28
Silva
metodycznie cięła więzy spinką. Szło mozolnie: milimetr po milimetrze.
Położyła czoło na blacie stołu i teraz gapiła się na swoje kolana, z
szeroko otwartymi oczyma. Kiedy ostrze dźwięczało na stalowych włóknach
liny, rozpaczliwie zaciskała zęby, mając nadzieje, że kamery nie
dostrzegają jej wyrazu twarzy.
Oddychała
spokojnie, wsłuchując się w dźwięki dochodzące zza drzwi. Z okna padała
żółta poświata miejskich świateł, nadając jej włosom i lewemu profilowi
nowy kolor.
Przecięła
ostatnie włókno więzów i momentalnie chwyciła stalową linę palcami,
ratując ją przed spadnięciem na podłogę i narobieniem niezłego rumoru.
No dobra, to już za nią. A teraz…
Nieznośnie
powoli sięgała ostrzem w stronę więzów na kostkach, kiedy usłyszała
kroki zbliżające się korytarzem. Splotła ręce na plecach, jakby nadal
miała je związane.
Zgodnie
z jej oczekiwaniami, po chwili drzwi do pokoju otworzyły się i na progu
staną… Victor. Pozwoliła sobie na uniesienie brwi. A to ciekawe.
Mężczyzna
wyglądał na przerażonego, trzęsły mu się ręce, ale w jego oczach Silva
dostrzegła determinacje. Co on chcę zrobić? Przyszedł przebić ją
kołkiem?
-Strażniczko. – powiedział zamiast przywitania, opadając na krzesło naprzeciw niej.
-Victor. – odparła uprzejmie. Mogła go nazwać kretynem, ale było to zarezerwowane dla Dantego. – Co jest?
„A
teraz wyciągnie czosnek i będzie obserwował, czy nie zmienię się w
nietoperza i nie wylecę przez okno.” - pomyślała, i wyczekująco
spojrzała na mężczyznę. A może to będzie krucyfiks? Jeśli wyjmie
pistolet, naładowany srebrnymi kulami, będzie zmuszona go udusić.
Victor
złożył ręce, stykając je palcami i popatrzył jej prosto w oczy.
Zabawne, tym razem wytrzymał całe pięć sekund, zanim ponownie opuścił
wzrok. Rekord światowy należał do Dantego, który osiągnął pół minuty, i
to tylko dlatego, że coś wpadło jej do oka.
-Czekam. – zachęciła go.
-A więc… Strażniczko. Jak zakładam, zamierzasz uciec w najbliższym czasie?
„Domyślił
się? – pomyślała bez paniki, na zimno. – To niemożliwe. Nie jest głupi,
mimo, że na takiego wygląda, ale coś takiego by go przerosło. Nie wie.
Nie może wiedzieć.”
-Ta,
jasne, a teraz odpowiem ci na to pytanie i wyląduje w waszej najlepiej
strzeżonej celi, tak? – zapytała ze znudzeniem w głosie.
-Jeśli naprawdę chcesz uciec… to mogę ci pomóc. Mam plan.
Silva wyprostowała się.
-Czy to przypadkiem nie jest dla ciebie zbyt wielkie ryzyko? – zadbała, by w jej głosie zabrzmiała kpina.
-Mam swoje powody. – warknął. – Wchodzisz w to?
Coś
w jego oczach kazało jej wierzyć, że nie kłamie. O co chodziło?
Nawrócił się? Może był oczarowany jej gracją, taktem i ciętym dowcipem… w
tym właśnie momencie Dante by ją wyśmiał. Strażniczka ostro zganiła się
w myślach.
-No dobra. – westchnęła ciężko. – Zakładam, że kamery i podsłuch są wyłączone.
-Tak. – Victor skinął głową.
-Wszystkie?
-Wszystkie.
Silva
rozluźniła się, a potem pozwoliła, żeby lina powoli wysunęła jej się z
palców. Usiadła wygodniej, splatając przed sobą ręce na wzór Victora i z
satysfakcją patrząc w jego zdumione, powiększone oczy.
-To jaki jest ten twój plan? – zapytała niewinnym głosem.
*
-Dalej martwisz się tym chińskim premierem? – zapytał Dante przy śniadaniu.
Madeleine w zamyśleniu pokręciła głową, unosząc wzrok znad kartonu z mlekiem.
-Nie, już nie. Mam nowy pomysł. Potrzebni będą…
-Nie chcę wiedzieć. – przerwał jej łowca. – Załatw ich sama.
Milczała przez chwile.
-A mogę zrobić to nielegalnie? – zaryzykowała pytanie.
Wzruszył ramionami.
-Byleby odbyło się bez udziału FBI.
-A…
-CIA też nie może tam być. – dodał.
-Ograniczasz mi możliwości, wujku! – poskarżyła się.
Dante uśmiechnął się do niej.
-Tak, wiem.
W następnej chwili gwałtownie poderwał głowę i nasłuchiwał przez chwile. Spojrzenia jego i Madeleine skrzyżowały się.
-Też to słyszałeś, wujku? – zapytała powoli dziewczyna.
-Ktoś stoi za drzwiami. – odparł, bezszelestnie wstając z krzesła.
W
następnej chwili drzwi wypadły z futryny, przeleciały kilka metrów i
runęły na dywan. W progu stało trzech mężczyzn: z nimi tłoczyło się
jeszcze cztery razy tyle. Dante rzucił okiem na amulety, na ich szyjach.
Łowcy, co do jednego.
-Madeleine…
-Dam radę walczyć. – przerwała mu dziewczyna.
-Wiem, że dasz. Po prostu uważaj.
W
następnej chwili jeden z łowców zaatakował, a Maddy przyszło do głowy,
że istnieje naprawdę przerażające prawdopodobieństwo, że spóźni się
dzisiaj do szkoły.
*
-Ty też to widzisz? - zapytał Valerian. – Coś się tam chyba pali…
Ich
samolot wylądował dobre półtorej godziny temu, ale mapa była
przestarzała i od tego czasu błąkali się po mieście, usiłując jakimś
cudem trafić na ulicę Madeleine. Żadne z nich nie spało od kilkunastu
godzin. Byli wykończeni po walce z ochroniarzem, który nie chciał
wpuścić na pokład nieletnich, ucieczką z Mediolańskiej hali przylotów i
wędrówką miastem. Słońce wisiało nisko na niebie, nie było jeszcze ósmej
nad ranem. Julia dotąd nie wiedziała, że coś może jej ciążyć tak bardzo
jak plecak teraz.
Łowczyni uniosła głowę. Nagle wyraz jej twarzy zmienił się, ze zmęczonego na przerażony.
-Przecież to jest ulica Madeleine… Boże, jej mieszkanie!
Przez
okna na siódmym piętrze wydobywały szare kosmyki dymu, powoli unosząc
się pod niebo. Na razie nikt jeszcze tego nie zauważył. Julia i Valerian
byli pierwsi.
-Mylisz, że to… - zaczął chłopak.
-Zaatakowali ich. – nagle dziewczyna drgnęła, jakby wyrwana z transu. – Valerian, szybko!
Ruszyli
biegiem, z szybkością godną łowców pokonując ulicę, która dzieliła ich
od budynku. Julia ledwie uniknęła potrącenia przez auto, ale w ostatniej
chwili wywinęła się spod jego kół i jak błyskawica wbiegła na klatkę
schodową. Z łatwością wyminęła przyjaciela, by w następnym momencie
wpaść do mieszkania Madeleine z rozwianymi włosami.
Zastygła na progu, spoglądając na pobojowisko.
Na
pierwszy rzut oka dostrzegła około tuzina łowców. Siódemka z nich już
leżała na ziemi, wuj Dante walczył właśnie z jednym, drugim zajmowała
się Maddy. Drzwi, wyrwane z zawiasów, leżały smętnie na dywanie, stół,
przy którym przedtem musieli jeść śniadanie, leżał w drzazgach.
W momencie, w którym ogarnęła to wszystko wzrokiem, u jej boku stanął Valerian.
-Co robimy? – przyjrzał jej się czujnie.
-Głupie pytanie. – prychnęła, udając, że wie, co robi.
W następnym momencie wmieszała się do bitwy, z miejsca powalając jednego z łowców, nie spodziewającego się ataku.
Obróciła
się szybko w stronę drugiego, kątem oka rejestrując, że Valerian rzuca
się na ostatniego ze stojących jeszcze na nogach przeciwników, który
usiłował zaatakować wuja Dantego od tyłu. Julia uchyliła się przed
uderzeniem, złapała wrogiego łowcę za kostkę, wykręcając ją, aż
mężczyzna zawył z bólu, kopnęła go w drugą i puściła dosyć szybko, by
nie polecieć z nim na ziemię, kiedy upadł z łomotem. Zaalarmował ją ruch
za swoimi plecami, ale zanim ustawiła się w pozycji bojowej, Madeleine
już ogłuszyła czającego się za jej kuzynką przeciwnika.
Posłały sobie zdziwione spojrzenia.
-Co tu porabiasz, Jill? – kpiąco zapytała dziewczyna.
-Ratuje twoją skórę, Maddy. – odcięła się.
W
następnej chwili usłyszały ostrzegawczy krzyk i równocześnie uchyliły
się przed ciałem łowcy którym wuj Dante rzucił o ścianę. Popatrzyły na
niego potępiająco.
-Przepraszam? – łowca popatrzył na nie, zmieszany. – Nie specjalnie. Julio, co tu robisz? W zasadzie… głupie pytanie.
Potwierdzająco skinęła głową. Ostatni z przeciwników opadł na ziemię, ogłuszony przez Valeriana.
Przez chwile stali w milczeniu, w otoczeniu dwunastu ciał i niezłego pobojowiska.
-To
właśnie się dzieje, kiedy Vale’owie i McEver’owie zbyt długo przebywają
razem w jednym pomieszczeniu. – pouczyła ich ciocia Silva.
Jednocześnie unieśli głowę. Stała nonszalancko oparta ramieniem o framugę drzwi, posyłając im rozbawiony uśmiech.
-Nie
oddzwaniałeś, więc przyszłam sama. – wytłumaczyła cierpliwie, zwracając
się do Dantego. Potem spojrzała na Julie. – Twoi rodzice mogę być źli,
wiesz?
Dziewczyna wbiła wzrok w ziemię.
-A czy ty jesteś na mnie zła, ciociu? – zapytała cicho.
Strażniczka z uśmiechem pokręciła głową.
-Nie, nie całkiem. A nawet jeśli byłam, przestałam na widok miny Dantego.
-Dzięki, Silvo. – prychnął łowca.
Parsknęła śmiechem.
-No
dobra, pozwólcie, że się zapytam… Nie chcę być nieuprzejma, ale
dwunastu ogłuszonych ludzi w salonie to celowy zabieg, czy też
komplikacje powstałe w wyniku przygotowywania dla mnie przyjęcia
niespodzianki? Zdradzę wam w tajemnicy, że osobiście preferuje raczej
torty, ale to też jest miłe. – Strażniczka odgarnęła kosmyk włosów z
czoła i rzuciła okiem na zegarek. – A teraz przepraszam, ale muszę
odespać blisko siedemdziesiąt dwie godziny pobudzonej czujności. Gdzie
masz sypialnie dla gości, Madeleine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz