34
-Dante, szybko! Droga wolna.
Dante
Vale drgnął lekko, czując ciężar czyjejś ręki na ramieniu. Natychmiast
odwrócił głowę, za nim, w mroku, kucała Silva, w postawie z której
natychmiast potrafiłaby się poderwać na równe nogi i rozpłatać komuś
głowę na pół. Kolorowe, migoczące światła karnawału wirowały mu już przed oczyma. Dawno już zapadł zmrok, było mocno po północy, a on czuł psychiczne znużenie, wywołane takim namnożeniem barw, tyloma głosami… Teraz, w ciemności, kiedy zapłonęły neony sklepów i światło słońca zastąpiły latarnie, w których płomieniach cekiny lśniły nowym blaskiem, miała zacząć się ich rola.
Natychmiast poderwał się na równe nogi. Ulice w dole przemierzała radosna kawalkada ludzi, grała głośna muzyka. Dante ruszył w ślad za Silvą, która bezszelestnie zeskoczyła z dachu na sąsiednią, pogrążoną w mroku ulicę.
-Kogo szukamy? – szepnął jej do ucha.
Już wcześniej Strażniczka uprzedzała go, że powinni być cicho. -Takiego jednego… jak zobaczę, dam ci znać.
Prychnął cicho.
-Twoje zaufanie mnie zawstydza, Silvo. – ironicznie mruknął pod nosem łowca.
-Po prostu nie umiem go opisać. W tym mieście wygląda… całkiem zwyczajnie. Jak jakiś sprzedawca czy ktoś w tym stylu.
-Ma jakieś znaki szczególne?
-Złoty ząb, jeśli o to ci chodzi.
-Jasne.
Przebiegli przez ulicę i ponownie schronili się w mroku jakiegoś zaułka. Po chwili chodnikiem przeszła grupa zataczających się mężczyzn. Silva dokładnie przyjrzała się twarzom ich wszystkich: w pewnym momencie, kiedy jeden z nieznajomych zachichotał diabolicznie i zaczął fałszywie nucić jakąś piosenkę, podnosząc przy tym twarz do księżyca, jej oczy zabłysły.
-To on. – uprzejmie poinformowała kuzyna. – Chodź, czas się zabawić.
Mężczyzna,
o którego jej chodziło, rzeczywiście wyglądał dosyć przeciętnie. Czarne
włosy, ciemne, zapadnięte oczy, ogorzała, wychudła twarz.
Właśnie skończył śpiewać. Szedł na końcu grupy, wymachując pustą butelką.
W pewnym momencie Strażniczka zatrzymała go, ciągnąc gwałtownie za kołnierz, do tyłu. Spojrzał na niech zdezorientowany.
-Cooo jeeest? Czeeego chceeeecie od Charlieeeeeeeeego? – zapytał, usiłując skupić wzrok na jakimś jednym punkcie. W końcu zamrugał kilkakrotnie i trochę przytomniej popatrzył na Silve. – Ejże, to ty! Ta, jak jej tam, McEver.
-To bezsensu, Silvo, on jest nietrzeźwy. – łagodnie zauważył Dante.
-No to niech lepiej szybko wytrzeźwieje. – chłodno odparła Strażniczka, wyjmując krótki nóż z cholewki buta. Przyłożyła go mężczyźnie do szyi. Drgnął, czując dotyk zimnego metalu na skórze.
Charlie odsłonił zęby jak dzikie zwierze i warknął gardłowo, jakby nagle odzyskał pełnie zmysłów. Przesunął wzrokiem od Silvy do Dantego i znów popatrzył na ostrze, przyciśnięte do jego szyi.
Uśmiechnął się w miarę pokojowo.
-Ejże, mamy karnawał, Silvo! Mam prawo się zabawić i właśnie szedłem się porządniej upić!
-Tak więc powinieneś się cieszyć. Właśnie oszczędziłam ci poważnego bólu głowy nad ranem. – lekko przekrzywiła głowę, cofając nóż o kilka milimetrów. – Potrzebujemy twojej pomocy.
-Kim jest ten gentelman? – mężczyzna wskazał głową Dantego.
-Mój kuzyn. – krótko odparła Strażniczka.
-Czyżby szukał sobie dziewczyny? – domyślnie zapytał tamten.
Silva uśmiechnęła się do niego o wiele sympatyczniej.
-No jasne, od ponad trzydziestu lat.
Łowca zmierzył ją ciężkim spojrzeniem. Wyglądała, jakby z trudem powstrzymywała śmiech.
-A wracając do sedna sprawy… - Strażniczka odkaszlnęła. – Potrzebujemy pewnych informacji.
-A kto ja jestem, wiadomości codzienne?
-Kiedyś miałeś imię i nazwisko, którego nie znam, chwilowo jesteś Charlie Towner, syn hiszpanki i jakiegoś Amerykanina, a całkiem niedługo – uwierz, szybciej niż sądzisz – możesz się stać nieboszczykiem. – znowu podniosła sztylet do góry.
Charlie nerwowo przełknął ślinę i uniósł ręce w obronnym geście.
-No dobra, już! Czego chcecie?
-Informacji o Hadesie. – prosto z mostu stwierdziła kobieta.
Mężczyzna zachłysnął się.
-Nie wypływasz przypadkiem na za głębokie wody, moja droga?
-Nie ma dla mnie zbyt głębokich wód. – niecierpliwie odparła Strażniczka. – Mów, co wiesz.
-A zapłacisz?
-Twoim życiem. – odpowiedziała bez wahania, a potem wskazała głową Dantego. – A ten pan może jeszcze doda coś od siebie. No to? – gwałtownie cofnęła nóż.
Charlie spojrzał na nią z urazą. -Co chcesz wiedzieć?
-Na początku, gdzie dokładnie jest Hades.
-Pod ziemią.
-Przestań żartować, nie mam dzisiaj humoru. – prychnęła Strażniczka.
-Nie żartuje! Hades, ta organizacja o której mówicie, ciągnie się pod całym Rio de Janeiro, nie wiedziałaś? Mają swoje tunele wszędzie, pod każdym budynkiem. Ich baza tworzy jakby pajęczynę, a w jej środku…
-Jak zwykle, czai się pająk. – dokończyła za niego. – Czyli główne zagrożenie. Dobrze wiedzieć. Mów dalej. Ciekawi mnie to coraz bardziej…
*
-Krótko
mówiąc, Hades jest wszędzie, tak? – podsumował Dante godzinę temu, po
tym jak rozstali się już z Charlie’m, wyciągnąwszy od niego wszelkie
informacje.
-Krótko mówiąc, tak. – zgodziła się. – To nam raczej nie pomaga. -Zdecydowanie nie. Szkoda, że nie mamy żadnego szpiega w Hadesie…
-Tam nie można wpuścić żadnego szpiega. Już ci mówiłam, wiedzą wszystko o wszystkich.
-Dalej nie potrafię tego ogarnąć, wybacz Silvo. – pokręcił głową z zawodem.
-Nie przepraszaj, nie będę udawać, że ja rozumiem. – Strażniczka uśmiechnęła się lekko. Nagle jednak uśmiech znikł jej z twarzy, stanęła jak wryta. – Proszę, tylko nie to…
Wpatrywała się w coś nad jego ramieniem. Dante też odwrócił głowę, ale dostrzegł tylko bawiącą się chmarę ludzi. Chociaż… gdzieś już widział tego sztywnego mężczyznę, opierającego się o ścianę w mroku i mierzącego otoczenie czujnym spojrzeniem.
-Widziałem go w Hadesie. – powiedział nagle.
Silva powoli skinęła głową, nie odrywając oczu od skrytego w ciemności mężczyzny.
-Tak. Przesłuchiwał mnie… ma na imię Victor. Nie mam pojęcia, co tutaj robi. Miał odejść.
-Dlaczego?
-To on pomógł mi w ucieczce… nie mówiłam ci o tym? Cóż. W każdym razie jeśli nadal tu jest…
-Tak, wiem. To oznacza, że coś poszło mocno nie tak. Silva, co ty wyprawiasz?
Strażniczka zatrzymała się w pół kroku.
-Idę do niego.
-W naszej korzyści leży raczej, żeby NIKT z Hadesu nas nie zauważył. – prychnął Dante, wciągając ją za róg.
Przez chwile z daleka przyglądali się Victorowi. Chłopak ze znudzeniem patrzył na bawiących się ludzi, w końcu westchnął cicho, pokręcił głową i odszedł małą, ciemną uliczką.
-Ale nie powstrzymasz mnie przed śledzeniem go. – uprzedziła kuzyna Silva.
-Akurat przed tym nie zamierzam cię powstrzymywać. – uspokoił ją. – Chodź, bo zaraz nam ucieknie.
*
-Julia!!!
-Ciociu, gdzie jesteś?Julia biegła nieprzeliczonymi korytarzami, usiłując ignorować narastający w niej lęk.
Szybciej, szybciej, szybciej.
Zaraz może się stać coś naprawdę złego. Gdzie jest ciocia Silva? Znowu zaryzykowała, tak? Jak zwykle… dlaczego ona zawsze musi to robić? Zawsze.
-Ciociu, gdzie jesteś!? – powtórzyła.
Pchnęła drzwi, którymi kończył się korytarz i stanęła jak wryta. Sala balowa była wypełniona setkami migoczących świec i tańczących na ścianach cieni. A jednak ktoś tańczył naprawdę: czerwonowłosy chłopak i jasnowłosa dziewczyna. Śmiali się, przekrzykując muzykę, wirowali w jakimś starym tańcu, może manuecie.
Minęła chwila, zanim Julia spostrzegła się, kim była jasnowłosa.
Była nią.
A ten chłopak… Valerian. W każdym razie cioci Silvy tu nie było. Chciała się na tym skupić, by nie patrzeć na samą siebie, tańczącą z przyjacielem, ale kiedy się odwróciła, zobaczyła za sobą tylko inne świece, z których kapał wosk i białą ścianę.
Drzwi zniknęły.
Ponownie zwróciła spojrzenie ku sobie samej. W tym momencie w sali jakimś cudem pojawił się ciemnowłosy, szczupły chłopak, ubrany w strój balowy. Mogło jej się wydawać, ale miał skośne oczy. Czyżby Azjata? Podszedł do tańczącej pary i lekko położył rękę na ramieniu Valeriana.
Chłopak niechętnie ustąpił miejsca nieznajomemu, samemu stając pod ścianą, natomiast ubrana w suknie Julia z uśmiechem przyjęła dłoń Azjaty.
Zaczął się nowy taniec.
-JULIA!!!!
Julia McEver gwałtownie zerwała się z łóżka. Był ranek, promienie słońca wpadały przez okno do jej pokoju. Z dołu nawoływała ją matka.
-Już idę! – odkrzyknęła dziewczyna, szybko rozglądając się za jakimiś ubraniami.
Nagle zmrużyła oczy. Coś jej się śniło… była w tym chyba ciocia Silva. Taniec. Valerian. Korytarz… biegła korytarzem, a potem ta sala… Ona i Valerian. Chwileczkę, co oni robili? Nie mogła sobie przypomnieć… Był tam ktoś, kogo nie znała. Było w nim coś wyjątkowego, przypominał… przypominał… W zasadzie jak on wyglądał? Jaki miał kolor skóry? Biały, czarny, żółty, czerwony? Twarz nieznanego chłopaka rozmywała się w jej myślach i im usilniej się jej chwytała, w tym głębsze zakątki jej umysły się chowała.
Kiedy matka zawołała ją jeszcze raz, Julia potrząsnęła głową.
W końcu to był tylko sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz