36
„Strychnina.”
– uznała Julia zaraz po pierwszym, małym łyku zupy. Z wymuszoną
radością uśmiechnęła się do czujnie obserwującej ją Rozy, a kiedy ta
obróciła się na chwile, wypluła truciznę do barszczu.
Co za szkoda. Normalnie byłaby to świetna zupa.
Łowczyni
zastanawiała się przez chwile, jak pozbyć się zawartości talerza. W
czasie ostatnich miesięcy już kilka razy natykała się na truciznę w
jedzeniu serwowanym u Phantomhim’ów i zawsze pozbywała się dania w inny
sposób. Podmieniała talerze, wrzucała jedzenie do morza, podlewała nią
stojące w salonie paprocie, przez całkowity przypadek tłukła talerze
oraz - jeśli miała dosyć czasu – wylewała zupę do zlewu, i przez cały
czas dziękowała w duchu cioci Silvie za lata męczących ćwiczeń w
rozpoznawaniu trucizn.
-Dlaczego nie jesz? – Valerian zastygł z łyżką w pół drogi do ust i przyjrzał jej się z ciekawością.
-No… wiesz…
-Jak ci nie smakuje, to przecież nie musisz. – łagodnie wytłumaczył jej chłopak.
-Przecież
wiem. – Julia markotnie przelewała zupę z łyżki do talerza. – Nie, żeby
mi nie smakowało, po prostu… - rozpaczliwie starała się znaleźć jakieś
sensowne wytłumaczenie, świadoma, że przypatruje jej się ciekawie dwójka
Phantomhim’ów. Nagle ją olśniło. – Jestem uczulona.
-Na co? – podejrzliwie zapytała Roza.
„Na
arszenik, cyjanek, strychninę, przeróżne wyciągi z trujących grzybów
oraz materiał pirotechniczny, dodawany mi do jedzenia.” – pomyślała
jadowicie.
-Na nabiał. – odparła głośno.
-Jesz u nas od PÓŁ ROKU i dopiero teraz nam to mówisz? – Valerian patrzył na nią z niedowierzaniem.
-Skaza
rodzinna, występuje u McEver’ów w wieku czternastu, piętnastu lat. Mi
zdiagnozowano to dopiero w z ostatnią środę, dwa dni temu. – skłamała. –
Za kilka miesięcy powinno minąć. Czy mogę prosić o szklankę wody?
-A nie wolisz kompotu? – zapytała kobieta.
-Nie, dziękuje, wole wodę. – Julia uśmiechnęła się, mając nadzieje, że nie wypadło to zbyt złośliwie.
Kobieta
westchnęła ciężko, wzięła od niej talerz i poszła do kuchni. Valerian
przez chwile nasłuchiwał jej oddalających się kroków. Wreszcie z ukosa
spojrzał na przyjaciółkę.
-Dziedziczne uczulenie na nabiał, co? – zapytał zgryźliwie.
-Sam nie wymyśliłbyś niczego lepszego. – dziewczyna lekceważąco machnęła ręką.
-Aż tak ci u nas nie smakuje?
-W
gruncie rzeczy, smakuje. Chyba, że, tak jak dzisiaj, w daniu dnia
znajduje się jakieś pięć gramów strychniny. – strychnina rzeczywiście
tam była, ale jej ilość Julia wzięła z głowy. Nie miała pojęcia, ile
tego tam było.
Valerian wyglądał, jakby się czymś zadławił.
-Że CO???
-Nie przejmuj się, w twoim talerzu nie ma.
-Skąd wiesz? – chłopak podejrzliwie spojrzał na zupę.
-Na przykład dlatego, że jeszcze żyjesz. A poza tym arszeniku też nie dostałeś. Ani cyjanku, poprzednim razem.
-Ciocia Roza często dodaje ci coś takiego do jedzenia?
-Czasami. Żeby było zabawniej. – wycedziła Julia, patrząc przez okno.
W
tym momencie Roza weszła do kuchni i postawiła przed nią szklankę z
wodą. Przez chwile łowczyni czujnie przyglądała się zawartości naczynia,
a potem pociągnęła pojedynczy łyk.
-Zadowolona? – ponuro zapytała kobieta.
-Jasne.
Julia miała ochotę dodać, że woda mogłaby być gazowana, ale coś jej mówiło, że wtedy mocno by przeholowała.
Z doświadczenia wiedziała, że w dręczeniu ludzi łatwo popaść w przesadę.
*
-Cóż,
mimo wszystko nadal upieram się, że schodzenie do kanałów było złym
pomysłem – stwierdził Dante wcale nie jakimś bardzo pesymistycznym
tonem.
-Zamknij się. – uprzejmie doradziła mu Silva.
Szli
starym, podziemnym kanałem, ciągnącym się pod miastem. Wąski, suchy pas
przy ścianie, którym podążali, był chyba jedynym w miarę normalnym
miejscem w klaustrofobicznie małym korytarzu. Ściany były śliskie i
pokryte grubą warstwą pleśni i mchu.
Strażniczka
omiotła snopem światła z latarni najbliższe otoczenie: przy ścianie
przemknął szczur, niewielkie, szare stworzenie, która na widok
oślepiającej jasności stanęło na tylnych łapkach i syknęło wściekle.
Dante uśmiechnął się lekko na jego widok.
-Cóż, przynajmniej nie jesteśmy tu sami.
-Pogadaj z nim, na pewno się zakolegujecie.
Silva
była zła. Na sto procent gdzieś tutaj powinien się znajdować jeden z
korytarzy podziemnej placówki Hadesu, ale nigdzie tutaj go nie było.
Strażniczka nie mogła uwierzyć, że ktoś tak łatwo ją wykiwał.
-Nie powinnaś się tak wściekać, Silvo. – uspokajająco stwierdził Dante.
-Nawet mnie nie dener… hej, ty też to słyszysz?
Przez
szum wody oraz bulgotanie w rurach usłyszeli jakąś niewyraźną rozmowę,
dochodzącą z niedaleka. Ktoś coś mówił, ktoś się śmiał. Rozległy się
przytłumione kroki, coraz głośniejsze, a potem znów cichnące.
Po chwili zapanowała cisza.
Spojrzenia Dantego i Silvy skrzyżowały się.
-Za tą ścianą? – zapytała kobieta.
Łowca skinął głową.
Silva
ostrożnie przesunęła wolną ręką po szorstkiej powierzchni – na tym
akurat odcinku spośród mchu wyzierał kamień, z którego przed laty
zbudowano kanały. Nagle pod palcami Strażniczki kawałek kamienia, o
trójkątnym kształcie, z ostrym czubkiem skierowanym centralnie w dół,
zapadł się w głąb ściany. Mechanizm nie wydał żadnego dźwięku: po prostu
ściana rozsunęła się, tworząc dwa skrzydła i ujawniając ich oczom
długi, sterylnie czysty, biały korytarz. U powały sufitu płonęły
jarzeniówki.
Silva zgasiła latarkę. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a potem odwróciła się w stronę kuzyna.
-Panie przodem. – rzuciła z rozbawieniem.
Łowca
posłał jej urażone spojrzenie, więc pierwsza weszła do korytarza, a on
dopiero za nią, chowając latarkę do plecaka. Przejście zamknęło się za
nimi, na powrót stając się ścianą – spojenia i zawiasy mechanizmu ukryte
były gdzieś w środku niej.
Po drugiej stronie rozciągała się idealnie płaska powierzchnia, bez najmniejszego śladu jakiegokolwiek ukrytego przejścia.
-Nie podoba mi się to. – stwierdził Dante.
-Mało
co ci się podoba. – Silva beztrosko wzruszyła ramionami. – Strażniczka,
łowca, placówka tajemniczej organizacji: wiesz, co to oznacza?
-Zniszczenie co najmniej połowy miasta.
Oczy jego kuzynki zabłysły radośnie.
-Dokładnie. Będzie zabawa, no nie?
*
Madeleine
Vale wisiała na barierce, zaczepionej pod sufitem, do góry nogami i
czytała, nie zważając, że jej rozpuszczone włosy unoszą się tuż nad
ziemią.
Nikolaj,
który właśnie wchodził do pokoju, nucąc pod nosem, zastygł nagle w
bezruchu i przez dobrą chwile gapił się na nią z niedowierzaniem,
graniczącym z dziwnym, nabożnym wręcz lękiem. Wreszcie dziewczyna
rzuciła mu krzywe, podejrzliwe spojrzenie.
-Coś się stało?
-Niemożliwe. Nieprawdopodobne. Niesamowite. To cud!
-Chodzi ci o to, że nie wiedziałeś, że tak potrafię? Umiem tak zwisać cały dzień.
-Chodzi mi o to, że ty CZYTASZ. – oszołomiony Nikolaj opadł na kanapę. – Przyznaj się, doznałaś objawienia.
Madeleine roześmiała się krótko.
-Muszę
cię zawieźć, ale nie czytam niestety niczego z wspaniałego dorobku
literatury, starannie zbieranej przez ludzkość na przestrzeni wieków. To
kryminał.
-Mimo
wszystko, to już jakiś postęp. – pocieszył ją przyjaciel. – Przeszłaś
od gazety z programem telewizyjnym do książki, w której nie ma obrazków.
Maddy
znowu parsknęła śmiechem, rzuciła książkę na kanapę, a potem chwyciła
się rękami drążka, odpychając się nogami i zrobiła coś, co w zamierzeniu
miało być saltem, ale wyszło trochę krzywo.
-Ciągle jeszcze to ćwiczę. – wyjaśniła mu usprawiedliwiająco.
-I tak idzie ci nieźle. – Nikolaj uśmiechnął się lekko. – Zadzwoniłaś do mnie, więc musiało się stać coś ważnego. A więc?
-Wiesz, jaki dzisiaj dzień?
-No… jest niedziela.
-Toteż właśnie, niedziela wieczór. Co zwykle robisz w niedzielni wieczór?
-Uczę się. – bez zastanowienia odparł chłopak, chociaż przyszło mu do głowy, że to chyba nie jest dobra odpowiedź.
Madeleine westchnęła ciężko.
-Ja podobnie, co sprawia, że jesteśmy dwiema chyba najnudniejszymi osobami w szkolę. Postanowiłam to zmienić?
-Czyli? – ostrożnie zapytał Nikolaj.
-Czyli wypożyczyłam film akcji. Wpakuj popcorn do mikrofalówki, dzisiaj czeka nas co najmniej tuzin strzelanin i napad na bank.