sobota, 15 sierpnia 2015

36



Cyryl i Metody (a w szczególności ten pierwszy) zawsze uważali się za zawodowych podrywaczy, mimo, że ich metody były dosyć różne.
 Cyryl podchodził do upatrzonej dziewczyny i zasypywał ją tekstami, rojącymi się od zdrobnień i marnej jakości kawałów, przez cały czas uśmiechając się przy tym szeroko, przez co większość jego celów uciekała z krzykiem po pierwszych dziesięciu sekundach znajomości.
 Natomiast Metody podchodził powoli, bez uśmiechu i poważnym tonem stwierdzał, że w życiu nie widział tak pięknej istoty, a skoro jest piękna, musi być też mądra. Dalej w jego wypowiedź wkraczały sinusy, kosinusy, ułamki, względne, pomiary geograficzne, a kończył wzmianką o wyspie zwanej Falklandami oraz o jej położeniu względem równika.
 Bracia mieli różne sposoby, ale efekt był taki sam.
 O ile dziewczyna nie uciekała, to zasypiała, lub twierdziła, śmiejąc się nerwowo, że zostawiła zupę na gazie i musi NATYCHMIAST wracać do domu.
 Z tego powodu żadnej z nich nie był nigdy na prawdziwej randce. Wyczekiwali tego dnia z drżeniem.
 Ale tego nie mogli się spodziewać.
 Blondynki w naukowym typie były od nich o rok starsze (nie miały o tym pojęcia, jako, że Metody podał się za studenta) i niesamowicie żarłoczne. Po pół godzinie spędzonej w Fast foodzie Cyryl zaczął żałować, że oznajmił im, że stawia.
 Kiedy ich wybranki poszły na chwile do łazienki, bracia wdali się w nerwową rozmowę.
 -To jakiś koszmar. – jęknął Metody. – Gdzie one to mieszczą?
 -Nie mam pojęcia, to ty jesteś naukowym typem w naszej rodzinie. – odparł Cyryl, wzdychając cicho. -Może uciekniemy?
 -To by było nie po gentelmeńsku.
 -Co ci, nagle wdałeś się w wujka Dantego??? Gdyby mogły, te dziewczyny zjadły by też talerze! Przecież ja nie mam na to pieniędzy! No, chyba, że ty płacisz.
 -Nie, jednak nie. Poczekaj, zaraz coś wymyślimy…
 Kiedy dziewczyny wróciły do stolika, miały szanse przyjrzeć się pierwszorzędnej wymówce w stylu Vale’ów z niesamowitą gestykulacją.
 -Zostawiliśmy młodszą siostrę w schowku na miotły. – tłumaczył rozpaczliwie Metody. – Za dziesięć minut rozpoczyna się jej bajka, jak się zorientuje, to rozwali cały dom… To bardzo uporczywe małe draństwo.
 -Och… jak ma na imię? – zapytała wyższa blondynka.
 -Madeleine. – odparł Cyryl. – No wiecie, ona jest trochę stuknięta. Na czwarte urodziny chciała dostać pegazojednorożca.
 -No dobrze, idźcie już. – westchnęła druga. – Ale zapłacicie, nie?
 -Jasne, że tak. – Metody zrobił urażoną minę, hamując jęk rozpaczy, wywołanej faktem, że sobie przypomniały.
 -Ile to dokładnie będzie? – słabym głosem zapytał Cyryl.
 -Czterdzieści dziewięć funtów. – z uśmiechem odparła wyższa.
 -Ktoś mi rozmieni pięćdziesiątkę?
 -Rozmienić? Po co? Myślałyśmy, że się śpieszycie.
 -Nie aż tak. – odparł naburmuszony Metody. – Istnieje jednak możliwość, że małe draństwo nie wyważy tych drzwi od schowka na miotły.
 -W sumie czemu zamknęliście ją w schowku na miotły?
 -Bo gryzła. – stwierdził Cyryl, próbując wepchnąć jakiemuś klientowi stojącemu obok pięćdziesiątkę. – Wcześniej, jak zaczynała kłapać tymi zębami, to sami wskakiwaliśmy do schowka, a teraz zamykamy tam ją. Większy komfort. Proszę pana, niech pan mi to natychmiast rozmieni! Nie, nie obchodzi mnie, że pan nie ma! Proszę pana…
 Wreszcie roztrzęsiony klient wcisnął mu w ręce starannie wyliczone banknoty. Cyryl i Metody pożegnali się kurtuazyjnie, a potem wyszli z lokalu.
 I zaczęli biec.


*


Kiedy Dante odwiedził wysoką, jasnowłosą kobietę z uroczym uśmiechem, Silva McEver myślała, że jest już w domu.
 Była już trochę zmęczona skakaniem po dachach i ukrywaniem się przed kuzynem, który przewędrował całą Wenecję pukając – w przekonaniu Strażniczki – do każdych drzwi. Kiedy jej kuzyn wszedł do środka za blondynką Silva miękko zeskoczyła z najbliższego domu i zapisała sobie na czystej kartce imię i nazwisko, widniejące na skrzynce na listy.
 Chwile później Dante wyszedł z domu – w ostatniej chwili zdążyła się ukryć za drzewem. Była już usatysfakcjonowana uzyskanymi wynikami, ale postanowiła jeszcze trochę pochodzić za łowcą.
 Tak dla zasady.
 Ale opadła jej szczęka, kiedy okazało się, że pod następnym adresem, do którego podążył jej kuzyn, mieszka kolejna młoda kobieta, brunetka tym razem.
 No cóż, ale nie było jeszcze tak źle. Silva ponownie zapisała sobie imię i nazwisko i ukryła się za murem.
 Następną osobą, którą odwiedził Dante, również była kobieta.
 Ta z kolei niska, ładna i szczupła. Kiedy się śmiała, robiły jej się dołeczki w policzkach. Przy Dantym zaś uśmiechała się co rusz.
 Natomiast Silve powoli zaczęła trafiać cholera.
 Kiedy okazało się, że pod trzema kolejnymi adresami również mieszkają zaznajomione z łowcą kobiety, Strażniczka miała już ochotę zeskoczyć z dachu i dać kuzynowi w twarz.
 Która niby to jest???
 Za siódmym podejściem Silva miała serdecznie dosyć. Przeskoczyła na parapet domu, do którego wszedł Dante i ostrożnie zajrzała do środka.
 Salon był urządzony elegancko, ale było w nim coś chłodnego. Jakby promienie weneckiego słońca nie docierały do tego pokoju. Na kanapie, ustawionej pośrodku, siedziała dwójka ludzi i piła kawę.
 Jednym z nich był jej kuzyn, drugim – szczupła kobieta o czarnych, lekko pofalowanych włosach. Wydawała się chłodna i zdystansowana, ale po jej oczach Silva rozpoznała, że lubi Dantego.
 Bardzo go lubi. 
Strażniczka zeskoczyła z parapetu i okrążyła dom, szukając lepszego miejsca, z którego mogłaby podsłuchać rozmowę.
 Okno, chyba też od salonu, było otwarte.
 Silva nie lubiła wspinania się po rynnie – ostry metal kaleczył palce – ale nie miała innego pomysłu, a zżerała ją niezdrowa ciekawość. Sprawdziła, czy sztylet jest dobrze przyczepiony do jej paska i podciągnęła się na rękach.
 Kilka sekund później wsłuchiwała się w rozmowę, skulona na parapecie, próbując stopić się ze ścianą.
 -Wyścig? Cóż… zabawny pomysł. – chłodny, rozbawiony głos. Kobieta mówiła z akcentem, którego Silva nie potrafiła rozpoznać.
 -To stara tradycja. – spokojnie wytłumaczył Dante. Widać było, że czuł się świetnie. – Ale… mamy pewien problem.
 Zrelacjonował wszystkie wydarzenia od chwili wyjazdu z domu Vale’ów, do momentu znalezienia się w Wenecji. Kobieta słuchała, lekko marszcząc brwi.
 -Ale nie żartujesz ze mnie, prawda?
 -Nie. – Dante pokręcił głową. – To prawdziwa sytuacja. Nie mam pomysłu, co dalej.
 -Może porozmawiaj z Radą.
 -Myślałem o tym, ale to chyba sprawa rodzinna.
 -To czemu mówisz to mi? – zdziwiła się kobieta.
 Łowca milczał przez chwile.
 „O, Dante, czy ty kompletnie się nie orientujesz, ile podtekstów ktoś może wyczuć w twoim milczeniu? Masz chyba jakiś okropny talent do podrywania. To nie fair, takie coś nie powinno nikomu leżeć w naturze” – z przekorą pomyślała Silva.
 Nie zamierzała słuchać dalszej części rozmowy. Zeskoczyła na ziemię, i zapisała imię i nazwisko kobiety. Potem oparła się o murek, ukryty w cieniu drzew i czekała, aż jej kuzyn wyjdzie z domu.
 Na razie na jej liście widniało siedem nazwisk, ale miała przeczucie, że do końca dnia ta liczba się powiększy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz