piątek, 7 listopada 2014


28

Silva metodycznie cięła więzy spinką. Szło mozolnie: milimetr po milimetrze. Położyła czoło na blacie stołu i teraz gapiła się na swoje kolana, z szeroko otwartymi oczyma. Kiedy ostrze dźwięczało na stalowych włóknach liny, rozpaczliwie zaciskała zęby, mając nadzieje, że kamery nie dostrzegają jej wyrazu twarzy.
Oddychała spokojnie, wsłuchując się w dźwięki dochodzące zza drzwi. Z okna padała żółta poświata miejskich świateł, nadając jej włosom i lewemu profilowi nowy kolor.
Przecięła ostatnie włókno więzów i momentalnie chwyciła stalową linę palcami, ratując ją przed spadnięciem na podłogę i narobieniem niezłego rumoru. No dobra, to już za nią. A teraz…
Nieznośnie powoli sięgała ostrzem w stronę więzów na kostkach, kiedy usłyszała kroki zbliżające się korytarzem. Splotła ręce na plecach, jakby nadal miała je związane.
Zgodnie z jej oczekiwaniami, po chwili drzwi do pokoju otworzyły się i na progu staną… Victor. Pozwoliła sobie na uniesienie brwi. A to ciekawe.
Mężczyzna wyglądał na przerażonego, trzęsły mu się ręce, ale w jego oczach Silva dostrzegła determinacje. Co on chcę zrobić? Przyszedł przebić ją kołkiem?
-Strażniczko. – powiedział zamiast przywitania, opadając na krzesło naprzeciw niej.
-Victor. – odparła uprzejmie. Mogła go nazwać kretynem, ale było to zarezerwowane dla Dantego. – Co jest?
A teraz wyciągnie czosnek i będzie obserwował, czy nie zmienię się w nietoperza i nie wylecę przez okno.” - pomyślała, i wyczekująco spojrzała na mężczyznę. A może to będzie krucyfiks? Jeśli wyjmie pistolet, naładowany srebrnymi kulami, będzie zmuszona go udusić.
Victor złożył ręce, stykając je palcami i popatrzył jej prosto w oczy. Zabawne, tym razem wytrzymał całe pięć sekund, zanim ponownie opuścił wzrok. Rekord światowy należał do Dantego, który osiągnął pół minuty, i to tylko dlatego, że coś wpadło jej do oka.
-Czekam. – zachęciła go.
-A więc… Strażniczko. Jak zakładam, zamierzasz uciec w najbliższym czasie?
Domyślił się? – pomyślała bez paniki, na zimno. – To niemożliwe. Nie jest głupi, mimo, że na takiego wygląda, ale coś takiego by go przerosło. Nie wie. Nie może wiedzieć.”
-Ta, jasne, a teraz odpowiem ci na to pytanie i wyląduje w waszej najlepiej strzeżonej celi, tak? – zapytała ze znudzeniem w głosie.
-Jeśli naprawdę chcesz uciec… to mogę ci pomóc. Mam plan.
Silva wyprostowała się.
-Czy to przypadkiem nie jest dla ciebie zbyt wielkie ryzyko? – zadbała, by w jej głosie zabrzmiała kpina.
-Mam swoje powody. – warknął. – Wchodzisz w to?
Coś w jego oczach kazało jej wierzyć, że nie kłamie. O co chodziło? Nawrócił się? Może był oczarowany jej gracją, taktem i ciętym dowcipem… w tym właśnie momencie Dante by ją wyśmiał. Strażniczka ostro zganiła się w myślach.
-No dobra. – westchnęła ciężko. – Zakładam, że kamery i podsłuch są wyłączone.
-Tak. – Victor skinął głową.
-Wszystkie?
-Wszystkie.
Silva rozluźniła się, a potem pozwoliła, żeby lina powoli wysunęła jej się z palców. Usiadła wygodniej, splatając przed sobą ręce na wzór Victora i z satysfakcją patrząc w jego zdumione, powiększone oczy.
-To jaki jest ten twój plan? – zapytała niewinnym głosem.

*

-Dalej martwisz się tym chińskim premierem? – zapytał Dante przy śniadaniu.
Madeleine w zamyśleniu pokręciła głową, unosząc wzrok znad kartonu z mlekiem.
-Nie, już nie. Mam nowy pomysł. Potrzebni będą…
-Nie chcę wiedzieć. – przerwał jej łowca. – Załatw ich sama.
Milczała przez chwile.
-A mogę zrobić to nielegalnie? – zaryzykowała pytanie.
Wzruszył ramionami.
-Byleby odbyło się bez udziału FBI.
-A…
-CIA też nie może tam być. – dodał.
-Ograniczasz mi możliwości, wujku! – poskarżyła się.
Dante uśmiechnął się do niej.
-Tak, wiem.
W następnej chwili gwałtownie poderwał głowę i nasłuchiwał przez chwile. Spojrzenia jego i Madeleine skrzyżowały się.
-Też to słyszałeś, wujku? – zapytała powoli dziewczyna.
-Ktoś stoi za drzwiami. – odparł, bezszelestnie wstając z krzesła.
W następnej chwili drzwi wypadły z futryny, przeleciały kilka metrów i runęły na dywan. W progu stało trzech mężczyzn: z nimi tłoczyło się jeszcze cztery razy tyle. Dante rzucił okiem na amulety, na ich szyjach. Łowcy, co do jednego.
-Madeleine…
-Dam radę walczyć. – przerwała mu dziewczyna.
-Wiem, że dasz. Po prostu uważaj.
W następnej chwili jeden z łowców zaatakował, a Maddy przyszło do głowy, że istnieje naprawdę przerażające prawdopodobieństwo, że spóźni się dzisiaj do szkoły.

*

-Ty też to widzisz? - zapytał Valerian. – Coś się tam chyba pali…
Ich samolot wylądował dobre półtorej godziny temu, ale mapa była przestarzała i od tego czasu błąkali się po mieście, usiłując jakimś cudem trafić na ulicę Madeleine. Żadne z nich nie spało od kilkunastu godzin. Byli wykończeni po walce z ochroniarzem, który nie chciał wpuścić na pokład nieletnich, ucieczką z Mediolańskiej hali przylotów i wędrówką miastem. Słońce wisiało nisko na niebie, nie było jeszcze ósmej nad ranem. Julia dotąd nie wiedziała, że coś może jej ciążyć tak bardzo jak plecak teraz.
Łowczyni uniosła głowę. Nagle wyraz jej twarzy zmienił się, ze zmęczonego na przerażony.
-Przecież to jest ulica Madeleine… Boże, jej mieszkanie!
Przez okna na siódmym piętrze wydobywały szare kosmyki dymu, powoli unosząc się pod niebo. Na razie nikt jeszcze tego nie zauważył. Julia i Valerian byli pierwsi.
-Mylisz, że to… - zaczął chłopak.
-Zaatakowali ich. – nagle dziewczyna drgnęła, jakby wyrwana z transu. – Valerian, szybko!
Ruszyli biegiem, z szybkością godną łowców pokonując ulicę, która dzieliła ich od budynku. Julia ledwie uniknęła potrącenia przez auto, ale w ostatniej chwili wywinęła się spod jego kół i jak błyskawica wbiegła na klatkę schodową. Z łatwością wyminęła przyjaciela, by w następnym momencie wpaść do mieszkania Madeleine z rozwianymi włosami.
Zastygła na progu, spoglądając na pobojowisko.
Na pierwszy rzut oka dostrzegła około tuzina łowców. Siódemka z nich już leżała na ziemi, wuj Dante walczył właśnie z jednym, drugim zajmowała się Maddy. Drzwi, wyrwane z zawiasów, leżały smętnie na dywanie, stół, przy którym przedtem musieli jeść śniadanie, leżał w drzazgach.
W momencie, w którym ogarnęła to wszystko wzrokiem, u jej boku stanął Valerian.
-Co robimy? – przyjrzał jej się czujnie.
-Głupie pytanie. – prychnęła, udając, że wie, co robi.
W następnym momencie wmieszała się do bitwy, z miejsca powalając jednego z łowców, nie spodziewającego się ataku.
Obróciła się szybko w stronę drugiego, kątem oka rejestrując, że Valerian rzuca się na ostatniego ze stojących jeszcze na nogach przeciwników, który usiłował zaatakować wuja Dantego od tyłu. Julia uchyliła się przed uderzeniem, złapała wrogiego łowcę za kostkę, wykręcając ją, aż mężczyzna zawył z bólu, kopnęła go w drugą i puściła dosyć szybko, by nie polecieć z nim na ziemię, kiedy upadł z łomotem. Zaalarmował ją ruch za swoimi plecami, ale zanim ustawiła się w pozycji bojowej, Madeleine już ogłuszyła czającego się za jej kuzynką przeciwnika.
Posłały sobie zdziwione spojrzenia.
-Co tu porabiasz, Jill? – kpiąco zapytała dziewczyna.
-Ratuje twoją skórę, Maddy. – odcięła się.
W następnej chwili usłyszały ostrzegawczy krzyk i równocześnie uchyliły się przed ciałem łowcy którym wuj Dante rzucił o ścianę. Popatrzyły na niego potępiająco.
-Przepraszam? – łowca popatrzył na nie, zmieszany. – Nie specjalnie. Julio, co tu robisz? W zasadzie… głupie pytanie.
Potwierdzająco skinęła głową. Ostatni z przeciwników opadł na ziemię, ogłuszony przez Valeriana.
Przez chwile stali w milczeniu, w otoczeniu dwunastu ciał i niezłego pobojowiska.
-To właśnie się dzieje, kiedy Vale’owie i McEver’owie zbyt długo przebywają razem w jednym pomieszczeniu. – pouczyła ich ciocia Silva.
Jednocześnie unieśli głowę. Stała nonszalancko oparta ramieniem o framugę drzwi, posyłając im rozbawiony uśmiech.
-Nie oddzwaniałeś, więc przyszłam sama. – wytłumaczyła cierpliwie, zwracając się do Dantego. Potem spojrzała na Julie. – Twoi rodzice mogę być źli, wiesz?
Dziewczyna wbiła wzrok w ziemię.
-A czy ty jesteś na mnie zła, ciociu? – zapytała cicho.
Strażniczka z uśmiechem pokręciła głową.
-Nie, nie całkiem. A nawet jeśli byłam, przestałam na widok miny Dantego.
-Dzięki, Silvo. – prychnął łowca.
Parsknęła śmiechem.
-No dobra, pozwólcie, że się zapytam… Nie chcę być nieuprzejma, ale dwunastu ogłuszonych ludzi w salonie to celowy zabieg, czy też komplikacje powstałe w wyniku przygotowywania dla mnie przyjęcia niespodzianki? Zdradzę wam w tajemnicy, że osobiście preferuje raczej torty, ale to też jest miłe. – Strażniczka odgarnęła kosmyk włosów z czoła i rzuciła okiem na zegarek. – A teraz przepraszam, ale muszę odespać blisko siedemdziesiąt dwie godziny pobudzonej czujności. Gdzie masz sypialnie dla gości, Madeleine?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz