sobota, 31 października 2015

59



-Julio, czy jesteś pewna, że idziemy w dobrą stronę? – Arashi zadał pytanie najłagodniej i najniewinniej jak potrafił, widząc, że jego przyjaciółka jest wściekła.
 -Ten GPS jest taki beznadziejny, że aż jestem zupełnie pewna i ZUPEŁNIE przekonana, że to diabelstwo wymyślił jakiś Vale. – wycharczała łowczyni, potrząsając gniewnie komórką.
 -A na sto procent dobrze trzymasz ten telefon? – zapytał zabójca.
 Obdarzyła go spojrzeniem zdolnym ubić na miejscu, ale on tylko uśmiechnął się bezradnie i wzruszył ramionami.
 -Ciocia Silva będzie zła. – powiedziała z rezygnacją. – Koniecznie musiałeś wymyślić, żebyśmy szli do tej księgarni?
 -Ale to był twój pomysł. – zauważył Arashi.
 -Ale nie oponowałeś. – odparła z urazą. Zaraz jednak uspokoiła się. – Przepraszam, jestem podła. Traktuje cię, jakbyś był Maddy.
Wolała nie wspominać ani jemu, ani cioci Silvie, że w kilka godzin po rozmowie z policją, dostała SMS-a od kuzynki.
Zabije cię, Jill.”
 Istniały tajemnice i Tajemnice. Pierwsze były ogólnodostępne, drugie znanie niewielu i utrzymywane w sekrecie, wedle reguły, że im mniej osób wie, tym lepiej.
 To był akurat ten drugi rodzaj.
 -Nic się nie stało. – zabójca uśmiechnął się do niej. Robił to coraz częściej, z każdym dniem lepiej czując się w grupie.
 Odpowiedziała uśmiechem.
 -Stało się. Ciocia Silva na pewno będzie zła. Powiedziała, że dzisiaj mamy się trzymać blisko Sylwii McEver.
 -Ale powiedziała też, że nawet, jeśli coś się stanie, mamy czekać. Na niewiele byśmy się jej przydali.
 Julia westchnęła ciężko.
 -Kocham ciocie. Bardziej niż rodziców, czy Olivera. Oni mnie nie chcą, ona widzi, że kiedyś mogę być… no wiesz. KIMŚ. Nie lubie jej zawodzić.
 -Jeśli naprawdę coś dla niej znaczysz, wybaczy ci błędy. – filozoficznie stwierdził Arashi.
 Julia zatrzymała się i odwróciła twarzą do niego, odgarniając grzywkę z oczu.
 -No, przyznaj się – uśmiechnęła się. – To BYŁ tekst z ciasteczka z wróżbą, nie?
 -Może. – niechętnie odparł zabójca.
 Łowczyni roześmiała się.
 -No dobra, chodź. Nie mamy całego dnia.


*


-Nie doszliśmy jeszcze nawet do goryli! – poskarżyła się Madeleine. – O! Pan Montehue, pani Byrne….
 Niezdecydowana grupa składająca się z trzech Vale’ów, dwóch McEver’ów i dwójki Batesów stała w drzwiach. Dante zadzwonił do nich pół godziny temu, każąc natychmiast przyjść pod wskazany adres, który okazał się całkiem dużym mieszkaniem w centrum.
 Teraz wuj Maddy przyłożył palec do ust. Razem z Montehue siedzieli nad książką telefoniczną, zapisując wybrane numery. Obok nich Scarlett rozmawiała przez komórkę, nienaturalnym dla niej, podniesionym i lekko piskliwym głosem.
 -Jak to? Dlaczego nie mogę zdobyć numeru do pani McEver? CZY PAN ZDAJE SOBIE SPRAWĘ, KIM JA JESTEM!?
 -E… wujku? – Cyryl wytrzeszczył oczy na rozgrywającą się scenę.
 Dante wstał z krzesła i zaprowadził ich do kuchni. Oparł się o blat stołu i westchnął ciężko.
 -Wczoraj wieczorem dzwoniła do mnie Silva, Nikolaj może potwierdzić.
 -Owszem, potwierdzam. – młody Bates skinął głową.
 -I nie wyrzuciłem w końcu komórki przez okno, tak?
 -Tak.
 -Ale też nie odebrałem? Znaczy, odebrałem, ale nie dałem jej dojść do słowa, a potem odebrałeś ty?
 -Też prawda.
 -I w końcu nie przekazała nam tych informacji.
 -No owszem.
 -I dzwoniłem do niej dzisiaj, zaraz po rozmowie z Metzem i spotkaniu z Montehue i Scarlett, bo pomyślałem, że kiedy jest nas już troje, możemy osiągnąć coś więcej, ale mogły się przydać te jej informacje. 
-Tego już nie potwierdzę. – zauważył Nikolaj.
 -Nie martw się, nie musisz. W każdym razie, Silva nie odbiera. Wiem, że ma drugi telefon, i teraz szukamy jej innego numeru, ale z miernym skutkiem. I w sumie mam złe przeczucia. 
-A Julia? Ona może mieć ten drugi numer cioci Silvy. – zauważył Adrian.
 -A myślicie, że czemu was tu ściągnąłem? Ja nie mam komórki do Julii, niech zadzwoni któreś z was.
 -Ja nie. – od razu wyrwała się Madeleine.
 -W porządku, ty nie. Oliver, to twoja siostra, więc może…
 -Ja się do niej nie przyznaje. – flegmatycznie stwierdził chłopak.
 -Ja mogę. – zauważył gorąco Cyryl, ale nikt go nie słuchał, bo z ciężkim westchnieniem zaofiarował się Adrian.
 Nie zdążył nawet wyjąć komórki z kieszeni, kiedy rozdzwonił się telefon Dantego. Łowca dopadł do niego w ułamku sekundy.
 -Silva. – poinformował zebranych, naciskając zieloną słuchawkę. Chwile milczał, wsłuchując się w potok słów z drugiej strony. W końcu potoczył wzrokiem po grupie.
 Był śmiertelnie blady.


*


Silva, widząc wchodzącą do swojego mieszkania Sylwie McEver, stwierdziła, że nadszedł czas.
 Był już prawie wieczór, z dachu, na którym stała, górującego nad miastem, widziała sylwetki Arashiego i Julii biegnących w jej stronę i wiedziała, że będą tu za kilka minut. To była idealna pora, a ona miała już serdecznie dosyć tej zabawy w kotka i myszkę.
 Co mogła jeszcze zrobić? No tak, zadzwonić do Dantego.
 Nie odbierała od niego telefonów od rana, bo taki miała plan. A teraz… była najwyższa pora. Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy to na pewno dobry pomysł. Ale nie widziała innego wyjścia.
 Wybrała numer, nawet nie patrząc na wyświetlacz komórki, próbując opanować podenerwowanie, które miotało nią od poranka.
 Odebrał błyskawicznie. Dobrze, nie miała wiele czasu.
 -Cześć. Nic nie mów, bo mam tylko małą chwile, góra trzy minuty. Słuchaj, ja... nie zamierzam dłużej śledzić Sylwii. To nie ma sensu, nie mogę. Nie zamierzam narażać dłużej życia dziadka Seweryna, przecież mówiłeś mi, że to on z Rollingiem zrobili jej coś złego, więc na nim też może się mścić. To moja rodzina, nie będę ryzykowała. Dante, będziesz wściekły, wiem, ale ja muszę. Ktoś musi zginąć w tej rozgrywce, a nie może to być ani Rolling, ani Seweryn. – nerwowo przełknęła ślinę. Przygotowywała się przecież do tego, bo wiedziała, że w końcu to zrobi, ale teraz i tak było jej trudno. – To musi być ona, Dante. Ona lub ja, ale nie wierze, żeby mogła ze mną wygrać. Ty będziesz na mnie zły, ale… oni będą bezpieczni. Bezpieczni, rozumiesz? Muszę to zrobić, żeby oni byli… byli…
 Urwała na chwile.
 -Żeby nie byli narażeni. Trzymaj się, Dante. I, jakby co… nic o tym nie wiedziałeś, rozumiesz? Nic. I pozdrów Scarlett. Zapytaj się, czy przeczytała Henley’a. Trzymaj się. Na razie.
 Rozłączyła się i wepchnęła komórkę do kieszeni. Nie miała czasu, żeby się roztkliwiać, do diaska. Arashi i Julia byli już niedaleko.
 Dzwon kościoła naprzeciwko wybił dziewiętnastą. Czarne ptaki – kruki lub gawrony, nie była pewna – zerwały się z dzwonnicy i zaczęły wściekle kołować w powietrzu. Balansowała na piętach, bezmyślnie gapiąc się w niebo i licząc oddechy, panicznie pragnąc się uspokoić. Miała dosyć tej przeklętej zabawy. Miała dosyć tych wakacji. Miała dosyć… po prostu dosyć.
 W końcu jej oddech się wyrównał.
-Pora złożyć wizytę matce chrzestnej. – mruknęła pod nosem. – I poważnie z nią pogadać. Od trzydziestu lat nie dostałam od niej ani jednego prezentu na urodziny.

