niedziela, 9 sierpnia 2015


34




-Rany. To tak wygląda twój dom? - ze zdumieniem zapytała Silva, w ślad za kuzynem wchodząc do salonu. – Żadnych spreparowanych ludzkich czaszek? Żadnej dwugłowej owieczki zamkniętej w słoju, albo jadu skorpiona? Żadnych ludzkich oczy w dużym słoiku w holu?
 -Jak widzę, zawiodłem cię. – z rozbawieniem stwierdził Dante.
 -Owszem, zawiodłeś. Dotąd myślałam, że jesteś ciekawszym człowiekiem.
 -Czy twoim ideałem jest obszarpaniec ze skalpelem w ręce i szaleństwem w oczach, kolekcjonujący ludzkie głowy w formalinie?
 -Żebyś wiedział. – Silva poważnie skinęła głową.
 -Radziłbym poszukać więc narzeczonego w zakładzie dla umysłowo chorych.
 -Nie omieszkam, kuzynie, nie omieszkam.
 Ona i Dante jeszcze w Atenach postanowili nie zdradzać siostrzeńcom i bratankom treści Wskazówki. Tuż po przylocie Silva rozesłała ich po różnych zabytkach Wenecji, twierdząc, że nowa informacja może się znajdować wszędzie.
 Natomiast ona sama wraz z łowcą zajęła się penetracją jego domu.
 -O, masz książki. Ciekawe co czytasz. – Strażniczka przejechała palcami po okładkach tomów. – Nudne. Nudne. Nudne. Tego tytułu nie rozumiem. Nudne. Nudne. O, to jest fajne. Nie, jednak nie, źle przeczytałam tytuł. Nudne. Nudne. To też jest nudne. A ta książka z kolei jest super, sama kiedyś taką miałam. Nawet wyglądała podobnie.
 Dante rzucił okiem na trzymaną przez nią książkę.
 -No wiesz… W sumie to jest twoje, tylko kiedyś zapomniałem ci oddać.
 -Serio? Cóż, to wyjaśnia fakt, że coś fajnego znalazło się między tymi tutaj. Mogę ją zabrać?
 -Jeśli chcesz. Moje książki wcale nie są nudne.
 -Są.
 -Błagam, przestań.
 -Rozumiem, że chcesz wrócić do naszej rozmowie o twojej dziewczynie? Na którą literę teraz kolei?
 -Zmieniłem zdanie. Kontynuuj o książkach.
 Silva uśmiechnęła się, nie kryjąc satysfakcji.
 -Dziękuje bardzo. A więc przy czym ja byłam… aha, tutaj. Nudne. Nudne. Nudne. To też jest nudne. I to. To jest całkiem dobre. Pewnie też pożyczone.
 -Nie, to akurat jest moje.
 -No kto by się spodziewał… Dante, ty też to słyszysz? Takie ciche pikanie.
 -Nic nie słyszę.
 -Czekaj, teraz nie. – Silva odłożyła książkę i przysunęła się o krok w stronę zamkniętych drzwi po lewej. – O, znowu. Posłuchaj.
 Chwile nasłuchiwali pod drzwiami. Dante czuł się naprawdę idiotycznie, przyciskając ucho do gładkiej powierzchni, ale już po chwili usłyszał dźwięk, o który chodziło Silvie i znieruchomiał.
 -Brzmi całkiem jak bomba zegarowa, wiesz? – szepnęła do niego Strażniczka.
 Posłali sobie przerażone spojrzenia.


*
  

-Przepraszam, jak dojść stąd do najbliższego muzeum? – zapytała się Madeleine przechodzącego obok nich chłopaka.
 Stała z Nikolajem na rogu ulicy. Wcześniej Dante poinformował ją dokładnie, do którego muzeum mieli się udać, ale zapomniała sobie zapisać i teraz czuli się bezradni. Nikolaj, jak zresztą zawsze, nie powiedział ani jednego słowa skargi ale wiedziała, że jest na nią trochę zły.
 Chłopak, do którego zagadała, mógł mieć góra osiemnaście lat, był blondynem o niebieskich oczach, a poza tym na szyi miał amulet, co jasno wskazywało na łowcę.
 -Muzeum? – powtórzył, zastanawiając się. – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Zgubiliście się?
 -Nie bardzo. Uściślając, raczej zgubiliśmy muzeum. Pan jest łowcą, nie? – lekko przekrzywiła głowę, uśmiechając się beztrosko.
 -Łowcą? Znaczy… może. A wy?
 -Ja też, on jest człowiekiem. – Maddy wskazała na milczącego Nikolaja. – Nazywam się Madeleine Vale mam liczne przydomki. Kosiarz Przerażenia, dla przykładu, albo Czarna Śmierć, lub Krwawa Dama, ewentualnie Zaraza Morowa…
 -A ja jestem Nikolaj Bates. – przerwał jej przyjaciel, spoglądając na nią z naganą.
 Nieznajomy ze zmarszczonymi brwiami przypatrywał się dziewczynie.
 -Vale, tak? Przypominasz mi kogoś… masz takie same oczy i włosy. No… i nazwisko. Jesteś spokrewniona z Dantym Vale?
 -Jasne, i to bardzo blisko.
 -Jesteś jego córką? – zaciekawił się chłopak.
 Madeleine chwile zastanawiała się, czy skłamać, ale w końcu stwierdziła, że mogło by to narobić wujkowi Dantemu wiele kłopotów.
 -Nie. Jestem jego siostrzenicą. W naszej rodzinie wszyscy są podobni. – wytłumaczyła.
 -Och, no jasne. – nieznajomy nie wyglądał na bardzo zawiedzionego. – Cóż, niestety nie mogę wam pomóc. No, chyba że… moja dziewczyna zna dokładnie położenia wszystkich weneckich muzeum, mogę do niej zadzwonić.
 -Nie chcemy robić problemów… - zaczęła Madeleine.
 -Cicho, Zarazo Morowa. – Nikolaj z rozbawieniem pchnął ją w ramię.
 -Żaden problem. – odparł chłopak. – Wiecie, dla rodziny mojego mentora wszystko.
 „Już wiem, kim jesteś” – pomyślała Maddy.
 No jasne.
 Znajomy już nieznajomy wyciągnął komórkę i pośpiesznie wybrał numer do swojej dziewczyny.
 -Cześć. Mam sprawę. Chodzi mi o muzeum… Wszystko w porządku? Jak to, o co chodzi? Japończyk nie chcę odpowiadać na pytania? Jaki japończyk? Jaka blondynka? Nie bardzo rozumiem. Wiesz, chyba źle słyszę…
 Chłopak rozłączył się i z troską pokręcił głową.
 -Nie da rady, musiały być jakieś zaburzenia. Wiecie, wydawało i się, że powiedziała, że spotkała Japończyka, który jest uzbrojony i nie chcę odpowiadać na żadne pytania i jasnowłosą dziewczynę, która mu towarzyszy i teraz się kłócą… Czy wszystko w porządku? Czemu patrzycie się na mnie z takim przerażeniem?


*


Kilkanaście przecznic dalej Julia McEver toczyła właśnie kłótnie z osiemnastoletnią łowczynią o brązowych włosach i zielonych oczach.
 -Powiem ci to krótko i jasno – ARASHI NIE ZAMIERZA ODPOWIADAĆ NA TWOJE PYTANIA, A JAPOŃSKI KALECZYSZ JAK NIE WIEM!
 -Nie mów za niego, dziewczyno. – warknęła nieznajoma. – Wcale nie kaleczę japońskiego.
 Julia odetchnęła, próbując się uspokoić.
 -Musisz się uczyć od niedawna, nie wychodzi ci to na razie zbyt dobrze. On się po prostu nie rozumie. – powiedziała pojednawczo.
 Nikogo nie udało się pojednać.
 -Uczę się już od trzech miesięcy! Wiesz ile przerobiłam podręczników!?
 -A ja uczę się od trzynastu lat! I wiesz, z iloma Japończykami rozmawiałam!?
 Arashi przyglądał się im ciekawie. Z prowadzonej po włosku konwersacji nie rozumiał ani słowa, ale wiedział, że niebieskooka łowczyni go broni i w dziwny sposób nawet się z tego cieszył.
 Radość. Kolejne nowe uczucie.
 Robił postępy.
 -Może i masz racje. – stwierdziła w końcu nieznajoma. – Ale nie jestem aż tak słaba, żeby on nie rozumiał, co mówię.
 -Jesteś. – prychnęła Julia.
 -Nie jestem. – w oczach tamtej na nowo zapłonęła wściekłość.
 -Wiem chyba lepiej.
 -Ta, jasne. – dziewczyna odwróciła się w stronę Arashiego i wyrzuciła z siebie kilkanaście słów po japońsku. Miała dobry akcent. Zrozumiał wszystko, ale nie powiedział ani słowa.
 -Widzisz? – Julia triumfowała. – Miałam racje.
 -Wcale jej nie miałaś. I jak tu z wami rozmawiać, ludzie. Jestem z rodu wysoko stojącego w hierarchii łowców… Och! – nieznajoma nagle uświadomiła sobie, że powiedziała za wiele i zagryzła wargi.
 -Ja też jestem łowczynią i jakoś się nie chwale. On jest zabójcą. – Julia wskazała na Arashiego. - Pracujemy dla… - zawahała się na ułamek sekundy. – Dantego Vale’a.
 -Dla Dantego? – wykrztusiła dziewczyna. Zaraz jednak odzyskała fason. – Nie wierze. Dante, łowczyni chodząca jeszcze do gimnazjum i zabójca. Nie, dziękuje, nie przyjmuje tego do wiadomości.
Kłótnia trwała dalej.
 Arashi Tenmetsu melancholijnie pomyślał, że to może jeszcze trochę potrwać.


*

  
Podczas gdy reszta trawiła czas na szukanie muzeum i kłóceniu się z łowcami, Adrian postanowił zabrać Natalie do parku.
 Szli między drzewami. Dookoła spacerowały matki z dziećmi, na ławkach siedzieli zakochani. Chłopak milczał, nagle onieśmielony. Natalia patrzyła się na słońce prześwitujące między gałęziami drzew.
 -No to… Co tu robimy? – zapytała w końcu.
 -Wiesz, chciałem ci coś powiedzieć. Pomyślałem, że tak będzie łatwiej.
 -Chcesz mi wyznać, że jesteś zbójem napadającym na dyliżanse? – zaśmiała się krótko i trochę nerwowo. – Mów, Adrian. Bo zaczynam się bać.
 Powiedział jej. Przez chwile patrzyła na niego osłupiała, a potem roześmiała się.
 -Świetny żart. Nie rób mi tego następnym razem, przez moment myślałam, że y tak na serio.
 Nie zauważyła zdumionego, załamanego wzroku Adriana.
 Nie wiedziała, że to było „tak na serio”.


*


-Cyryl, sądzę, że jak już skończysz zalecać się do tyranozaura, pójdziemy do sali ze skamielinami. – stwierdził Metody, podnosząc wzrok znad ulotki, na której narysowano wszystkie sale wystawowe w muzeum.
 Już od ponad dziesięciu minut Cyryl Vale udawał, że w skupieniu przyglądał się kościom monumentalnego zwierzęcia. Teraz z urazą popatrzył na brata.
 -Zwariowałeś? Na trzynastej mam dwie szczupłe blondynki, talia jak osy, każda ma twarz jak modelka, ale wyglądają raczej na typ naukowy, więc udaje, że ja również jestem typem naukowym. Nie rozumiesz?
 -Nie wyglądasz na typ naukowy. – szczerze odparł Metody, czyszcząc okulary.
 -No to jak wyglądam?
 -Jak kretyn udający, że jest typem naukowym. Patrz, jak to się naprawdę robi.
 Chłopak swobodnym krokiem podszedł do dwóch dziewczyn, które podobały się Cyrylowi i zagadał do nich z uśmiechem, wskazując na ulotkę. Roześmiały się i zaczęły z nim dyskutować.
 -Szpaner. – mruknął pod nosem zdenerwowany Cyryl, a potem w zamyśleniu spojrzał na szkielet tyranozaura. – Co myślisz o tym, żebym nazywał cię Roman? Mianuje cię moim drugim bratem bliźniakiem. Pierwszy jakoś się nie sprawdził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz