął się po pochyłym dachu i zeskoczył na ulice. Dziewczyna poszła w jego ślady, nie skoczyła jednak prosto z dachu, tylko pośpiesznie ześlizgnęła się po rynnie.
 Była ryzykantką, ale w końcu nie samobójczynią.
 Arashi już znikał za zakrętem, więc wyrwała się do przodu. Chłopak musiał usłyszeć jej kroki, bo kiedy znów go ujrzała, biegł. Szybciej, niż byłoby to możliwe dla zwykłego śmiertelnika.
 Ale Julia McEver, siostrzenica Silvy McEver, Strażniczki, i wnuczka Seweryna McEvera, łowcy, nie była zwykłą śmiertelniczką.
 W biegu wyjęła sztylet. Zmrużyła oczy, próbując wycelować, a potem rzuciła nim. Śmignął, tnąc powietrze, a potem przebił rękaw Arashiego i wbił się w ścianę domu naprzeciwko. Chłopakiem szarpnęło i prawie zwalił się z nóg, ale szybko urwał rękaw i pobiegł dalej.
Ale Julia odrabiała już dzielące ich metry, pewna, że prędzej czy później dopadnie swoją ofiarę.

piątek, 19 czerwca 2015

24



Kiedy pośpiesznie przechodzili zatłoczonymi ulicami Sendai, Silva szybko tłumaczyła Dantemu wyniki swej rozmowy z ich więźniem.
 Kiedy skończyła, zmarszczył brwi.
 -Czyli, czysto teoretycznie, istnieje duża możliwość, że idziemy w paszcze lwa, tak?
 -Może. W każdym razie przydało by się czegoś dowiedzieć. A gdyby doszło do walki… niby to ty jesteś taktykiem, ale proponuje, żebyś mnie osłaniał.
 -Dobra myśl. Jesteś lepsza w ataku niż w obronie. – przyznał jej kuzyn, udając, że nie dostrzega skupionego na nim, żądnego krwi spojrzenia Silvy. – Musimy uważać na zwykłych ludzi.
 -Owszem, musimy.
 -A w zasadzie gdzie idziemy?
 -Do miejsca, w którym nie byłam od lat.
 -Zastanówmy się… fryzjer? – zapytał niewinnym głosem.
 Trąciła go w ramię.
 -Blisko. Centrum handlowe.
 -Żartujesz. – prychnął. – A więc szukamy świetnie wyszkolonej bandy, możliwe że łowców, którzy ukrywają się w galerii?
 -Niekoniecznie się tam ukrywają. Mogą być tam tylko jakieś informacje.
 -Albo chłopak nas wrobił.
 -Zamknij się, Dante.
 Mężczyzna uśmiechnął się z satysfakcją i Silva zaklęła pod nosem, zdając sobie sprawę, że dała się wyprowadzić z równowagi.
 Minęło kilkanaście minut, zanim stanęli przed centrum handlowym. Dantemu wydawało się, że jego kuzynka mruknęła pod nosem:
 -Moja nemezis, znów się spotykamy.

Dobrze wiedział, że tym, co Silva nienawidziła najbardziej w świecie, była moda. Potrafiła walczyć nożem, sztyletem, mieczem, włócznią, halabardą i kijem, strzelać z łuku na odległość dwustu metrów, pokonać dwudziestu wojowników jednocześnie, zabijać na dwa tysiące sposobów, a mimo to chodzenie w butach na obcasach leżało poza jej możliwościami.
 Nienawidziła sukienek, wzbraniała się przed rozpuszczaniem włosów, tańczyć nie lubiła nigdy, mimo, że poruszała się z niesamowitą gracją. Kiedy była mała – Dante zdawał sobie z tego sprawę – nie marzyła o byciu księżniczką lub syrenką. Silva ZAWSZE chciała zostać Strażniczką.
 Nie pojmowała również trendów w modzie. Nie zwierzała się często, w sumie to nie robiła tego nigdy, ale można było szybko wyjść z tego wniosku, widząc, jak posyłała zdumione spojrzenie modnie ubranym ludziom, obok których przechodzili. To, że urodziła się dziewczyną, musiało być jakąś katastrofalną pomyłką kogoś z góry.
 Najlepszym przyjacielem kobiety są klejnoty.
 Najlepszym przyjacielem Silvy był miecz.
 -Wchodzimy? – zapytała ponurym głosem, jakby szykowała się na wyjątkowo trudną walkę.
 -Wyglądasz, jakbyś zamierzała sobie wymalować wojenne znaki na twarzy – zauważył Dante. – Wszystko w porządku?
 -Tak, jasne, oczywiście. – odparła głosem zaprzeczającym wszystkim tym słowom. – Nie rozumiem czemu się pytasz.
 -Na przykład dlatego… - zaczął.
 -I nie chcę rozumieć. – zastrzegła.
 Mężczyzna uśmiechnął się.
 -Chodź. Mówią, że im szybciej się zacznie, tym szybciej się skończy. – zachęcił ją.
 -Mówią też co nagle to po diable i wolę się raczej stosować do tego przysłowia.
 -Tchórzysz, Silvo?
 -Nie. Ja po prostu… - zastanawiała się chwile. – Żal mi. Tego budynku. Rozumiesz, gdyby nie te obrzydliwe sklepy, to by było wspaniałe pole walki. Wyobraź sobie, ile tu musi być zaułków, ślepych korytarzy, zamkniętych na głucho drzwi, dużych hal do toczenia bitew…
 -Czy tobie WSZYSTKO kojarzy się z walką?
 -Nie, co ty. – odparła z urazą. – Nie wszystko. Na przykład sklepy z ubraniami kojarzą mi się raczej z jednym, wielkim koszmarem.
 -Koszmarem w stylu ataku nieprzyjaciela?
 -Koszmarem w stylu zaproszenie na herbatkę przez grupę plotkujących dam.
 -Silvo…
 -Tak, wiem, że wyprowadzam cię z równowagi. Masz racje, chodźmy już.
 Nim Dante zdołał się otrząsnąć po tym jak przyznała mu racje, kobieta szybkim krokiem ruszyła w stronę centrum handlowego.
 -Skąd u ciebie tak odwaga cywilna? – dogonił ją.
 -Wychodzę z założenia, że jakby co zawsze będę mogła uciec. – odparła krótko.
 Przekroczyli próg i znaleźli się w gigantycznym wnętrzu. Silva posłała sklepom wojownicze spojrzenie.
 -W sumie czemu tak tego nie lubisz? Nie musisz nic kupować. – zauważył Dante.
 -Nie ufam niczemu, czego nie da się dźgnąć w serce. Chodź, nie sądzę, żebym długo tu wytrzymała.
 Szli korytarzem. Z głośników płynęła jakaś piosenka, wszędzie słychać było rozradowane głosy ludzi. Po niedługim czasie musieli się przepychać przez tłum. Silva wyglądała, jakby miała zamiar przebić pierwszego człowieka, który ją zdenerwuje i Dante miał dziwne przeczucie, że będzie to on. Co chwila ręka jego kuzynki wędrowała w stronę ukrytego za paskiem sztyletu.
 W pewnej chwili kobieta przybliżyła się do niego.
 -Nie chcę cię martwić, ale ktoś nas śledzi.
 -Ilu? – zapytał zwięźle.
 -Trzech lub czterech. Na razie. Może dojść do walki.
 Dante przyjrzał się kupującym.
 -Mam nadzieje, że nic się nie stanie tym ludziom.
 -Ja też. Stój. Spójrz tutaj.
 Przystanęli przed witryną sklepu z telewizorami. Mężczyzna przyglądał się odbitym w niej postaciom: Silva miała racje, czwórka ludzi. Uzbrojeni po zęby, niestety w bardziej nowoczesną broń niż noże i sztylety.
 Westchnął cicho.
 -Wiesz co? Choć raz chciałbym mieć normalne wakacje.
 -Nie sądzę, żeby udało ci się na takie załapać.
 -Ja również. Może przynajmniej na starość…
 -Jeśli nie będziemy dzisiaj uważać, możesz nie dożyć starości. Niech to coś trafi! Padnąć! – pochylili się równocześnie.
 Ułamek sekundy później zasypała ich lawina szkła z rozbitej na miliardy lśniących kawałków witryny. Gdyby nie ostrzeżenie Silvy, kule, które poszatkowały szkło, przebiły by głowę Dantego.
 Skrzywił się lekko.
 Nienawidził być jej wdzięczny.
 Przez chwile wszyscy ludzie w galerii zastygli, jakby pocisk zatrzymał czas, mimo, że było to niemożliwe.
 A potem zaczęli wrzeszczeć.
 Wszyscy naraz garneli się do wyjścia. Silve potrącono kilka razy, ale zdążyła w ruchach języka bez słów przekazać mu proste polecenie.
 „Rozdzielmy się. Trzeba ich podzielić”.
 Skinął głową, a potem rozbiegli się w dwie różne strony.
 Dante zauważył, że dwóch napastników biegnie za nich, zaś kolejnych dwóch podąża za Silvą. Nie przeszło mu nawet przez głowę, żeby martwić się, jak poradzi sobie z przeciwnikami kobieta. Już od lat miał zakodowane, że jej sprytowi i umiejętnościom bitewnym można ufać.
 Bardziej martwiło go, co ON zrobi.
 Zdał sobie sprawę, że strzelili znowu, jeszcze zanim rozległ się trzask spustu. Padł na ziemię, zdając sobie sprawę, że kule lecą tuż za nim, przeturlał się dwa metry i błyskawicznie wstał. Nie sądził, żeby można było liczyć na to, że jego przeciwnikom wyczerpią się naboje.
 Nie miał szans pokonać ich na otwartym terenie.
 Skręcił do najbliższego sklepu, nawet nie próbując już uchylać się przed pociskami. Na szczęście ( chociaż Silva pewnie powiedziałaby inaczej ) żaden nie trafił.
 W sklepie z jasnych powodów nie było już żadnej klienteli. Napastnicy nie zatrzymywali uciekających, chodziło im tylko o niego i Silve. Dante skręcił gwałtownie i przyczaił się za ladą. Dopiero po chwili zorientował się, że nie jest sam.
 Chwile po prostu gapił się na człowieka, który też znalazł tu kryjówkę.
 -Montehue – wykrztusił. – Powiesz mi, co robisz w sklepię z damską bielizną?

wtorek, 16 czerwca 2015

23



Silva obudziła się w środku nocy, tknięta nagłym przeczuciem. Wiele lat temu wypracowała technikę budzenia się w jednej chwili: żadnego zmęczenia czy zaspania. W jej oczach, kiedy bezszelestnie podniosła się do pozycji siedzącej, widać było tylko podejrzliwość.
 Były niesamowicie przytomne.
 Wymacała sztylet, ukryty pod poduszką, a potem odgarnęła prześcieradło i wsunęła buty na nogi. Wsłuchiwała się we wszystkie wibracje powietrza, jej wzrok wyłaniał z mroku każdy szczegół pomieszczenia.
Pusto.
 Podniosła się cicho, sprawdzając, czy długie ostrza, podtrzymujące jej warkocz, mogące również służyć za broń, są na miejscu. Były. Otworzyła drzwi swojego pokoju i wyszła na korytarz.
 Od razu zorientowała się, że coś było nie tak. Długie cienie kładły się na ścianach i podłodze, księżyc przysłoniły chmury. Mocniej ścisnęła sztylet, wyczuwając czyjąś obecność.
 -Silvo, przeraziłaś mnie.
 Drgnęła, słysząc głos i instynktownie uniosła sztylet. Po chwili odetchnęła z ulgą, rozpoznając ciemną sylwetkę i pozwoliła rozluźnić się mięśniom.
 -Ty też to słyszałeś? – przekrzywiła głowę, ignorując jego oświadczenie.
 Dante zmarszczył brwi.
 -Nie mogę powiedzieć, żebym coś słyszał. Mam raczej przeczucie, że…
 -Ratunku! – przerażony głos Olivera rozciął jak nóż nocną ciszę.
 Nawet na siebie nie patrząc, pognali w stronę pokoju chłopaka. Silva, lżejsza i szybsza, pierwsza dopadła drzwi i otworzyła je jednym, zdecydowanym uderzeniem.
 Nad Oliverem pochylał się morderca.
 Przycisnął mu sztylet do szyi, drapieżnym wzrokiem patrząc na Silve i Dantego. W jego oczach nie było strachu, jakby w ogóle nie był zdolny do takiego uczucia. Był młody, mógł mieć najwyżej siedemnaście lat. Lekko skośne oczy i lśniące, czarne włosy wskazywały, że mieli do czynienia z półkrwi Japończykiem.
 Chłopak warknął kilka słów.
 -Silvo, co on… - zaczął Dante.
 -Powiedział, że zabije Oliviera. Kuzynie, byłbyś taki miły i zostawił go mi? W końcu zaatakował MOJEGO bratanka, nie?
 -Jasne, proszę bardzo. Ale następny psychopatyczny morderca, który nas zaatakuje, będzie mój.
 -Niech ci będzie.
 Dante, oparł się o framugę drzwi, rozluźniony. Mimo powagi sytuacji, Silva nie powstrzymała przypływu satysfakcji, ciesząc się, że kuzyn wierzy w jej umiejętności.
 -Uspokój się. – powiedziała po japońsku do napastnika. – Czemu tu przyszedłeś?
 Chłopak zaśmiał się cicho i wyrzucił z siebie szereg słów.
 -Rzeka wyskakuje u źródła. Toczy się, tworzy swoje koryta. Natrafia na przeszkody, ale mija je. Wreszcie dociera do celu… - Silvie brzmiało to trochę jak indiańska filozofia – Ja mam swój cel. Muszę go wypełnić. Jestem zabójcą idealnym. Nie powstrzymasz mnie, łowczyni.
 Kobieta nie powstrzymała warknięcia.
 -Nie jestem łowczynią, dzieciaku. Jestem STRAŻNICZKĄ.
 Chłopak był świetnie wyszkolony, ale i tak nie stanowił dla niej żadnego problemu. W sumie to od lat wygrywała ze wszystkimi, za małym wyjątkiem swojego kuzyna, z którym zazwyczaj remisowała.
 Uderzyła tak szybko, że widać ją było tylko jako rozmazaną sylwetkę. Wytrąciła mu sztylet z ręki, odtrąciła Olivera, który upadł kilka kroków dalej i rzuciła się na przeciwnika. Z buta wyciągnął kolejne ostrze, ale kopnęła go w nadgarstek, sprawiając, że wypuścił nóż, a potem uderzyła w punkt na plecach, posyłając go na podłogę.
 Chłopak nawet nie krzyknął, mimo, że powinno go boleć jak diabli.
 Próbował się podnieś, ale Silva kolejnym kopniakiem sprawiła, że uderzył o ścianę. Każdy inny przeciwnik zwinął by się teraz z bólu, ale młody wojownik tylko opadł na kolana, ciężko dysząc.
 Przyłożyła mu sztylet do szyi.
 -Zapamiętaj sobie – szepnęła do niego w ojczystym języku chłopaka. – Ja jestem przeszkodą nie do ominięcia.


*

  
-Jeśli dobrze rozumiem. – powoli powiedziała Madeleine. – To morderca wtargnął przez otwarte okno do pokoju Olivera, a wy go pokonaliście, tak?
 -Coś w tym stylu. – przyznał Dante.
 Półkolem stali przed przywiązanym do krzesła wojownikiem. Zebrali się tu wszyscy: nawet zaspana Natalia.
 -Julia, przesłuchaj go. – ostrym głosem powiedziała Silva. – Ja będę tłumaczyć.
 Dziewczyna z niezwiązanymi jeszcze jasnymi włosami, które kaskadą opadały jej na ramiona, przyklękła przed chłopakiem i zadała mu krótkie pytanie. Nie odpowiedział. Julia powtórzyła wcześniejsze słowa, po nich dodając coś jeszcze. Zabrzmiało to jak rozkaz.
 -Pyta się, jak ma na imię. – wytłumaczyła Silva. – A teraz… kto go wysłał.
 Julia zadawała pytania coraz szybciej, marszcząc brwi. Chłopak milczał, wpatrując się w punkt nad jej ramieniem. W końcu westchnęła cicho i powiedziała coś, co najwyraźniej przyciągnęło jego uwagę.
 -Julia mówi, że jeśli nam powie, nikomu nie doniesiemy o jego hańbie związanej z przegraną. – dalej tłumaczyła kobieta. – Sprytne.
 Nieznajomy chwile analizował usłyszane zdanie w myślach, a potem warknął coś w odpowiedzi.
 Silva zastygła, zdumiona.
 -Nazywa się Arashi Tenmetsu. – wykrztusiła Julia. – I mówi, że pomylił pokój, a kiedy zrozumiał swoją omyłkę, wkroczyliście wy. A przybył tu żeby zgładzić Silve McEver…
 -To niemożliwe. – Cyryl potoczył zdziwionym wzrokiem dokoła. – Niby po co?
 -Właściwym pytaniem jest raczej, po co wysłali tylko jednego. Potrzeba by było dziesięciu takich, żeby zabić Silve, a pewnie i oni długo by nie pożyli. – Dante uniósł lekko brwi, ale poza tym nie wyglądał na zszokowanego.
 -Dzięki. – kobieta powoli segregowała w umyśle informacje.
 -To nie była pochwała.
 Silva stanęła przed chłopakiem. W jej oczach czaiła się bezlitosna, czarna jak noc furia, której tak obawiali się jej wrogowie.
 -Kto cię wysłał? – zapytała po japońsku.
 Arashi obdarzył ją dumnym spojrzeniem.
 -Nie powinno cię interesować, Strażniczko. Wiedz tylko, że mój pan cię zniszczy.
 -Czemu?
 -Podjęłaś jego grę. Wszyscy ją podjęliście. Ale ty będziesz pierwsza…
 -Wyścig… - zaczęła Silva.
 Chłopak roześmiał się chrapliwie.
 -Wyścig? To już nie jest Wyścig. Idziecie ku własnej zagładzie!
 -KTO TO JEST? – zapytała powoli, bezlitośnie wymawiając każde słowo. – I nie mów, że nie możesz odpowiedzieć. Nie wiesz, że narażanie mi się graniczy ze śmiercią?
 -Twój przyjaciel powstrzymają cię. – odparł chłopak.
 -Nie mam przyjaciół. – syknęła. – Mam tylko ludzi, których muszę chronić.
 -Czy to jakaś różnica? – wzruszył ramionami.
 -Przyjaciel powinien mi ufać… i ja powinnam ufać jemu. – stwierdziła, zapominając, że Julia rozumie każde jej słowo.
 -Nie powiesz, że nie ufasz łowcy.
 -Ufam. Inna sprawa, że łowca nie ufa mi.
 -To błędna teza, tak?
 -Wręcz przeciwnie, jak najbardziej słuszna. Mów, KTO?
 Arashi zmarszczył brwi.
 -Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, przyjdźcie dzisiaj do dzielnicy… - zniżył głos i wyszeptał jej coś do ucha.
 Silva skinęła głową.
 -Przyjdziemy.
 -Uwolnisz mnie teraz? – chłopak przekrzywił głowę.
 -Chyba zwariowałeś. – prychnęła. Potem odwróciła się do reszty grupy. – Zmiana planów, nie idziemy dzisiaj do zamku. Julia, Madeleine, Cyryl i Adrian, wy będziecie pilnować Arashiego. Reszta na czele z Metodym ma się skontaktować z dziadkiem Sewerynem i z dziadkiem Ikarem. Dzieje się coś złego. Ty, Dante pójdziesz ze mną.