31
Osiem miesięcy później
-Dlatego też sądzę, że…
Wypowiedź
Metza przerwał ostry dzwonek telefonu. Członkowie Rady popatrzyli na
siebie ze zdumieniem, wymieniając zdziwione spojrzenia. -Kto nie wyciszył komórki? – westchnął Metz.
-E… ja. – przyznał Dante, patrząc na wyświetlacz smartfona. – Przepraszam was na chwile.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, łowca wyszedł z sali i odebrał połączenie, na które czekał od tak dawna.
-Silvo?
Oparł się plecami o ścianę, rozkoszując się mrokiem, panującym w korytarzu. Na sali, w której obradowali, weneckie słońce cały czas świeciło mu w oczy.
-Wymusiłeś na mnie tą głupią przysięgę, a teraz odbierasz po dziesiątym sygnale, tak? – z lekką irytacją zapytała Strażniczka.
Zignorował jej narzekanie.
-I co? Już wiesz, gdzie jest następna z baz Hadesu? – zapytał z przejęciem w głosie.
-A skądże, dzwonie, żeby poplotkować. – odparła ironicznie.
Prychnął cicho. No cóż, takie zachowanie było bardzo w stylu Silvy. -Czyli wiesz. – uznał. – Kiedy wyruszamy?
-Spotykamy się jutro… mogę do ciebie przyjechać?
-Jasne, ale nie do mieszkania.
-Czyżbyś bał się, że ukradnę ci telewizor?
-Nie, ale mój dom jest chwilowo okupowany.
-Łowcy z wrogiej organizacji, jak rozumiem?
-A skądże, moja drużyna. A więc jutro, tak?
-Jutro.
-Kiedy mam się ciebie spodziewać? Jakoś dokładniej.
Strażniczka milczała przez chwile.
-Zadzwonię, dobrze?
-Jasne. Powodzenia, Silvo.
-Tym, którzy są idealni, nie potrzeba życzyć powodzenia. – odparła i rozłączyła się. Dante miał nadzieje, że żartowała.
Wrócił do sali obrad, chowając komórkę do kieszeni. Posłał zebranym tu łowcom przepraszający uśmiech, a potem usiadł przy stole.
-Może to nie jest najlepszy moment. – przyznał. – Ale liczę na mały urlop.
*
Madeleine
była zła. NAPRAWDĘ zła. Mało komu udawało się wykiwać ją raz, a Nikolaj
zrobił to trzy razy, do tego nieświadomie, doprowadzając ją do szału.
Pierwsza sprawa wyskoczyła z jego urodzinami: musiał wyjechać, i to
szybko. Na Wigilie: kolejne poważne święto, w które mogła mu coś
ufundować, ona sama wyjechała do rodziny, a imienin, niech go coś trafi,
Nikolaj nie obchodził.
Ale
tym razem była pewna, że się uda. No, może musiała trochę podpuścić
chłopaka do zrobienia tego, ale cóż. Teraz znali się znacznie lepiej niż
kiedyś: grali razem w piłkę nożną, rozpracowywali sposoby odpytywania
nauczycieli, zapraszali się nawzajem do swoich domów… W mieszkaniu
chłopaka Maddy była tylko raz, ale było w nim tak ciasno, jak to
wyglądało z zewnątrz, a poza tym mieściła się tam pięcioosobowa rodzina. Wolała się nie pytać, gdzie podział się ojciec Nikolaja.
Po lekcjach zostali razem w szkolę, pragnąc zrealizować coś, co wymyślali od wielu miesięcy. Czekali właśnie pod pustą klasą, w której miało się odbyć spotkanie, kiedy Madeleine wydobyła z plecaka duży, gruby pakunek, owinięty w papier.
-Co to? – zaciekawił się chłopak, podnosząc wzrok znad zeszytu z zapiskami.
-To dla ciebie. – odparła, wkładając mu pakunek w ręce.
-Z jakiej niby okazji? – zdziwił się.
Tu właśnie zaczynał się moment z naginaniem prawdy.
-Widzisz, my, Vale’owie, mamy taką tradycje: między ósmym a dziewiątym miesiącem znajomości, dajemy coś naszemu najlepszemu przyjacielowi, by zacieśnić więzy znajomości. – powiedziała z całkiem prawdziwym uśmiechem.
Nikolaj przełknął tą informacje z dużym zdumieniem, ale bez wątpliwości, co nakłoniło Madeleine do pomyślenia, czy chłopak nie zna przypadkiem jej rodziny ZBYT dobrze i czy nie uważa ich za wariatów.
Miała poważne obawy.
-Dziękuje, ale nie potrzebuje…
-Tradycja to tradycja. Odpakuj później, dobrze? – uśmiechnęła się do niego odrobinę sztucznie, a potem wskazała głową na nadchodzącą korytarzem w ich stronę trójkę uczniów z liceum. – James, Stephen i Giovanni już są, chodźmy.
Chwile potem w piątkę siedzieli przy jednym stole w sali informatycznej. Ich znajomi czuli się tutaj jak w domu: cała szkoła wiedziała, że byli urodzonymi hakerami.
Madeleine i Nikolaj też o tym wiedzieli.
-I co, macie to? – z przejęciem zapytała dziewczyna.
Giovanni krótko skinął głową i otworzył swój laptop, przesuwając go w ich stronę. Maddy wystarczył jeden rzut oka: grafika strony była świetna, wyglądała jak zaprojektowana przez profesjonalistów. W lewym górnym rogu widniało czarne logo firmy: czarna sylwetka feniksa na białym tle. Dużymi, jakby poszarpanymi lub płonącymi literami napisane było pośrodku:
PHOENIX
-Może być? – zapytał James.
-Jest świetna. – szczerze przyznał Nikolaj.
-Mam tylko pytanie… kogo wpisać jako prezesa tej firmy? No wiecie, wy jesteście niepełnoletni…
-Już to przegadaliśmy. – uspokoiła ich Madeleine. – Jako założyciela wpiszcie Dantego Vale’a. Podajcie też ten numer telefonu.
-Maddy, to już jest czysta złośliwość. – zauważył jej przyjaciel.
-Cicho, Nikolaj. Wuj Dante na pewno nie będzie zły. – bez przekonania zapewniła go dziewczyna.
-Doprawdy? – zapytał gorzko.
-Świetnie. – Stephen wpisał namiary łowcy w okienku w rogu strony, a potem uniósł wzrok na Madeleine i jej przyjaciela. – Słuchajcie, a jakie będziemy mieć zyski z firmy?
-Każdy z was po pięć procent. – bez zająknięcia odparła łowczyni.
-Tylko po pięć?
-Razem to piętnaście, a my potrzebujemy tej kasy.
Pomysł narodził się w ich głowach gdzieś w połowie roku: Nikolaj odkąd skończył pięć lat chciał pójść na studia do Oxfordu. Problem był jeden: ogólny brak funduszy. Madeleine jednak szybko wymyśliła, że założą firmę: na początku chłopak usiłował jej wybić to z głowy, ale w końcu zrezygnował i zgodził się.
Słysząc namowy młodej łowczyni, nie sposób było się nie zgodzić.
Teraz dziewczyna wygodniej rozparła się na krześle. Jej pomysł był strzałem w dziesiątkę. Co tam, że są niepełnoletni.
-Teraz trzeba tylko zatrudnić kilka osób i po sprawie. – stwierdziła z uśmiechem. – Firma nieruchomości Phoenix rusza jutro.
A wuj Dante na pewno nie obrazi się, że klienci będą telefonować do niego z zażaleniami.
*
„Pewnie niedługo.” – powiedziała ciocia Silva osiem miesięcy temu.
Prawda
była taka, że po raz kolejny Julia zobaczyła ją trzy miesiące po
mediolańskiej przygodzie. Strażniczka nie zatrzymała się w Marsylii
dłużej niż na tydzień: potem znowu wyjechała, by pojawić się jakieś
czterdzieści dni później, spędzić z nią weekend i znowu uciec. Łowczyni miała już tego naprawdę dosyć. Tych chwil wyczekiwania, radości z przyjazdu i pożegnań, zawsze kończących się podobnie. „Kiedy wrócisz, ciociu?”
„Nie wiem. Pewnie niedługo.”
Niedługo? Czy miesiąc, dwa, trzy miesiące to było niedługo? Gdyby tylko mogła…
-Julia, wszystko w porządku?
Julia z rozkojarzeniem spojrzała na Valeriana. Siedzieli w jego pokoju, na parapecie, odpisując od siebie zadania. Łowczyni nie odrobiła matematyki, chłopak zawalił biologie, a na jutro mieli to mieć.
-Mówiłeś coś? – zapytała, wyrwana z zamyślenia.
-Tak. Wygłosiłem właśnie pięciominutową tyradę.
-Przepraszam.
-Nic się nie stało, nawet lepiej, że nie słyszałaś. Martwisz się o swoją ciocie? No tak, głupie pytanie. Ty ZAWSZE się nią martwisz. Czemu ciągle się tym zadręczasz?
-Mam tylko ją. – Julia wzruszyła ramionami.
-Z tego co pamiętam, twoja rodzina jest dosyć spora. – zauważył, przerysowując szkic komórki do zeszytu.
-Chodziło mi o ludzi, których lubię.
-To chyba jest właśnie ten moment, w którym powinienem się obrazić. – z uśmiechem zauważył Valerian.
-Przepraszam, wiem jak się zachowuje. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale ona była ze mną od dziecka. Rozumiesz to, prawda?
-Jasne, że tak. – uspokoił ją. – Niedługo znowu wróci i na pewno zostanie na dłużej.
-Na pewno. – bez przekonania przyznała dziewczyna. – A teraz… skończyłeś już przepisywać?
-Jeszcze chwila. – powiedział, mrużąc oczy i z szybkością światła bazgrząc w swoim zeszycie. – Skończyłem! Perfecto.
Na dowód swoich słów podrzucił ołówek w powietrze i nachylił się, żeby go złapać. Wiatr szarpnął ich ubraniami w nagłym powiewie i chłopak zachwiał się. Julia chwyciła go błyskawicznie za tył bluzy, przyciągając bliżej siebie.
-Jeśli spadniesz, twoja ciotka wytoczy mi sprawę sądową. – poinformowała go sucho.
Przez chwile patrzyli na fale roztrzaskujące się o skały w dole.
-Wracamy do środka? – zapytała dziewczyna.
Valerian krótko skinął głową, nie odrywając oczu od morza.
-Zdecydowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz