sobota, 29 listopada 2014


36

Strychnina.” – uznała Julia zaraz po pierwszym, małym łyku zupy. Z wymuszoną radością uśmiechnęła się do czujnie obserwującej ją Rozy, a kiedy ta obróciła się na chwile, wypluła truciznę do barszczu.
Co za szkoda. Normalnie byłaby to świetna zupa.
Łowczyni zastanawiała się przez chwile, jak pozbyć się zawartości talerza. W czasie ostatnich miesięcy już kilka razy natykała się na truciznę w jedzeniu serwowanym u Phantomhim’ów i zawsze pozbywała się dania w inny sposób. Podmieniała talerze, wrzucała jedzenie do morza, podlewała nią stojące w salonie paprocie, przez całkowity przypadek tłukła talerze oraz - jeśli miała dosyć czasu – wylewała zupę do zlewu, i przez cały czas dziękowała w duchu cioci Silvie za lata męczących ćwiczeń w rozpoznawaniu trucizn.
-Dlaczego nie jesz? – Valerian zastygł z łyżką w pół drogi do ust i przyjrzał jej się z ciekawością.
-No… wiesz…
-Jak ci nie smakuje, to przecież nie musisz. – łagodnie wytłumaczył jej chłopak.
-Przecież wiem. – Julia markotnie przelewała zupę z łyżki do talerza. – Nie, żeby mi nie smakowało, po prostu… - rozpaczliwie starała się znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie, świadoma, że przypatruje jej się ciekawie dwójka Phantomhim’ów. Nagle ją olśniło. – Jestem uczulona.
-Na co? – podejrzliwie zapytała Roza.
Na arszenik, cyjanek, strychninę, przeróżne wyciągi z trujących grzybów oraz materiał pirotechniczny, dodawany mi do jedzenia.” – pomyślała jadowicie.
-Na nabiał. – odparła głośno.
-Jesz u nas od PÓŁ ROKU i dopiero teraz nam to mówisz? – Valerian patrzył na nią z niedowierzaniem.
-Skaza rodzinna, występuje u McEver’ów w wieku czternastu, piętnastu lat. Mi zdiagnozowano to dopiero w z ostatnią środę, dwa dni temu. – skłamała. – Za kilka miesięcy powinno minąć. Czy mogę prosić o szklankę wody?
-A nie wolisz kompotu? – zapytała kobieta.
-Nie, dziękuje, wole wodę. – Julia uśmiechnęła się, mając nadzieje, że nie wypadło to zbyt złośliwie.
Kobieta westchnęła ciężko, wzięła od niej talerz i poszła do kuchni. Valerian przez chwile nasłuchiwał jej oddalających się kroków. Wreszcie z ukosa spojrzał na przyjaciółkę.
-Dziedziczne uczulenie na nabiał, co? – zapytał zgryźliwie.
-Sam nie wymyśliłbyś niczego lepszego. – dziewczyna lekceważąco machnęła ręką.
-Aż tak ci u nas nie smakuje?
-W gruncie rzeczy, smakuje. Chyba, że, tak jak dzisiaj, w daniu dnia znajduje się jakieś pięć gramów strychniny. – strychnina rzeczywiście tam była, ale jej ilość Julia wzięła z głowy. Nie miała pojęcia, ile tego tam było.
Valerian wyglądał, jakby się czymś zadławił.
-Że CO???
-Nie przejmuj się, w twoim talerzu nie ma.
-Skąd wiesz? – chłopak podejrzliwie spojrzał na zupę.
-Na przykład dlatego, że jeszcze żyjesz. A poza tym arszeniku też nie dostałeś. Ani cyjanku, poprzednim razem.
-Ciocia Roza często dodaje ci coś takiego do jedzenia?
-Czasami. Żeby było zabawniej. – wycedziła Julia, patrząc przez okno.
W tym momencie Roza weszła do kuchni i postawiła przed nią szklankę z wodą. Przez chwile łowczyni czujnie przyglądała się zawartości naczynia, a potem pociągnęła pojedynczy łyk.
-Zadowolona? – ponuro zapytała kobieta.
-Jasne.
Julia miała ochotę dodać, że woda mogłaby być gazowana, ale coś jej mówiło, że wtedy mocno by przeholowała.
Z doświadczenia wiedziała, że w dręczeniu ludzi łatwo popaść w przesadę.

*

-Cóż, mimo wszystko nadal upieram się, że schodzenie do kanałów było złym pomysłem – stwierdził Dante wcale nie jakimś bardzo pesymistycznym tonem.
-Zamknij się. – uprzejmie doradziła mu Silva.
Szli starym, podziemnym kanałem, ciągnącym się pod miastem. Wąski, suchy pas przy ścianie, którym podążali, był chyba jedynym w miarę normalnym miejscem w klaustrofobicznie małym korytarzu. Ściany były śliskie i pokryte grubą warstwą pleśni i mchu.
Strażniczka omiotła snopem światła z latarni najbliższe otoczenie: przy ścianie przemknął szczur, niewielkie, szare stworzenie, która na widok oślepiającej jasności stanęło na tylnych łapkach i syknęło wściekle.
Dante uśmiechnął się lekko na jego widok.
-Cóż, przynajmniej nie jesteśmy tu sami.
-Pogadaj z nim, na pewno się zakolegujecie.
Silva była zła. Na sto procent gdzieś tutaj powinien się znajdować jeden z korytarzy podziemnej placówki Hadesu, ale nigdzie tutaj go nie było.
Strażniczka nie mogła uwierzyć, że ktoś tak łatwo ją wykiwał.
-Nie powinnaś się tak wściekać, Silvo. – uspokajająco stwierdził Dante.
-Nawet mnie nie dener… hej, ty też to słyszysz?
Przez szum wody oraz bulgotanie w rurach usłyszeli jakąś niewyraźną rozmowę, dochodzącą z niedaleka. Ktoś coś mówił, ktoś się śmiał. Rozległy się przytłumione kroki, coraz głośniejsze, a potem znów cichnące.
Po chwili zapanowała cisza.
Spojrzenia Dantego i Silvy skrzyżowały się.
-Za tą ścianą? – zapytała kobieta.
Łowca skinął głową.
Silva ostrożnie przesunęła wolną ręką po szorstkiej powierzchni – na tym akurat odcinku spośród mchu wyzierał kamień, z którego przed laty zbudowano kanały. Nagle pod palcami Strażniczki kawałek kamienia, o trójkątnym kształcie, z ostrym czubkiem skierowanym centralnie w dół, zapadł się w głąb ściany. Mechanizm nie wydał żadnego dźwięku: po prostu ściana rozsunęła się, tworząc dwa skrzydła i ujawniając ich oczom długi, sterylnie czysty, biały korytarz. U powały sufitu płonęły jarzeniówki.
Silva zgasiła latarkę. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a potem odwróciła się w stronę kuzyna.
-Panie przodem. – rzuciła z rozbawieniem.
Łowca posłał jej urażone spojrzenie, więc pierwsza weszła do korytarza, a on dopiero za nią, chowając latarkę do plecaka. Przejście zamknęło się za nimi, na powrót stając się ścianą – spojenia i zawiasy mechanizmu ukryte były gdzieś w środku niej.
Po drugiej stronie rozciągała się idealnie płaska powierzchnia, bez najmniejszego śladu jakiegokolwiek ukrytego przejścia.
-Nie podoba mi się to. – stwierdził Dante.
-Mało co ci się podoba. – Silva beztrosko wzruszyła ramionami. – Strażniczka, łowca, placówka tajemniczej organizacji: wiesz, co to oznacza?
-Zniszczenie co najmniej połowy miasta.
Oczy jego kuzynki zabłysły radośnie.
-Dokładnie. Będzie zabawa, no nie?

*

Madeleine Vale wisiała na barierce, zaczepionej pod sufitem, do góry nogami i czytała, nie zważając, że jej rozpuszczone włosy unoszą się tuż nad ziemią.
Nikolaj, który właśnie wchodził do pokoju, nucąc pod nosem, zastygł nagle w bezruchu i przez dobrą chwile gapił się na nią z niedowierzaniem, graniczącym z dziwnym, nabożnym wręcz lękiem. Wreszcie dziewczyna rzuciła mu krzywe, podejrzliwe spojrzenie.
-Coś się stało?
-Niemożliwe. Nieprawdopodobne. Niesamowite. To cud!
-Chodzi ci o to, że nie wiedziałeś, że tak potrafię? Umiem tak zwisać cały dzień.
-Chodzi mi o to, że ty CZYTASZ. – oszołomiony Nikolaj opadł na kanapę. – Przyznaj się, doznałaś objawienia.
Madeleine roześmiała się krótko.
-Muszę cię zawieźć, ale nie czytam niestety niczego z wspaniałego dorobku literatury, starannie zbieranej przez ludzkość na przestrzeni wieków. To kryminał.
-Mimo wszystko, to już jakiś postęp. – pocieszył ją przyjaciel. – Przeszłaś od gazety z programem telewizyjnym do książki, w której nie ma obrazków.
Maddy znowu parsknęła śmiechem, rzuciła książkę na kanapę, a potem chwyciła się rękami drążka, odpychając się nogami i zrobiła coś, co w zamierzeniu miało być saltem, ale wyszło trochę krzywo.
-Ciągle jeszcze to ćwiczę. – wyjaśniła mu usprawiedliwiająco.
-I tak idzie ci nieźle. – Nikolaj uśmiechnął się lekko. – Zadzwoniłaś do mnie, więc musiało się stać coś ważnego. A więc?
-Wiesz, jaki dzisiaj dzień?
-No… jest niedziela.
-Toteż właśnie, niedziela wieczór. Co zwykle robisz w niedzielni wieczór?
-Uczę się. – bez zastanowienia odparł chłopak, chociaż przyszło mu do głowy, że to chyba nie jest dobra odpowiedź.
Madeleine westchnęła ciężko.
-Ja podobnie, co sprawia, że jesteśmy dwiema chyba najnudniejszymi osobami w szkolę. Postanowiłam to zmienić?
-Czyli? – ostrożnie zapytał Nikolaj.
-Czyli wypożyczyłam film akcji. Wpakuj popcorn do mikrofalówki, dzisiaj czeka nas co najmniej tuzin strzelanin i napad na bank.

czwartek, 27 listopada 2014


35

Od kilku miesięcy życie Nikolaja rozkładało się równomiernie: na szkołę, na Madeleine, na Bibliotekę oraz na grę na skrzypcach i naukę. Teraz doszedł do tego jeszcze konkurs polonistyczny, Phoenix oraz organizacja kółka teatralnego – w końcu uległ namowom Maddy i zaczął tworzyć coś takiego.
 I była jeszcze Natalia.
 Jego niewiele młodsza siostra, od kiedy poznała Madeleine, upierała się stanowczo, że dziewczyna na pewno na niego leci (takiego właśnie określenia użyła).
Najgorzej było, kiedy łowczyni była u nich w gości, jak na przykład dzisiaj.
-Może chciałabyś jeszcze trochę? – zapytała Beatrycze Bates, stojąc nad garnkiem z zupą i nalewając dokładki.
 Madeleine z uśmiechem pokręciła głową.
 -Nie dziękuje, już się najadłam.
 Beatrycze odpowiedziała jej uśmiechem. Była w miarę młoda, mogła być najwyżej kilka lat starsza od Melisy Vale, matki dziewczyny, ale mimo to, w jej czarnych włosach można było dostrzec siwe pasma, a twarz postarzała się przedwcześnie. Ciemnogranatowe oczy patrzyły się na świat ze smutkiem i melancholią.
 Na pierwszy rzut oka było widać, że jest zmęczona życiem.
 Nikolaj wziął na kolana swojego młodszego braciszka. Chłopiec przypominał Remiego, brata Madeleine, tylko jego oczy nie miały złotego koloru, jak u wszystkich Vale’ów.
Dzieciak uśmiechnął się do niej, wkładając palce do ust, a potem zaniósł się śmiechem, od którego prawie się przewrócił.  -A teraz powiedz nam proszę, Madeleine, jak naszemu Niko idzie w gimnazjum. – poprosiła dziewczynę pani Bates, wycierając ręce o fartuch i opierając się o kuchenkę gazową.
 Nikolaj jęknął cicho.
 -Świetnie. – przyznała łowczyni. – Jest najlepszy w klasie, ma niesamowicie dobrą pamięć.
 -To miłość. – mruknęła do brata Natalia, z szelmowskim uśmiechem przechodząc obok niego.
 Syknął na nią groźnie.
 -Wspaniale! – pani Bates zmierzwiła synowi włosy i uśmiechnęła się lekko. – A jak idzie tobie?
 -Od kiedy poznałam pani syna, o wiele lepiej niż zwykle. – Madeleine przekrzywiła lekko głowę. Lepiej było nie mówić, że chodzi głównie o to, że daje jej ściągać, więc dodała po chwili. – Udziela mi korepetycji.
-To bardzo uprzejmie ze strony Nika. – kobieta popatrzyła na chłopaka z dumą, a on znowu skrzywił się lekko. Zdecydowanie nie lubił tego przezwiska. – Och, właśnie. Chyba powinniśmy ci byli podziękować za te skrzypce.
-Dlaczego? – zdziwiła się Maddy. – Nikolaj to mój najlepszy przyjaciel, poza tym nie dałam mu nic na imieniny, urodziny, Gwiazdkę ani Mikołaja. – uśmiechnęła się. – Poza tym taka jest tradycja. Wiem, że granie to jego pasja.
 -Pewnie dlatego dała skrzypce w posagu. – szepnęła Natalia do brata. Nikolaj zgrzytną zębami i lekko kopnął ją pod stołem. Uśmiechnęła się do niego z rozbawieniem. – Czyżby uczucie było odwzajemniane?
 -Zamknij się, bo…
 -Coś się stało? – zaniepokoiła się pani Bates, przerywając rozmowę z Madeleine. – Niko, Nat, wszystko w porządku?
 -Jasne, mamo. Rozmawiamy o dziewczynie dla Ni….
 -Mało ważny temat. – zbagatelizował sprawę Nikolaj, nie dając jej dokończyć zdania.
 -W porządku. – Maddy uśmiechnęła się z rozbawieniem. Chyba nie słyszała, o czym naprawdę mówili.
 Bogu dzięki. Tym razem się udało.


*

  
Silva McEver szła ulicami Rio de Janeiro, zręcznie manewrując między bawiącymi się w karnawale. Kilka razy ktoś ją zaczepił, ale ignorowała wszystkie uwagi, brnąc między masą ludzi. Od głośnej muzyki pękała jej głowa, czuła, że zaraz przestanie się hamować i chyba kogoś zabije.
 Ostatkiem sił powstrzymując się przed wcieleniem zamysłów w czyn, podeszła do stolików, stojących przed jedną z mniejszych kawiarni i rzuciła plecak na blat stołu, bezsilnie opadając na krzesło.
 -Zgubiłaś ślad, prawda? – zapytał Dante, starannie składając gazetę.
 -Tak. – warknęła groźnie, a potem odwróciła się do kelnera i zamówiła coś do picia.
Kiedy odszedł, westchnęła ciężko, kładąc głowę na złożonych na blacie stołu ramionach. Przez chwile przyglądała się bawiącym się w najlepsze ludziom, wreszcie prychnęła wściekle:
– Naprawdę nie wiem, jakim cudem wczoraj nas zgubił. I jeszcze dzisiaj…
 -Charlie mówił, że Hades jest pod całym miastem. – jej kuzyn jeszcze raz uważnie przejrzał rubrykę sportową.
 -Sugerujesz, że Victor wskoczył do studzienki kanalizacyjnej? – syknęła nie potrafiąc ukryć ironii w głosie.
 -Sugeruje, że na pewno mają jakieś tajne przejścia, jak nie jedna z największych organizacji na świecie. – spokojnie odparł łowca.
 -A ja, jako najlepsza Strażnicza na świecie, powinnam odkryć te przejścia bez trudu! – prychnęła ze złością.
 Uśmiechnął się do niej lekko.
 -No cóż, co jak co, ale skromnością to ty nie grzeszysz.
 Z rezygnacją wzruszyła ramionami.
 -Dla mnie właśnie tak to wygląda. Jak ja mogłam go zgubić, co? – Silva odchyliła się na krześle.
 -Nie powinnaś być na siebie taka wściekła.
 -Lubie wiedzieć, co się dzieje wokół mnie. – odparła ze złością.
 -Chyba jeszcze nigdy w życiu nie widziałem cię tak wyprowadzonej z równowagi – Dante przyjrzał jej się ze zdziwieniem.
 -Ten upał mnie wykańcza. – zwięźle stwierdziła Strażniczka.
Skinęła głową kelnerowi, który przyniósł jej zamówienie.
 -Właśnie widzę. – łowca z cichym westchnieniem odsunął od siebie gazetę. Silva z pewną zawiścią pomyślała, że wygląda jakby był na urlopie, w odróżnieniu od niej, która nie potrafiła się rozluźnić nawet na chwile. – Silvo, nie masz żadnych pomysłów, co on może tu robić?
 -Albo jest na wakacjach. – odparła, kiwając się na krześle. – W co raczej wątpię. Albo Hades go pojmał podczas ucieczki i od razu ponownie sprowadził na złą drogę, albo… albo Victor od zawsze był zdrajcą. – nagle Strażniczka wściekle potrząsnęła głową.- Nie mogę myśleć, jest za gorąco Dante. Chyba się przegrzałam.
 -Może usiądź w cieniu? – zaproponował jej kuzyn.
 -Nie, wole siedzieć z tobą twarzą w twarz.
-Dlaczego?
 -Głównie dlatego, że w takim wypadku mogę się do ciebie nie przyznawać. – odparła bez namysłu.
 -Przecież rozmawiamy ze sobą!
 -Ale to ty zacząłeś. – zauważyła, a potem wskazała na gazetę. – Mogę pożyczyć na chwile, proszę pana?
 -Zwróciłaś się do mnie wcześniej po imieniu. – nie ustępował łowca.
 -Zgadywałam. – posłała mu szelmowski uśmiech.
 -A temat, na jaki rozmawiamy…
 -Zacząłeś coś mówić, więc pomyślałam, że miło by było odpowiedzieć, a potem sam kontynuowałeś. – gdyby nie mina, jakby zaraz miała wybuchnąć śmiechem, Silva wyglądałaby jak uosobienie zdziwienia i dziecinnej niewinności.
 -Ale…
 -Nie znam pana. – ucięła, zasłaniając się gazetą.
 Dante uśmiechnął się lekko.
 -Jeśli cię to pocieszy, to chyba jednak nie jesteś przegrzana. Zachowujesz się całkiem jak zwykle.
 Silva nie odpowiedziała, ale po chwili usłyszał, że parsknęła śmiechem.
 -Ta Brazylijska polityka jest po prostu komiczna. – stwierdziła w końcu, na powrót przybierając poważny wyraz twarzy.
Dante przewrócił oczami.
 -No tak, oczywiście.


*

  
-Ciociu?
 -Tak, Valerian?
 -Mam takie głupie pytanie… gdzie się podziała siekiera? Powinna być w piwnicy, ale nigdzie jej nie widzę.
 -Jesteś pewien? Powinna być chyba na miejscu.
 -Ale wydaje mi się…
 -Sprawdź jeszcze raz, jeśli jej nie będzie, poszukaj gdzie indziej.
 -Nie pomożesz mi, ciociu Rozo?
 -Nie, właśnie rozważam, co ugotować na jutro… w końcu ma znowu przyjść Julia.
 -Przeszkadza ci jej towarzystwo, ciociu?
 -Nie, to bardzo… niezwykła osoba. Myślisz, że lubi barszcz?
 -Nie wiem, możliwe.
 -Sprawdzałeś już co z tą siekierą?
 -Nie, jeszcze nie.
 -To idź sprawdź, bo potem zapomnisz.
 Valerian zbiegł po schodach, zapalił latarkę i otworzył drzwi do piwnicy na drewno. Przesunął snopem światła po całym pomieszczeniu. Nie ma, nie ma, nie ma… jest! Siekiera stała pod ścianą, jak zwykle.
Musiało ci się coś przewidzieć, kiedy ostatnio ci się wydawało, że jej nie ma, idioto. Tak samo jak przewidziało się Julii.” – uspokoił się w myślach.
 Nad jego głową, w kuchni, ciocia Roza głowiła się właśnie, jakie przyprawy będzie musiała dodać do barszczu, żeby zamaskować smak strychniny.

wtorek, 25 listopada 2014



34

-Dante, szybko! Droga wolna.
 Dante Vale drgnął lekko, czując ciężar czyjejś ręki na ramieniu. Natychmiast odwrócił głowę, za nim, w mroku, kucała Silva, w postawie z której natychmiast potrafiłaby się poderwać na równe nogi i rozpłatać komuś głowę na pół.
 Kolorowe, migoczące światła karnawału wirowały mu już przed oczyma. Dawno już zapadł zmrok, było mocno po północy, a on czuł psychiczne znużenie, wywołane takim namnożeniem barw, tyloma głosami… Teraz, w ciemności, kiedy zapłonęły neony sklepów i światło słońca zastąpiły latarnie, w których płomieniach cekiny lśniły nowym blaskiem, miała zacząć się ich rola.
 Natychmiast poderwał się na równe nogi. Ulice w dole przemierzała radosna kawalkada ludzi, grała głośna muzyka. Dante ruszył w ślad za Silvą, która bezszelestnie zeskoczyła z dachu na sąsiednią, pogrążoną w mroku ulicę.
 -Kogo szukamy? – szepnął jej do ucha.
Już wcześniej Strażniczka uprzedzała go, że powinni być cicho.  -Takiego jednego… jak zobaczę, dam ci znać.
 Prychnął cicho.
 -Twoje zaufanie mnie zawstydza, Silvo. – ironicznie mruknął pod nosem łowca.
 -Po prostu nie umiem go opisać. W tym mieście wygląda… całkiem zwyczajnie. Jak jakiś sprzedawca czy ktoś w tym stylu.
 -Ma jakieś znaki szczególne?
 -Złoty ząb, jeśli o to ci chodzi.
 -Jasne.
 Przebiegli przez ulicę i ponownie schronili się w mroku jakiegoś zaułka. Po chwili chodnikiem przeszła grupa zataczających się mężczyzn. Silva dokładnie przyjrzała się twarzom ich wszystkich: w pewnym momencie, kiedy jeden z nieznajomych zachichotał diabolicznie i zaczął fałszywie nucić jakąś piosenkę, podnosząc przy tym twarz do księżyca, jej oczy zabłysły.
 -To on. – uprzejmie poinformowała kuzyna. – Chodź, czas się zabawić.
 Mężczyzna, o którego jej chodziło, rzeczywiście wyglądał dosyć przeciętnie. Czarne włosy, ciemne, zapadnięte oczy, ogorzała, wychudła twarz.  
Właśnie skończył śpiewać. Szedł na końcu grupy, wymachując pustą butelką.
W pewnym momencie Strażniczka zatrzymała go, ciągnąc gwałtownie za kołnierz, do tyłu.
 Spojrzał na niech zdezorientowany.
 -Cooo jeeest? Czeeego chceeeecie od Charlieeeeeeeeego? – zapytał, usiłując skupić wzrok na jakimś jednym punkcie. W końcu zamrugał kilkakrotnie i trochę przytomniej popatrzył na Silve. – Ejże, to ty! Ta, jak jej tam, McEver.
 -To bezsensu, Silvo, on jest nietrzeźwy. – łagodnie zauważył Dante.
 -No to niech lepiej szybko wytrzeźwieje. – chłodno odparła Strażniczka, wyjmując krótki nóż z cholewki buta. Przyłożyła go mężczyźnie do szyi. Drgnął, czując dotyk zimnego metalu na skórze.
 Charlie odsłonił zęby jak dzikie zwierze i warknął gardłowo, jakby nagle odzyskał pełnie zmysłów. Przesunął wzrokiem od Silvy do Dantego i znów popatrzył na ostrze, przyciśnięte do jego szyi.
 Uśmiechnął się w miarę pokojowo.
 -Ejże, mamy karnawał, Silvo! Mam prawo się zabawić i właśnie szedłem się porządniej upić!
 -Tak więc powinieneś się cieszyć. Właśnie oszczędziłam ci poważnego bólu głowy nad ranem. – lekko przekrzywiła głowę, cofając nóż o kilka milimetrów. – Potrzebujemy twojej pomocy.
 -Kim jest ten gentelman? – mężczyzna wskazał głową Dantego.
 -Mój kuzyn. – krótko odparła Strażniczka.
 -Czyżby szukał sobie dziewczyny? – domyślnie zapytał tamten.
 Silva uśmiechnęła się do niego o wiele sympatyczniej.
 -No jasne, od ponad trzydziestu lat.
 Łowca zmierzył ją ciężkim spojrzeniem. Wyglądała, jakby z trudem powstrzymywała śmiech.
 -A wracając do sedna sprawy… - Strażniczka odkaszlnęła. – Potrzebujemy pewnych informacji.
 -A kto ja jestem, wiadomości codzienne?
 -Kiedyś miałeś imię i nazwisko, którego nie znam, chwilowo jesteś Charlie Towner, syn hiszpanki i jakiegoś Amerykanina, a całkiem niedługo – uwierz, szybciej niż sądzisz – możesz się stać nieboszczykiem. – znowu podniosła sztylet do góry.
 Charlie nerwowo przełknął ślinę i uniósł ręce w obronnym geście.
 -No dobra, już! Czego chcecie?
 -Informacji o Hadesie. – prosto z mostu stwierdziła kobieta.
 Mężczyzna zachłysnął się.
 -Nie wypływasz przypadkiem na za głębokie wody, moja droga?
-Nie ma dla mnie zbyt głębokich wód. – niecierpliwie odparła Strażniczka. – Mów, co wiesz.
-A zapłacisz?
-Twoim życiem. – odpowiedziała bez wahania, a potem wskazała głową Dantego. – A ten pan może jeszcze doda coś od siebie. No to? – gwałtownie cofnęła nóż.
Charlie spojrzał na nią z urazą.  -Co chcesz wiedzieć?
 -Na początku, gdzie dokładnie jest Hades.
 -Pod ziemią.
 -Przestań żartować, nie mam dzisiaj humoru. – prychnęła Strażniczka.
 -Nie żartuje! Hades, ta organizacja o której mówicie, ciągnie się pod całym Rio de Janeiro, nie wiedziałaś? Mają swoje tunele wszędzie, pod każdym budynkiem. Ich baza tworzy jakby pajęczynę, a w jej środku…
 -Jak zwykle, czai się pająk. – dokończyła za niego. – Czyli główne zagrożenie. Dobrze wiedzieć. Mów dalej. Ciekawi mnie to coraz bardziej…


*

  
-Krótko mówiąc, Hades jest wszędzie, tak? – podsumował Dante godzinę temu, po tym jak rozstali się już z Charlie’m, wyciągnąwszy od niego wszelkie informacje.
 -Krótko mówiąc, tak. – zgodziła się. – To nam raczej nie pomaga.
 -Zdecydowanie nie. Szkoda, że nie mamy żadnego szpiega w Hadesie…
 -Tam nie można wpuścić żadnego szpiega. Już ci mówiłam, wiedzą wszystko o wszystkich.
 -Dalej nie potrafię tego ogarnąć, wybacz Silvo. – pokręcił głową z zawodem.
 -Nie przepraszaj, nie będę udawać, że ja rozumiem. – Strażniczka uśmiechnęła się lekko. Nagle jednak uśmiech znikł jej z twarzy, stanęła jak wryta. – Proszę, tylko nie to…
 Wpatrywała się w coś nad jego ramieniem. Dante też odwrócił głowę, ale dostrzegł tylko bawiącą się chmarę ludzi. Chociaż… gdzieś już widział tego sztywnego mężczyznę, opierającego się o ścianę w mroku i mierzącego otoczenie czujnym spojrzeniem.
 -Widziałem go w Hadesie. – powiedział nagle.
 Silva powoli skinęła głową, nie odrywając oczu od skrytego w ciemności mężczyzny.
 -Tak. Przesłuchiwał mnie… ma na imię Victor. Nie mam pojęcia, co tutaj robi. Miał odejść.
 -Dlaczego?
 -To on pomógł mi w ucieczce… nie mówiłam ci o tym? Cóż. W każdym razie jeśli nadal tu jest…
 -Tak, wiem. To oznacza, że coś poszło mocno nie tak. Silva, co ty wyprawiasz?
 Strażniczka zatrzymała się w pół kroku.
 -Idę do niego.
 -W naszej korzyści leży raczej, żeby NIKT z Hadesu nas nie zauważył. – prychnął Dante, wciągając ją za róg.
 Przez chwile z daleka przyglądali się Victorowi. Chłopak ze znudzeniem patrzył na bawiących się ludzi, w końcu westchnął cicho, pokręcił głową i odszedł małą, ciemną uliczką.
 -Ale nie powstrzymasz mnie przed śledzeniem go. – uprzedziła kuzyna Silva.
 -Akurat przed tym nie zamierzam cię powstrzymywać. – uspokoił ją. – Chodź, bo zaraz nam ucieknie.


*


-Julia!!!
-Ciociu, gdzie jesteś?
Julia biegła nieprzeliczonymi korytarzami, usiłując ignorować narastający w niej lęk. 
Szybciej, szybciej, szybciej. 
Zaraz może się stać coś naprawdę złego. Gdzie jest ciocia Silva? Znowu zaryzykowała, tak? Jak zwykle… dlaczego ona zawsze musi to robić? Zawsze.
 -Ciociu, gdzie jesteś!? – powtórzyła.
 Pchnęła drzwi, którymi kończył się korytarz i stanęła jak wryta. Sala balowa była wypełniona setkami migoczących świec i tańczących na ścianach cieni. A jednak ktoś tańczył naprawdę: czerwonowłosy chłopak i jasnowłosa dziewczyna. Śmiali się, przekrzykując muzykę, wirowali w jakimś starym tańcu, może manuecie.
 Minęła chwila, zanim Julia spostrzegła się, kim była jasnowłosa.
Była nią. 
A ten chłopak… Valerian.  W każdym razie cioci Silvy tu nie było. Chciała się na tym skupić, by nie patrzeć na samą siebie, tańczącą z przyjacielem, ale kiedy się odwróciła, zobaczyła za sobą tylko inne świece, z których kapał wosk i białą ścianę.
 Drzwi zniknęły.
 Ponownie zwróciła spojrzenie ku sobie samej. W tym momencie w sali jakimś cudem pojawił się ciemnowłosy, szczupły chłopak, ubrany w strój balowy. Mogło jej się wydawać, ale miał skośne oczy. Czyżby Azjata? Podszedł do tańczącej pary i lekko położył rękę na ramieniu Valeriana.
 Chłopak niechętnie ustąpił miejsca nieznajomemu, samemu stając pod ścianą, natomiast ubrana w suknie Julia z uśmiechem przyjęła dłoń Azjaty.
Zaczął się nowy taniec.
 -JULIA!!!!
 Julia McEver gwałtownie zerwała się z łóżka. Był ranek, promienie słońca wpadały przez okno do jej pokoju. Z dołu nawoływała ją matka.
 -Już idę! – odkrzyknęła dziewczyna, szybko rozglądając się za jakimiś ubraniami.
 Nagle zmrużyła oczy. Coś jej się śniło… była w tym chyba ciocia Silva. Taniec. Valerian. Korytarz… biegła korytarzem, a potem ta sala… Ona i Valerian. Chwileczkę, co oni robili? Nie mogła sobie przypomnieć… Był tam ktoś, kogo nie znała. Było w nim coś wyjątkowego, przypominał… przypominał… W zasadzie jak on wyglądał? Jaki miał kolor skóry? Biały, czarny, żółty, czerwony? Twarz nieznanego chłopaka rozmywała się w jej myślach i im usilniej się jej chwytała, w tym głębsze zakątki jej umysły się chowała.
 Kiedy matka zawołała ją jeszcze raz, Julia potrząsnęła głową.
 W końcu to był tylko sen.

czwartek, 20 listopada 2014


33

-No dooobrze. – niepewnie powiedział Valerian, przeciągając ostatnie słowo. – A więc twierdzisz, że ciocia Roza, MOJA ciocia Roza sprowadziła cię do lochów, gdzie zamierzała zabić się siekierą i ukryć zwłoki w jednej z licznych cel, dobrze zrozumiałem?
-Bo tak właśnie było! – gniewnie prychnęła Julia, wyrzucając ręce do góry. – Ona chcę mnie zabić.
Valerian milczał przez chwile, przyglądając jej się z oszołomieniem.
-Dlaczego?
Dzisiejszy dzień był zapowiedzią nadchodzącego lata: prawie przez cały czas świeciło słońce, które teraz schowało się za chmurami, pogrążając okolice w miłym półmroku. Tą właśnie okazje wybrał Valerian, by przyprowadzić Julie do jednego ze swoich ulubionych, owianych tajemnicą miejsc.
Zeszli po widocznych tylko z bliska, wykutych w skale klifu śliskich i wąskich schodkach, prowadzących w dół, do małej laguny, bronionej z trzech stron przez ostre nabrzeżne skały, wysypanej drobnym, białym piaskiem, nagrzanym przez słońce. Teraz opierali się plecami o jedyny większy głaz w zatoczce, patrząc w morze. Julia przerzucała butelkę z wodą z jednej ręki do drugiej.
-To dobre pytanie. – przyznała w końcu. – Nie wiem, ale… Valerian, czuje, że ona mnie nienawidzi. Tak całkiem na poważnie.
Z pełną wątpliwości miną pokręcił głową.
-To niemożliwe Julia. Ciocia Roza nie czyhała by na życie nikogo bez powodu.
-To może jest jakiś powód. – westchnęła dziewczyna. – Naprawdę nie wiem, ale coś chyba musi być.
-Boisz się jej?
Pytanie zawisło w powietrzu. Łowczyni z urazą popatrzyła na przyjaciela.
-Oczywiście, że nie! Nie wygłupiaj się, ja niczego się nie boje, przynajmniej nie jakoś panicznie! Jestem po prostu… zaniepokojona.
Valerian westchnął cicho.
-Widziałaś tą siekierę?
-No… tak jakby nie całkiem.
-Czyli?
-Widziałam jej cień.
-Mogłaś go pomylić z jakimkolwiek innym cieniem, lub najnormalniej w świecie ci się przewidziało.
Popatrzyła na niego ze smutkiem.
-Wierzysz w to, Valerian?
Chłopak zastanawiał się przez chwile, marszcząc brwi.
-Ciocia Roza jest dla mnie bardzo ważna. Kiedy zostali zabici moi rodzice… zajęła się mną. Byłem wtedy bardzo mały. Jest dla mnie często jedynym pocieszeniem, mimo, że nie jest to zbyt towarzyska osoba. Ale ty też jesteś dla mnie ważna… Nie potrafię ci nie wierzyć. Ale nie umiem też przyjąć do wiadomości, że ciocia Roza mogłaby być morderczynią. Przepraszam Julia, ale tak już mam.
Ponuro skinęła głową.
-W porządku, rozumiem cię.
Zagrzmiało i pojedyncze, ciężkie krople deszczu, zaczęły miarowo uderzać o ziemię.
-Wracajmy już. – dziewczyna podniosła się na nogi, otrzepując spodnie z piasku. Następnie rzuciła butelkę przyjacielowi.
Valerian złapał ją w powietrzu i kilka razy w zamyśleniu podrzucił do góry.
-Tak, to dobry pomysł. – powiedział w końcu, otrząsając się z zamyślenia.

*

-Moim zdaniem, trochę za dużo tego karnawału. – stwierdził Dante, razem z kuzynką przepychający się zapchanymi ulicami Rio de Janeiro. Tysiące barw migotało mu przed oczyma, mnóstwo lśniących masek i skąpych strojów.
-Coś w tym jest. – odkrzyknęła mu Strażniczka, rozpychając rozmawiającą na chodniku grupę przyjaciół. Jej oczy spoczęły na małej, niepozornej restauracji kilka domów dalej. Trąciła łokciem kuzyna i wskazała w tamtą stronę. – Masz ochotę na pizze?
-Wszystko, byleby wyrwać się z tego hałasu. – mruknął pod nosem, ale ona i tak świetnie go usłyszała i uśmiechnęła się lekko.
Z Silvą spotkał się na prywatnym lotnisku łowców w Wenecji i natychmiast, na nic nie czekając, polecieli do Rio de Janeiro. Dante wciąż był zbyt zdziwiony faktem, iż jego była drużyna uwierzyła w psychicznie chorą kuzynkę, by uprzytomnić sobie, że w Brazylijskim mieście właściwie stale trwa karnawał.
Przypomniał sobie zaraz po przylocie i nie zachwyciło go to.
Strażniczka zaciągnęła go do niewielkiej restauracji i, wykończeni podróżą oraz zamieszaniem, ale jeszcze w pełni władz umysłowych, usiedli jak najdalej drzwi, gdzie odgłosy zabawny były tu tłumione solidnymi ścianami budynku.
-Co podać? – po portugalsku zapytał się zmęczony kelner.
-Pizze. – odpowiedzieli równocześnie, bez większego namysłu.
-Jaką? – wydawał się trochę zniecierpliwiony.
-Dobre pytanie. – uprzejmie stwierdziła Silva, budząc w Dantem obawę, że zacznie się teraz rozwodzić nad filozoficznymi aspektami tej wypowiedzi, tylko po to, żeby go zdenerwować. Jednak chyba nie miała siły na tą złośliwość, gdyż poprosiła tylko o menu.
Po chwili wybrali sobie coś do picia i jedzenia, zapłacili i psychicznie przygotowali się do co najmniej półgodzinnego wyczekiwania na posiłek.
-Jak ci się tu podoba? – nieco ironicznie zapytała Strażniczka, powoli pijąc chłodzonego Sprite’a. Łowca zastanawiał się, czy napoje przyniesiono im tak szybko dlatego, że przez całą rozmowę z kelnerem Silva bawiła się nożem, czy jest też jakiś inny powód.
-Bywało gorzej. – powiedział bez przekonania. – Jaka organizacja zakłada jedną z baz w tak hałaśliwym mieście?
-Taka, która chcę się ukryć, czyli Hades. – odparła Strażniczka, wzruszając ramionami. - Zniszczyłeś tych łowców, o których ostatnio mówiłeś. – nie było to jednak pytanie tylko stwierdzenie.
Mimo to Dante potwierdzająco skinął głową.
-Tak. Czyżbyś znowu się o mnie zakładała?
-Tak. I ponownie przegrałam. – rzuciła mu pełne urazy spojrzenie.
Łowca parsknął śmiechem.
-Ponownie założyłaś, że mnie zabiją?
-Nie. Znając moje szczęście, wiedziałam, że tym razem przeżyjesz, żeby narzucić mi pomoc w związku z Hadesem, więc właśnie na to postawiłam.
-Ale ja żyje. – powiedział, nie kryjąc zdumienia. – Więc wygrałaś.
Pokręciła głową.
-Nie Dante, bo generalnie rzecz biorąc, umarłeś. A potem się… odrodziłeś.
-Więc teraz żyje.
-Ale wcześniej umarłeś.
-Ale… wiesz, że to pozbawione logiki?
-Lepiej, żebyś nie wypominał rosyjskiej mafii braku logiki. – doradziła mu Silva.
Jej kuzyn zakrztusił się sokiem.
-ROSYJSKIEJ MAFII?
-Mam tam kilku znajomych. – uśmiechnęła się do niego, wzruszając ramionami.
-Przerażasz mnie, Silvo.
-Świetnie, tak właśnie powinno być. – zastanawiała się przez moment, a potem spojrzała na niego z tym błyskiem w oku, którego podświadomie zawsze się obawiał i w czym nie był osamotniony. – Wiesz co? Jak już zniszczymy Hades, przejdę… znaczy, przejdziemy – zaliczyła tę wpadkę celowo, tylko po to, żeby go zirytować. – do historii. A kiedy normalni śmiertelnicy, głównie ci z Hollywood, dowiedzą się o łowcach, pewnie nakręcą o nas film. Mnie zagra jakaś piękna, młoda, urokliwa i bystra aktorka – Silva udała, że nie widzi, jak kuzyn rzuca jej powątpiewające spojrzenie. -No a ciebie… hm.
Odchyliła się na krześle, mrużąc oczy.
-Co za szkoda, że Louis de Funes już nie żyje. – stwierdziła z żalem i uchyliła się przed jednym z jabłek, dotąd leżącym na stoliku, którym rzucił w nią kuzyn.
-Teraz to już pewne. – stwierdził gorzko Dante. – Na sto procent cię nienawidzę.

*

Nikolaj delikatnie dotknął gryfu skrzypiec palcami, łagodnie oparł je o ramie i niepewnie, jakby wstydliwie dotkną strun smyczkiem.
-Graj wreszcie, za chwile zasnę. – doradziła mu Madeleine. – Zajmujesz się tymi skrzypcami jakby były najbliższą ci osobą.
-Może są. – odparł, żeby się z nią podroczyć.
-Zła odpowiedź, ja nią jestem. – poprawiła go ostro. – Zaczynaj, bo przysięgam, że nie pojadę z tobą na tę wycieczkę.
-To szantaż. – poinformował ją chłopak.
-O tak. Wiem, że to szantaż. – uśmiechnęła się.
Nikolaj prychnął z rozbawieniem, odgarnął włosy z oczu, odetchnął cicho i krótkim, gwałtownym ruchem przesunął smyczkiem po strunach, wydobywając z nich wysoki, pełen napięcia dźwięk, za którym popłynęły inne, przyśpieszając i zwalniając, zgodnie z jego życzeniem, wahając się między wariacją instrumentalną, a dziełem muzycznym.
Kiedy w końcu przestał, Madeleine gapiła się na niego bezrozumnie jeszcze przez około pięciu sekund.
-Jesteś świetny. – wykrztusiła w końcu. – Czyje to było?
-Hm… moje. – przyznał Nikolaj odrobinę zmieszany, najpierw starannie i ostrożnie odkładając skrzypce i smyczek do futerału, a potem opadając na sofę obok niej. – Czyli mam rozumieć, że ci się podobało?
-Owszem, tak właśnie masz rozumieć.
Siedzieli w salonie domu Madeleine. Nikolaj nigdy nie dowiedział się, co miało tu miejsce, ale z osmalonych śladów i połamanych mebli, które tu zastał, gdy odwiedzał przyjaciółkę osiem miesięcy temu, mógł wnioskować, że rozegrała się tu naprawdę niezła bitwa. Teraz wstawiono nowe drzwi, wymieniono połamany stół i wybielono ściany, ale dalej wydawało mu się, że czuje woń dymu w powietrzu.
-Sprawdzamy Phoenix? – zaproponował.
-Dobry pomysł. – pochwaliła go Madeleine, otwierając laptop.
Chwile później przyglądali się swoim finansom.
-No dobrze, a więc zaczynaliśmy od trzystu tysięcy złotych pożyczki w Banku Centralnym w Wenecji, teraz zaś…
-W zasadzie jakim cudem ci się to udało? – zapytał cicho.
-Wuj Dante jest najlepszym klientem i zna faceta, który… zresztą nieważne, nie musisz tego wiedzieć. W każdym razie mamy to spłacić w czasie najbliższych trzech miesięcy – nie martw się, nie będzie większych trudności. Kupiliśmy na razie pięć budynków, z których, poszedł już jeden, za cenę stu tysięcy. Pozwolisz, że na razie siedemdziesiąt procent zysku będziemy przekazywać na spłatę pożyczki, dobrze?
-Jasne, to trzydzieści procent i tak mnóstwo mi robi. Dzięki, Madeleine.
-Od tego są przyjaciele. Ja pomagam ci w tym, a ty może kiedyś pomożesz mi w czymś innym, porwaniu prezydenta czy coś w tym stylu…
Nikolaj posłał jej podejrzliwe spojrzenie.
-Żartowałam. – powiedziała Maddy, jego zdaniem, jakoś bez przekonania. – Dobra, krótko mówiąc, na razie idzie świetnie. Aha, jeszcze jedno! Piętnaście procent dla chłopaków, tak? To czekaj, ograniczymy spłatę pożyczki do sześćdziesięciu procent z chwilowo posiadanej sumy, do nich pójdzie piętnaście, ty dostaniesz dwadzieścia pięć. Nawiasem mówiąc, opłaciło im się robienie tego dla nas.
-Dlaczego tak myślisz? – zapytał Nikolaj, marszcząc brwi.
-Nie wiesz? - posłała mu lekko rozbawione spojrzenie. – W tym tempie za rok wszyscy będziemy milionerami.

poniedziałek, 17 listopada 2014


32

Zgodnie z oczekiwaniami Madeleine, następnego dnia Nikolaj przyszedł do szkoły z ponurą miną.
-Muszę ci to oddać. Nie mogę…
-Możesz. Daje ci je. Nie ma dyskusji. – odparła, nawet nie odrywając oczu od stronic książki.
-To jest warte dwa razy więcej niż cały mój dom!
Trzy razy więcej.” – poprawiła go w myślach.
-Mówiłam ci, tradycja i te sprawy.
Milczał przez chwile.
-To najlepszy model jaki w życiu widziałem. Skąd wiedziałaś, że będę chciał skrzypce?
Maddy wzruszyła ramionami.
-Kobieca intuicja? – podsunęła mu bez przekonania.
Spojrzał na nią powątpiewająco.
-Ty i kobieca intuicja?
Madeleine parsknęła śmiechem, a potem rzuciła w niego zeszytem.
-Ani słowa na ten temat, Bates. Jak ci się gra?
-Te skrzypce są świetne, o wiele lepsze od moich poprzednich… ale naprawdę muszę ci je oddać. Jeśli je zatrzymam, nie będę miał czystego sumienia.
-Ale jeśli mi je oddasz, moja rodzina będzie wściekła! Taka jest w końcu tradycja. Jeśli jej nie wypełnię, będę musiała pościć przez najbliższy rok w ciemnej komórce u boku rodziny szczurów i pewnego trupa!
-Teraz to się zgrywasz. – oskarżył ją Nikolaj.
-Może. Ale masz wziąć te skrzypce, rozumiesz? Poza tym dzisiaj zaczyna działaś Phoenix, nie mamy czasu na takie puste rozmowy.
-Dziękuje ci. – chłopak uśmiechnął się do niej.
-E tam, niby za co. – odparła obojętnie, w duchu gratulując sobie, że jednak nie porwała chińskiego premiera.
Mógłby być z nim pewien problem.

*

Silva zadzwoniła w południe.
Dante chwilowo przeglądał właśnie jakieś dokumenty Rady, więc odebrała jego była uczennica.
-Halo?
-Cześć, Silva z tej strony.
-Kto?
-Silva McEver.
-Nie znam.
-Dzwonie do Dantego Vale’a.
-No tak, jasne, ale… czym się pani zajmuje?
-Mam jeden niepłatny zawód, jeden oficjalny i jeden nieoficjalny. – szczerze przyznała kobieta.
-Ten niepłatny to…
-Jestem Strażniczką.
-Oficjalny?
-To długa historia.
-A nieoficjalny?
-Jestem płatną zabójczynią. – radosnym tonem zełgała Silva.
Dziewczyna krzyknęła cicho i zasłoniła telefon ręką.
-Dante, psychopatka do ciebie!
-O, czyżby Scarlett? – zaciekawiła się czarnowłosa kobieta, siedząca w fotelu i przeglądająca jakieś papiery.
Łowca zignorował jej wypowiedź, błyskawicznie wyrywając uczennicy telefon.
-Silvo, coś ty jej powiedziała? – syknął, wychodząc na korytarz.
-Powiedziała „psychopatka” i od razu zgadłeś, że to ja? – z urazą zapytała Strażniczka.
Dante jęknął cicho.
-Litości! Co jej powiedziałaś, szczerze.
-Że jestem płatną zabójczynią. – w głosie jego kuzynki dało się wyczuć wesołość.
Oszołomiony łowca osunął się pod ścianę.
-Świetnie, i jak ja im to wytłumaczę? – zapytał z rezygnacją.
-Musisz im tłumaczyć?
-Sądzisz, że lepiej by było, żeby posądzano mnie o kontakty z płatną zabójczynią???
-W końcu chyba oficjalnie jesteś detektywem, nie?
-I zadaje się z zabójcami?
-To w końcu trudny zawód. Jesteś gotowy?
-Tak.
-A poinformowałeś już swoją drużynę?
-E… w sumie nie.
-No świetnie. Spotykamy się za godzinę tam gdzie ostatnio.
-Ostatnio? – zapytał, nie bardzo wiedząc o co chodzi.
-Jeśli nie pamiętasz, zadzwoń do Metza, on wie na pewno. – powiedziała. – Powodzenia, kuzynie. Tylko pamiętaj, ja nie zamierzam na ciebie czekać, więc może szybko wymyśl, jak im to powiedzieć.
Dante rozłączył się i chwile siedział pod ścianą, zastanawiając się, co zrobić. Jeśli powie o misji, jego drużyna będzie chciała z nim jechać. Jeśli powie o krewnych, i tak z nim pojadą. Więc…
Westchnął ciężko, podniósł się na równe nogi i pchnął drzwi do salonu, przywołując uśmiech na twarzy.
-Nie uwierzycie, ale właśnie dostałem wiadomość co do pewnych dokumentów Rady. Są w Peru, więc wyjeżdżam natychmiast.
-Ta zabójczyni ci to powiedziała?
Niech coś trafi Silve.” – w myślach zażyczył sobie Dante.
-Nie, to była moja daleka kuzynka. Biedaczka jest chora psychicznie i kiedy zapomina wziąć leki, takie właśnie rzeczy wygaduje. Cóż, rodziny się nie wybiera. – zełgał łowca.
-Od kiedy jest chora? – zaciekawił się jego uczeń, wysoki blondyn.
-Kiedy była mała spadła ze schodów i teraz tak się to objawia. – odparł.
Teraz był pewien. Na sto procent pójdzie do piekła. A kiedy już tak się zjawi, przez całą wieczność będzie miał przyjemność dyskutować z Silvą.
Przeszedł go dreszcz.

*

Julia już w pierwszych tygodniach znajomości z Rozą Phantomhim dowiedziała się, że lepiej nie jeść ugotowanych prze nią dań. W następnych wzbogaciła swoją wiedzę o to, że nie powinno się chodzić nieuzbrojonym w jej pobliżu, odwracać się do niej plecami ani pielić z nią ogródek, bo – jak się okazuje – da się zabić człowieka sekatorem.
W połowie roku szkolnego potyczki między Rozą a Julią zaczęły poważnieć i nawet Valerian zaczął zauważać, że coś jest nie tak.
Młoda łowczyni niechętnie powitała więc radosną propozycje jego ciotki, żeby zeszły razem do piwnicy po konfitury.
Chwile później szły jednak po ciemku wilgotnymi, wijącymi się schodami w dół. Julia przesuwała opuszkami palców po ścianie: za radami cioci Silvy, zamiast posługiwać się wzrokiem, brała pod uwagę inne zmysły, takie jak węch, dotyk, słuch…
Zorientowała się, że Roza zatrzymała się na ułamek sekundy przed tym, zanim na nią wpadła. Kobieta zachwiała się lekko i w ciemności posłała dziewczynie poirytowane spojrzenie.
-Teraz ty idź pierwsza. – zachęciła ją, wygładzając swój fartuch. – Młode oczy może więcej zobaczą w mroku.
Julia spojrzała nieufnie na sylwetkę Rozy, rozmywającą się pośród cieni. Zrobić to? No dobra, zeszły ze schodów, więc było już niemożliwe, żeby ciotka Valeriana ją z nich zepchnęła. Jakie jeszcze mogły być sposoby na zabójstwo?
-No dobra. – westchnęła w końcu. – W którą iść stronę?
-W prawo.
Łowczyni ruszyła po omacku, wyszukując ścieżkę pośród mroku. Chłód wiekowych murów przenikał ją do samych kości i sprawiał, że z trudem powstrzymywała się przed trzęsieniem się z zimna. Po kilku minutach zaczęły ją zawodzić i słuch i dotyk, a korytarz dalej ciągnął się bez końca.
To nie przypominało żadnej piwnicy, jaką kiedykolwiek widziała.
Wyglądał bardziej jak lochy.
Dopiero w tym momencie Julia przypomniała sobie o zapałkach. No jasne, wczoraj przecież nie było prądu i odrabiała zadanie przy świeczkach, a zapałki schowała do kieszeni. Wyjęła teraz jedną z pudełka i skrzesała mały płomyk, który oświetlił ścianę przed nią, malując na niej nieludzkie cienie.
Najpierw zobaczyła własną, szczupłą sylwetkę, a potem czarny kształt Rozy. Cień sięgnął pod fartuch i wyciągnął spod niego siekierę. Uniósł ją nad głowę i…
Julia obróciła się błyskawicznie.
-O, znalazłaś zapałki! – ucieszyła się Roza. Nie miała siekiery. Natomiast dziwne wybrzuszenie pod fartuchem.
-Proszę. – Julia z uśmiechem podała jej całe pudełko. – Teraz niech pani prowadzi do tych konfitur.
-Chyba pomyliłaś drogę, przecież my wcale nie jesteśmy w piwnicy. – kobieta rozglądnęła się dookoła, kręcąc głową. – Skręciłaś wtedy w lewo, jak ci mówiłam?
-Mówiła pani, żeby skręcić w prawo.
-Nie bądź impertynencka, mówiłam: skręć w lewo! A teraz chodź. Valerian czeka na nas już trochę za długo.

piątek, 14 listopada 2014


31

Osiem miesięcy później

 
-Dlatego też sądzę, że…
 Wypowiedź Metza przerwał ostry dzwonek telefonu. Członkowie Rady popatrzyli na siebie ze zdumieniem, wymieniając zdziwione spojrzenia.
 -Kto nie wyciszył komórki? – westchnął Metz.
 -E… ja. – przyznał Dante, patrząc na wyświetlacz smartfona. – Przepraszam was na chwile.
 Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, łowca wyszedł z sali i odebrał połączenie, na które czekał od tak dawna.
 -Silvo?
 Oparł się plecami o ścianę, rozkoszując się mrokiem, panującym w korytarzu. Na sali, w której obradowali, weneckie słońce cały czas świeciło mu w oczy.
 -Wymusiłeś na mnie tą głupią przysięgę, a teraz odbierasz po dziesiątym sygnale, tak? – z lekką irytacją zapytała Strażniczka.
 Zignorował jej narzekanie.
 -I co? Już wiesz, gdzie jest następna z baz Hadesu? – zapytał z przejęciem w głosie.
 -A skądże, dzwonie, żeby poplotkować. – odparła ironicznie.
Prychnął cicho. No cóż, takie zachowanie było bardzo w stylu Silvy.  -Czyli wiesz. – uznał. – Kiedy wyruszamy?
 -Spotykamy się jutro… mogę do ciebie przyjechać?
-Jasne, ale nie do mieszkania.
 -Czyżbyś bał się, że ukradnę ci telewizor?
 -Nie, ale mój dom jest chwilowo okupowany.
 -Łowcy z wrogiej organizacji, jak rozumiem?
 -A skądże, moja drużyna. A więc jutro, tak?
 -Jutro.
 -Kiedy mam się ciebie spodziewać? Jakoś dokładniej.
 Strażniczka milczała przez chwile.
 -Zadzwonię, dobrze?
 -Jasne. Powodzenia, Silvo.
 -Tym, którzy są idealni, nie potrzeba życzyć powodzenia. – odparła i rozłączyła się. Dante miał nadzieje, że żartowała.
 Wrócił do sali obrad, chowając komórkę do kieszeni. Posłał zebranym tu łowcom przepraszający uśmiech, a potem usiadł przy stole.
 -Może to nie jest najlepszy moment. – przyznał. – Ale liczę na mały urlop.


*
  

Madeleine była zła. NAPRAWDĘ zła. Mało komu udawało się wykiwać ją raz, a Nikolaj zrobił to trzy razy, do tego nieświadomie, doprowadzając ją do szału. Pierwsza sprawa wyskoczyła z jego urodzinami: musiał wyjechać, i to szybko. Na Wigilie: kolejne poważne święto, w które mogła mu coś ufundować, ona sama wyjechała do rodziny, a imienin, niech go coś trafi, Nikolaj nie obchodził.
 Ale tym razem była pewna, że się uda. No, może musiała trochę podpuścić chłopaka do zrobienia tego, ale cóż. Teraz znali się znacznie lepiej niż kiedyś: grali razem w piłkę nożną, rozpracowywali sposoby odpytywania nauczycieli, zapraszali się nawzajem do swoich domów… W mieszkaniu chłopaka Maddy była tylko raz, ale było w nim tak ciasno, jak to wyglądało z zewnątrz, a poza tym mieściła się tam pięcioosobowa rodzina.
 Wolała się nie pytać, gdzie podział się ojciec Nikolaja.
 Po lekcjach zostali razem w szkolę, pragnąc zrealizować coś, co wymyślali od wielu miesięcy. Czekali właśnie pod pustą klasą, w której miało się odbyć spotkanie, kiedy Madeleine wydobyła z plecaka duży, gruby pakunek, owinięty w papier.
 -Co to? – zaciekawił się chłopak, podnosząc wzrok znad zeszytu z zapiskami.
 -To dla ciebie. – odparła, wkładając mu pakunek w ręce.
 -Z jakiej niby okazji? – zdziwił się.
 Tu właśnie zaczynał się moment z naginaniem prawdy.
 -Widzisz, my, Vale’owie, mamy taką tradycje: między ósmym a dziewiątym miesiącem znajomości, dajemy coś naszemu najlepszemu przyjacielowi, by zacieśnić więzy znajomości. – powiedziała z całkiem prawdziwym uśmiechem.
 Nikolaj przełknął tą informacje z dużym zdumieniem, ale bez wątpliwości, co nakłoniło Madeleine do pomyślenia, czy chłopak nie zna przypadkiem jej rodziny ZBYT dobrze i czy nie uważa ich za wariatów.
 Miała poważne obawy.
 -Dziękuje, ale nie potrzebuje…
 -Tradycja to tradycja. Odpakuj później, dobrze? – uśmiechnęła się do niego odrobinę sztucznie, a potem wskazała głową na nadchodzącą korytarzem w ich stronę trójkę uczniów z liceum. – James, Stephen i Giovanni już są, chodźmy.
 Chwile potem w piątkę siedzieli przy jednym stole w sali informatycznej. Ich znajomi czuli się tutaj jak w domu: cała szkoła wiedziała, że byli urodzonymi hakerami.
 Madeleine i Nikolaj też o tym wiedzieli.
 -I co, macie to? – z przejęciem zapytała dziewczyna.
Giovanni krótko skinął głową i otworzył swój laptop, przesuwając go w ich stronę. Maddy wystarczył jeden rzut oka: grafika strony była świetna, wyglądała jak zaprojektowana przez profesjonalistów. W lewym górnym rogu widniało czarne logo firmy: czarna sylwetka feniksa na białym tle. Dużymi, jakby poszarpanymi lub płonącymi literami napisane było pośrodku:
 PHOENIX
 -Może być? – zapytał James.
 -Jest świetna. – szczerze przyznał Nikolaj.
 -Mam tylko pytanie… kogo wpisać jako prezesa tej firmy? No wiecie, wy jesteście niepełnoletni…
 -Już to przegadaliśmy. – uspokoiła ich Madeleine. – Jako założyciela wpiszcie Dantego Vale’a. Podajcie też ten numer telefonu.
 -Maddy, to już jest czysta złośliwość. – zauważył jej przyjaciel.
 -Cicho, Nikolaj. Wuj Dante na pewno nie będzie zły. – bez przekonania zapewniła go dziewczyna.
-Doprawdy? – zapytał gorzko.
 -Świetnie. – Stephen wpisał namiary łowcy w okienku w rogu strony, a potem uniósł wzrok na Madeleine i jej przyjaciela. – Słuchajcie, a jakie będziemy mieć zyski z firmy?
 -Każdy z was po pięć procent. – bez zająknięcia odparła łowczyni.
 -Tylko po pięć?
 -Razem to piętnaście, a my potrzebujemy tej kasy.
 Pomysł narodził się w ich głowach gdzieś w połowie roku: Nikolaj odkąd skończył pięć lat chciał pójść na studia do Oxfordu. Problem był jeden: ogólny brak funduszy. Madeleine jednak szybko wymyśliła, że założą firmę: na początku chłopak usiłował jej wybić to z głowy, ale w końcu zrezygnował i zgodził się.
 Słysząc namowy młodej łowczyni, nie sposób było się nie zgodzić.
 Teraz dziewczyna wygodniej rozparła się na krześle. Jej pomysł był strzałem w dziesiątkę. Co tam, że są niepełnoletni.
 -Teraz trzeba tylko zatrudnić kilka osób i po sprawie. – stwierdziła z uśmiechem. – Firma nieruchomości Phoenix rusza jutro.
 A wuj Dante na pewno nie obrazi się, że klienci będą telefonować do niego z zażaleniami.


* 


Pewnie niedługo.” – powiedziała ciocia Silva osiem miesięcy temu.
 Prawda była taka, że po raz kolejny Julia zobaczyła ją trzy miesiące po mediolańskiej przygodzie. Strażniczka nie zatrzymała się w Marsylii dłużej niż na tydzień: potem znowu wyjechała, by pojawić się jakieś czterdzieści dni później, spędzić z nią weekend i znowu uciec.  Łowczyni miała już tego naprawdę dosyć. Tych chwil wyczekiwania, radości z przyjazdu i pożegnań, zawsze kończących się podobnie.
 „Kiedy wrócisz, ciociu?”
 „Nie wiem. Pewnie niedługo.”
 Niedługo? Czy miesiąc, dwa, trzy miesiące to było niedługo? Gdyby tylko mogła…
 -Julia, wszystko w porządku?
 Julia z rozkojarzeniem spojrzała na Valeriana. Siedzieli w jego pokoju, na parapecie, odpisując od siebie zadania. Łowczyni nie odrobiła matematyki, chłopak zawalił biologie, a na jutro mieli to mieć.
 -Mówiłeś coś? – zapytała, wyrwana z zamyślenia.
 -Tak. Wygłosiłem właśnie pięciominutową tyradę.
 -Przepraszam.
 -Nic się nie stało, nawet lepiej, że nie słyszałaś. Martwisz się o swoją ciocie? No tak, głupie pytanie. Ty ZAWSZE się nią martwisz. Czemu ciągle się tym zadręczasz?
 -Mam tylko ją. – Julia wzruszyła ramionami.
 -Z tego co pamiętam, twoja rodzina jest dosyć spora. – zauważył, przerysowując szkic komórki do zeszytu.
-Chodziło mi o ludzi, których lubię.
 -To chyba jest właśnie ten moment, w którym powinienem się obrazić. – z uśmiechem zauważył Valerian.
 -Przepraszam, wiem jak się zachowuje. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale ona była ze mną od dziecka. Rozumiesz to, prawda?
 -Jasne, że tak. – uspokoił ją. – Niedługo znowu wróci i na pewno zostanie na dłużej.
 -Na pewno. – bez przekonania przyznała dziewczyna. – A teraz… skończyłeś już przepisywać?
-Jeszcze chwila. – powiedział, mrużąc oczy i z szybkością światła bazgrząc w swoim zeszycie. – Skończyłem! Perfecto.
 Na dowód swoich słów podrzucił ołówek w powietrze i nachylił się, żeby go złapać. Wiatr szarpnął ich ubraniami w nagłym powiewie i chłopak zachwiał się. Julia chwyciła go błyskawicznie za tył bluzy, przyciągając bliżej siebie.
 -Jeśli spadniesz, twoja ciotka wytoczy mi sprawę sądową. – poinformowała go sucho.
 Przez chwile patrzyli na fale roztrzaskujące się o skały w dole.
 -Wracamy do środka? – zapytała dziewczyna.
 Valerian krótko skinął głową, nie odrywając oczu od morza.
 -Zdecydowanie.

wtorek, 11 listopada 2014

Zdjęcie na specjalne życzenie autorki - Silva McEver  w całej swojej okazałości ;)


30

Dantego obudził nie kto inny jak Silva, co niespecjalnie go zdziwiło, ale okazało się niezwykle irytujące, biorąc pod uwagę niski sufit w pokoju gościnnym, w który rąbnął, kiedy drzwi uderzyły o ścianę.
-Au! – wykrzyknął, ponownie opadając na poduszki.
-No co ty, jeszcze śpisz? – z niedowierzaniem zapytała Strażniczka, opierając się o biurko, stojące pod ścianą.
Rzucił okiem na komórkę, leżącą na szafce nocnej.
4:34.
-Nie ma jeszcze piątej nad ranem! – poskarżył się łowca.
-Nie bądź dzieckiem. – zganiła go ostro, szeroko otwierając okno i zaciągając się miejskim powietrzem.
-Nie jestem. Jestem niewyspanym, wściekłym dorosłym. – odparł Dante złowróżbnym głosem.
Silva wzruszyła ramionami i z gracją obróciła się na pięcie.
-Może kiedyś nadejdzie taki dzień, kiedy będzie mi to robiło różnice. Wstawaj, musimy pogadać – posłała mu radosny uśmiech, a potem wyszła.
Łowca warknął cicho i wygrzebał się spod pościeli.
Strażniczka zachowywała się jak… jak… Jak zawsze. Zastanawiał się, czy nie zamknąć się na klucz i położyć się spać, ale wyobraził sobie minę Madeleine, kiedy zobaczy wyrwane z futryny drzwi i zrezygnował z tego kuszącego pomysłu.
Z głębokim westchnieniem podniósł się na nogi.

*

Silva dopijała właśnie sok, kiedy jej kuzyn wszedł do salonu, cały rozczochrany i w zdecydowanie złym humorze. Odstawiła szklankę do zlewu i westchnęła ciężko, kiedy łowca usiadł za stołem.
-No dobrze Silvo, co się stało? – zapytał Dante, mierząc ją czujnym spojrzeniem.
-Musimy pogadać. Naprawdę poważnie. Ale najpierw…
Wyjęła z kieszeni niewielki pendrive i położyła go przed nim na stole.
-To są wszystkie informacje o tej twojej organizacji, jakie miał mediolański Hades.
-Ale skąd ty… - zaczął.
Lekceważąco machnęła ręką.
-Człowiek, który pomógł mi zbiec, Victor, dopomógł również w tym. Informacji o mnie tam nie było… będę musiała dopaść jakąś ich inną placówkę.
-TY będziesz musiała? A nie MY będziemy musieli? – Dante ze zdziwieniem uniósł brwi.
Silva uśmiechnęła się trochę smutno.
-Spełniłeś już, o co cię prosiłam i dostałeś to, co chciałeś. A ja, kuzynie, nie zamierzam cię dalej narażać. Twoja drużyna potrzebuje cię bardziej, a to, co będę musiała teraz robić, całe to sondowanie, zajmie o dużo dłużej niż dwa tygodnie… Dokończę to sama.
Dante milczał przez chwile.
-Nie zgadzam się. – stwierdził w końcu, wprawiając tym Silve w niemałe zdumienie.
-Jak to nie? – zapytała z niedowierzaniem.
-Miałem ci pomóc, a etap pomocy jeszcze się nie skończył. Po prostu się nie zgadzam.
Strażniczka trawiła przez chwile tą informacje.
-Z tego, co mi powiedziałeś, ty i twoja drużyna walczycie teraz z czymś, co jest w tym momencie groźniejsze od Hadesu, ale to i tak chcesz mi pomóc, zostawiając ich na pastwę losu? – prychnęła.
Łowca zawahał się, a ona pomyślała z nadzieją, że może nie będzie musiała wyperswadować mu tego jakoś inaczej. Byłby z tym pewien problem, bo akurat nie miała teraz dużego worka, liny oraz możliwości wysłania go pocztą do Wenecji.
-No dobra, ale… - to „ale” wszystko zepsuło. Dlaczego Dante Vale ZAWSZE musiał mieć jakieś „ale” na samym końcu??? – Ale kiedy wybadasz już, gdzie jest ta placówka Hadesu, masz mnie zawiadomić, rozumiesz?
-Oczywiście, że tak. – powiedziała Silva.
No, chyba żartujesz.” – pomyślała w tym samym momencie.
-Masz PRZYSIĘGNĄĆ. – dodał jej kuzyn.
-Bez problemu.
Ani myślę.”
-A więc przysięgaj. – zachęcił ją kuzyn.
-Obiecuje, że kiedy dowiem się, w którym miejscu położona jest placówka Hadesu, poinformuje cię.
W jakiś miesiąc po fakcie.”
-Zaraz po tym, jak się dowiesz. – poinstruował ją.
-No jasne.
Zostawię wiadomość na jego automatycznej sekretarce, przy odrobinie szczęścia odsłucha to dopiero za rok.”
-Zadzwonisz na komórkę. – powiedział jeszcze łowca.
-Oczywiście. – przytaknęła mu.
Ta… ciekawe, czy on potrafi zrozumieć narzecze Aborygenów.”
-I masz mówić po Włosku. – wyliczał.
Mam jeszcze szansę, jeśli będę mówiła niewyraźnie…”
-I masz mówić wyraźnie. – dodał na końcu Dante.
Niech cię coś trafi.” – wbiła w niego zabójcze spojrzenie.
-Zrozumiałaś? – zapytał.
-Tak, jasne. – odparła markotnie.
Łowca uśmiechnął się i skinął jej głową.
-Świetnie. Zrozum, Silvo, po prostu się o ciebie boje.
-Nawet za sto lat nie przepiszę na ciebie wszystkich pieniędzy. – chłodno zauważyła Strażniczka.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zastanawiała się, czy gdyby go walnęła…
-Jesteśmy rodziną, jakoś się dogadujemy. Nie chcę cię stracić. – wytłumaczył, wstając od stołu i biorąc pendrive.
-Uważaj, bo jeszcze chwila i stracisz rękę. – ostrzegła go przez zęby.
-Jestem do tego przyzwyczajony. – uspokoił ją uprzejmie, idąc do swojego pokoju. – A teraz wybacz, ale najbliższe dwie godziny zamierzam przespać.
-Spoko. – mruknęła pod nosem.
A potem, kiedy sobie poszedł, uśmiechnęła się mimowolnie z pewnym zadowoleniem. I kompletnie nie wiedziała, dlaczego.

*

-Kiedy wrócisz do Marsylii, ciociu? – zapytała Julia.
Stali w hali odlotów we trójkę: ona, Strażniczka i Valerian, z długą rysą biegnącą nad łukiem brwiowym, pozostałością po wczorajszej zażartej bitwie z Madeleine.
-Pewnie niedługo. – skłamała Silva.
Mówiąc szczerze, nie miała pojęcia, kiedy uda jej się wrócić tak, by Hades tego nie spostrzegł. Najmniejszego pojęcia.
-Na pewno do ciebie zadzwonię. – dodała po chwili, targana wyrzutami sumienia. Wyrzuty sumienia? Zabawne.
-Jasne. – łowczyni uśmiechnęła się do swoich myśli.
-Za pięć minut odlatuje nasz samolot. – poinformował ją Valerian.
-To za szybko… - Julia westchnęła cicho. – Ciociu, ale my naprawdę nie możemy…
-Nie, nie możecie. – ucięła Strażniczka. – Nie zamierzam się o ciebie… o was bać, zrozumiano?
-Ciekawi mnie twoja mina gdy okaże się, że samolot którym będziemy lecieć zderzył się z jakąś górą i, że zginęliśmy.
-To jest najbezpieczniejszy środek transportu, prawie niezniszczalny. – prychnęła Silva.
-Zabawne. Czy tylko mi przypomina to Titanic? – ironicznie zapytała Julia.
-Bogu dzięki, nie ma dla was szans uderzenia o górę lodową. – chłodno odparła Strażniczka.
-Trzy minuty. – zauważył Valerian. – Na pewno nie powinniśmy już…
-Owszem, powinniśmy. – markotnie odparła łowczyni. – No dobra… pa ciociu.
-Do widzenia, Julio. Trzymaj się, Valerian.
Dziewczyna zarzuciła sobie plecak na ramię, skinęła ciotce głową i ruszyła w stronę odprawy samolotowej. Silva miała ochotę coś jeszcze jej krzyknąć, jeszcze raz zobaczyć twarz bratanicy…
-Pamiętasz, co masz powiedzieć o mnie mojemu bratu, jak będziesz w domu? – zawołała w końcu.
Łowczyni odwróciła się tuż przed bramkę i uśmiechnęła się.
-Że zeszłaś na złą stronę mocy, przyłączyłaś się do mafii i szkolisz się w zawodzie sabotażysty! – odkrzyknęła.
Strażniczka z uśmiechem skinęła głową.
-I powtórz to co do słowa! Powodzenia, Jill!
Nie powstrzymała parsknięcia śmiechem, wyobrażając sobie, że po tej informacji Oliver będzie przeszukiwał swój dom od góry do dołu przez następny tydzień, szukając podłożonego przez nią ładunku wybuchowego. Z rozbawieniem patrzyła przez szybę, jak jej bratanica i Valerian wsiadają do samolotu, a potem odwróciła się od okna.
Miała wiele rzeczy do zrobienia.