środa, 28 października 2015

58


-To jest żyrafa – poinformowała grupę Madeleine. – Jest duża, ma długą szyje i – jak widzimy – jest nakrapiana. Czasami występują też osobniki w paski, trójkąty lub małe kotwice, ewentualnie w Afroamerykanów. Odpowiadając na niezbadane przed Adriana pytanie – żyrafy są roślinożerne. No, oczywiście oprócz żyjącego tutaj gatunku. Ta tutaj, e…. Żyrafa Niepospolita, jest ludożercą. Jeśli czasami znikają małpy, to wiedzcie, że zjada je właśnie ten gatunek żyraf. Przejdźmy do nosorożca…
Nikolaj szedł krok w krok za przyjaciółką, i z każdą chwilą czuł, że idiocieje coraz bardziej. Maddy oprowadziła ich małą grupkę, składającą się z niego, Natalii, Adriana, Olivera, Cyryla i Metodego (dwaj ostatni stwierdzili, że idą tylko dlatego, żeby uchronić całą resztę świata przed ich szaloną siostrą) już po połowie zoo. Zatrzymywali się przy każdym zwierzęciu, a Madeleine zawsze dokładała coś od siebie.
Nie minęło wiele czasu, kiedy dookoła nich zgromadził się spory tłum, wsłuchujący się w każde słowo dziewczyny.
-To jest nosorożec. Jak widzicie, ma róg. Używa go do nabijania ofiar. – łowczyni rzuciła poirytowane spojrzenie kilkorgu trzylatkom, rzucającymi papierkami od cukierków w wielkie zwierze. Podniosła głos. – Poluje szczególnie na dzieci od trzech do czterech lat. Po szarży nosorożec może przebić nawet takie żelazne ogrodzenie, jakie tu widzicie. Ten gatunek ma szczególną pamięć – jeśli zrobiliście mu coś złego ZEMŚCI SIĘ NIECHYBNIE.
Dzieciaki przestały rzucać i gapiły się na nią bez słowa. Posłała im czarujący uśmiech.
-Chodźmy dalej. O, zobaczycie, to struś! Uwielbiam strusie! Byłam kiedyś na takim obozie, gdzie hodowali strusie. Wiecie, że mają dwie pary oczu, by móc obserwować otoczenie, kiedy chowają głowę w piasek? – tylko Nikolaj usłyszał, że dodała ciszej. – Hm… albo okłamali mnie na tym obozie.
-Oooo! – „tłum nieistotnych osób”, jak Bates nazywał ich w myślach, popatrzył na Madeleine z głębokim podziwem.
-Genialna dziewczynka. – stwierdził ktoś ze zgromadzonych głosem, w którym, ku zdumieniu chłopaka, nie było ani odrobiny ironii.
-Co to ma być??? – ledwie słyszalnie zapytała Natalia, w oszołomieniu przypatrując się zebranym. – Oni jej serio wierzą?
-To są nowojorczycy. – Adrian wzruszył ramionami. – A ona… ona jest Maddy.
-Teraz pingwiny! – Madeleine rozpromieniła się natychmiast, podchodząc do wybiegu dla pingwinów. – Proszę państwa, nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale to są ukryci agenci świętego Mikołaja.
-Ona ma jakąś obsesje. – stwierdził Metody. – Święty Mikołaj tu, święty Mikołaj tam…
-…niektórzy w to nie wierzą, owszem. – kontynuowała. – Ale czy wy naprawdę nie widzicie tych ich podstępnych min i kaprawych oczu? – tłum milczał, więc zrezygnowana machnęła ręką i pokazała na następny wybieg. – Przedstawiam słonia. Duży, szary, z trąbą. Boi się myszy jak ognia. Szczurów też, więc lepiej do niego nie podchodź, Cyryl.
-Czy ty coś sugerujesz? – podejrzliwie zapytał jej brat.
-A skądże znowu. Ten gatunek, który tu widzimy, ale jest w miarę niewinny, ale trzeba pamiętać o jego bliskim pokrewieństwu z mamutem. A mamuty – każde dziecko to wie – to czyste zło.
-Mój Boże. – Nikolaj ukrył twarz w rękach. – Znów się zaczyna….
-Jaskiniowcy polowali na mamuty, ludzie średniowiecza na jelenie, a my najczęściej na ministrów. – zamyśliła się na chwile. – No wiecie, samo to słowo. Brzmi strasznie. Ekhem… kontynuując! Słoń prawie wyginął, bo polowali na niego dla kości słoniowej. Ale jednak przeżył i teraz tu stoi.
-Nie było nawet tak źle. – stwierdziła Natalia.
-CHYBA, ŻE… – Madeleine nagle poderwała głowę. – Chyba, że to jest mniejszy mamut! Zgolił futro, zmniejszył się, ale i tak go poznałam! Ha!
-Może przejdziemy do następnego wybiegu? – zaproponował Adrian, widząc, że jego kuzynka i skarlały mamut mierzą się wrogim spojrzeniem.
Westchnęła ciężko.
-Dobra, jak chcesz. Nikolaj, idziesz?
Bates stał przed słoniem, z rękami w kieszeniach.
-Teraz pójdziemy dalej. – mruknął pod nosem. – Maddy zobaczy jaszczurkę i uzna ją za dinozaura. A my będziemy się zastanawiać, jak odebrać jej sztylet i powstrzymać ją przed stoczeniem pojedynku ludzkość contra tyranozaur.

*

-Nie, Dante, nie znam żadnych szczegółów. – zmartwił się Metz.
-A Rolling? Przecież on musi coś wiedzieć!
-Wyjechał. No wiesz, póki nie zamkniemy tej Sylwii McEver, on jest zagrożony.
Dante westchnął ciężko. Szedł przez miasto, bardziej po to, żeby sobie pochodzić, niż przez jakiś konkretny cel. W sumie nie miał pojęcia, co zrobić. Do ucha przyciskał komórkę, przeciskając się przez tłum.
-A mógłbym się tego jeszcze od kogoś dowiedzieć?
-Głupie pytanie. Jeśli mówisz, że byli w to zamieszani Rolling i Seweryn McEver, i jeśli Rolling jest niedostępny, to…
-Błagam, nie. – Dante zatrzymał się w pół kroku. – On mnie nienawidzi. On WSZYSTKICH nienawidzi. To despota! Egoista! Egocentryk! Pesymista! Zabójca! To jest DZIADEK SILVY!
-Tak w gruncie rzeczy, czemu nie lubisz Silvy? – zapytał Metz.
-A czemu ty ją lubisz? Znaczy… nie, żebym nie czuł do niej sympatii, ale potrafi zaleźć za skórkę. Ale zawsze była u ciebie na pierwszym miejscu. Dlaczego?
-Nie mam pojęcia, ale jest dla mnie jak córka. – szczera odpowiedź odebrała Dantemu całą złość.
Nie czas teraz na to” – pomyślał z irytacją, całkiem się uspokajając.
-W porządku, porozmawiam z Sewerynem, ale najpierw muszę poprosić Silve, żeby przygotowała mi do tego grunt.
-Dobry pomysł. Muszę już kończyć. Przyszła do mnie twoja drużyna… znaczy, twoja stara drużyna. Powiedzieć im coś?
Dante miał ochotę pozdrowić pewną łowczynie, ale w ostatniej chwili przyszło mu do głowy, że ukochana kuzynka mogła mu założyć podsłuch na telefonie i zrezygnował. To by jeszcze było, gdyby się dowiedziała, że naprawdę jest możliwość, że w najbliższym czasie będzie mu potrzebna druhna.
-Pozdrów ich… wszystkich. – powiedział po chwili wahania.
-Dobrze. Trzymaj się.
-Jasne. Na razie.
Łowca rozłączył się i westchnął cicho. Był wykończony. Nie tylko Nikolaj przysłuchiwał się w nocy obradom Kółka Gospodyń Parafialnych.
Nagle ktoś dotknął jego ramienia. Odwrócił się błyskawicznie.
-Montehue, Scarlett! Świetnie. Właśnie jesteście mi potrzebni.

*

Silva układała w myślach zapis tego dnia.
Drogi pamiętniczku, oto kolejny dzień śledzenia mojej „morderczej” matki chrzestnej. Robi same nudne rzeczy, mam ochotę zeskoczyć z tego dachu i ją zadusić, ale Metz nie byłby z tego specjalnie zadowolony, więc tylko za nią idę i próbuje nie zasnąć. Jest ciężko. Poza tym jestem głodna – nie jadłam od wczorajszego poranka. Ciekawe, czy moja ciotka czasami coś je. Nie wygląda na taką. O, chyba coś zaczyna się dziać…”
Przerwała, by przyglądnąć się scenie, rozgrywającej się w dole. Przykucnęła na gorącej blasze dachu, zmrużonymi oczyma patrząc, jak koło Sylwii McEver przechodzi jakiś mężczyzna o dosyć niechlujnym wyglądzie i wyciąga rękę w stronę jej torebki…
-Nawet nie próbuj. – słowa, wypowiedziane ostrzegawczym i władczym tonem McEver’ów działają jak trzask bicza. Zresztą, nie tylko to – wyciągnięty z kieszeni paralizator też musiał odgrywać jakąś role w fakcie, że mężczyzna cofnął się błyskawicznie.
Uniósł ręce w obronnym geście.
-Ok., ok. – stwierdził ponuro, zrezygnowanym tonem, przez który Silva nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
Zaraz jednak spoważniała i kiedy sytuacja się uspokoiła, wróciła do zapisków w myślowym pamiętniku.
Oprócz faktu, że Sylwia okazała się naprawdę bohaterską staruszką, nic nowego. Dalej umieram z głodu i zastanawiam się, gdzie mogli się podziać Arashi i Julia…”

niedziela, 25 października 2015

57


-Wróciłam. – martwym głosem powiedziała Madeleine.
Po tym pełnym rezygnacji stwierdzeniu prawie bez życia zwaliła się na łóżko Nikolaja. Chłopak, siedzący przy biurku, ponuro pomyślał, że pewnie będzie musiał spędzić tę noc na podłodze i uśmiechnął się lekko.
Wstał, zgasił światło w pokoju i wyszedł na korytarz. Wróciła Maddy, musiał więc też wrócić pan Vale.
Dante otworzył drzwi po kilku minutach pukania. Wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego niż jego siostrzenica, ale udało mu się przywołać na twarz słaby uśmiech.
-Proszę, wejdź. – stwierdził sennym głosem.
Nikolaj natychmiast skorzystał z zaproszenie, wślizgując się do pokoju.
-Jak poszło? – zapytał niecierpliwie.
-W porządku. – odparł Dante. – Znaczy… Madeleine będzie to miała w aktach, to pewne, poza tym jest załamana, ale skończy się na karze pieniężnej.
-Pani Melisa ma dosyć pieniędzy?
-W sumie lepiej jej o tym nie mówić. – odparł łowca.
-Może Phoenix… - Nikolaj nie zdążył ugryźć się w język.
Dante spojrzał na niego triumfująco.
-WIEDZIAŁEM.
-No cóż, nie było chyba tak trudno się domyślić, nie? Coś pan nam zrobi?
-Nie. Po co? Dopóki mnie w to nie mieszacie, wszystko jest w porządku. Czy policja przeszukiwała dom, jak pojechaliśmy?
-Tak, wrócili po jakichś dwóch godzinach.
-Ale nie wzięliście w podróż żadnych dokumentów firmy, prawda?
-Nie, jasne, że nie. – gładko skłamał Nikolaj.
-W porządku. – Dante z ulgą skinął głową. – Cieszy mnie to.
Przez chwile milczeli.
-Czy mógłbym mieć prośbę? – niepewnie zapytał chłopak.
-No jasne. Mów.
-Mógłbym dzisiaj spać u pana?
Dante spojrzał na niego z niekrytym zdumieniem.
-Madeleine zajęła moje łóżko, a jakkolwiek na to patrzę, to spanie z nią w jednym pokoju wydaje mi się trochę dziwne. Wole jej nie budzić, a nie wiem, gdzie ma klucz od swojej sypialni, więc… - urwał znacząco.
Łowca westchnął ciężko.
-No dobra, ale jest jedna, podstawowa zasada.
-Słucham.
-JA śpię w łóżku.

*

-Jak to, nie wzięliście mi nic na wynos??? – z niedowierzaniem zapytała Silva.
Szli wzdłuż Złotej Uliczki, zegar przed chwilą wybił dwudziestą pierwszą. Szpiegowanie Sylwii trochę się przedłużyło, natomiast ona, masz ci los, ani myślała zaglądać do jakiejś kawiarni. Strażniczka czuła, jakby trzy razy obeszła całe miasto dookoła, w dodatku na czczo.
-Nie było czasu. Ledwie udało nam się wrócić po ubrania. – wytłumaczyła strapiona Julia.
-Przepraszamy. – dodał Arashi.
-Nic się nie stało. – Silva z rezygnacją machnęła ręką. – W końcu jadłam nie tak dawno temu. – dodała z miną, świadczącą, że jadła BARDZO dawno temu.
-W każdym razie, dowiedziałaś się czegoś, ciociu?
-Że moja matka chrzestna wiedzie najnudniejsze życie, jakie można sobie wyobrazić.
-Żadnych terrorystów? – współczująco zapytała jej bratanica.
-No właśnie. Muszę przedzwonić jeszcze do Dantego. Julia, masz Internet w telefonie?
-No jasne. – prychnęła.
-Ja też. – dumnie powiedział Arashi. Rozmowę prowadziły po japońsku, więc rozumiał każde słowo.
-Wyszukaj… wyszukajcie – Silva natychmiast się poprawiła. – Jakiś hotel w Pradze, niezbyt daleko stąd. Tak na trzy, cztery gwiazdki, nic poza tym.
-Jasne.
Strażniczka oddaliła się od nich na kilka kroków i wyjęła z kieszeni własną komórkę.
Dantego miała w szybkim wybieraniu.
-Hmmmm? – uśmiechnęła się, słysząc w telefonie zaspany głos kuzyna.
-Hej, to ja.
-Błagam, tylko nie to. Nie tak późno w nocy.
-Późno w nocy? – zapytała kpiąco.
-Wzięłaś pod uwagę zmianę czasową? Właśnie. Dobranoc, Silvo.
-Ale mam ci coś ważnego do powiedzenia!!!
-Powiesz mi jutro. Pa, trzymaj się.
-No wiesz Dante? – prychnęła, ale już się rozłączył.
Zadzwoniła na powrót, z trudem powstrzymując się przed warczeniem.
-Halo? – odezwał się równie zaspany głos jak wcześniej, ale ten nie należał do Dantego.
-Nikolaj? Chyba wybrałam zły numer, wybacz.
-Dobry, ale pan Vale stwierdził, że nie odbierze. Mam powiedzieć… nie, nie powtórzę tego, ale najmilsze to nie jest.
-Śpisz z Dantym w jednym pokoju? – zapytała powoli.
-Madeleine zajęła mu łóżko i pan Vale przyjął mnie do swojego pokoju.
-Aha. – z trudem pohamowała wybuch śmiechu. – Kto śpi w łóżku?
-Nikt. Przez ostatnie pół godziny po kolei uprzejmie je sobie oddawaliśmy, aż w końcu oboje śpimy na podłodze. Ja pod oknem, pan Vale przy drzwiach.
-Niczym w wojsku.
-Gorzej. Nie wziąłem poduszki i słyszę przez podłogę obrady Kółka Gospodyń Parafialnych.
-Ciekawie jest? – zapytała, tym razem nie potrafiąc ukryć rozbawienia.
-W miarę. Przeszły już przez temat układania wiązek orchidei przed ołtarzem – wiedziała pani, pani McEver, że to niechrześcijańskie kwiaty? Teraz plotkują o nowym księdzu.
-O, i co?
-Podobno nie umie prawić kazań, ale jest bardzo przystojny.
-Świetnie. Naprawdę Dante nie może teraz ze mną rozmawiać?
-Hm… prawdę mówiąc, to chyba nie chcę. – Nikolaj ściszył głos. – Wygląda, jakby zamierzał czekać zabarykadowany w garderobie, aż się pani rozłączy.
-Przekaż mu, że zadzwonię jeszcze rano.
-Lepiej nie, bo pan Vale jest gotów wyrzucić komórkę przez okno.
-Niech wyrzuca, jego strata. W takim razie zadzwonię chociażby do Cyryla. Dobranoc, Nikolaj.
-Dobranoc, pani McEver.
Silva rozłączyła się i z niedowierzaniem pokręciła głową. Cóż, w sumie rozumiała kuzyna. Dobrze zdawała sobie sprawę, że nawet kiedy jest w pełni przytomny, czasami trudno mu jest ją znieść.
-I jakie wyniki rozmowy, ciociu Silvo? – zapytała Julia, delikatnie przekrzywiając głowę.
-Niespodziewane. – odparła z uśmiechem Strażniczka. – Dowiedziałam się właśnie, że orchidei nie powinno się stawiać przed ołtarzem, i że pewna parafia przyjęła jakiegoś bardzo przystojnego księdza, niestety nie dałam rady przekazać Dantemu informacji.
-Jakich informacji? – zapytała jej bratanica. Arashi przyglądał się im ciekawie.
Silva lekceważąco machnęła ręką.
-Nic takiego. Wyjaśnię wam jutro.

*

-Dzień dobry wszystkim. – zmęczonym tonem powiedział Cyryl, schodząc rano po schodach na śniadanie.
-Cześć. – Metody rzucił mu krótkie spojrzenie i na nowo skupił całą swoją uwagę na grzankach. – Nasza siostra wróciła.
-Jak to? Madeleine, czyżby nie odkryli twojego poletka marihuany?
Maddy uśmiechnęła się do niego sztucznie, a potem cisnęła w niego widelcem. Nie była w tym tak dobra jak ciocia Silva, ale i tak, gdyby jej brat nie uskoczył wystarczająco szybko, sztuciec walnął by go między oczy.
-Mi też miło cię widzieć. – kwaśno powiedział Cyryl. – Jakieś wieści od cioci Silvy?
-E…. Żadnych. – przyznał trochę niepewnie Dante. W duchu cieszył się, że Nikolaj wczorajszej nocy powstrzymał go przed wywaleniem komórki na ulicę.
-Co robimy po śniadaniu? – zaciekawiła się Natalia.
-Dzisiaj? W sumie wy macie wolne, ja muszę sprawdzić, czy ta sprawa z wykluczeniem Sylwii z McEver’ów jest prawdą. – łowca wzruszył ramionami.
-Świetnie! – Adrian uśmiechnął się.
-Może przejdziemy się do zoo? – zaproponowała Madeleine. – Uwielbiam baseny z krokodylami. Jak nikt nie patrzy, można tam kogoś wepchnąć.
-Lepiej tam nie idźmy. – stwierdził Metody, a potem nachylił się do Nikolaja i szepnął mu do ucha. – Jak się urodziliśmy, była nas trójka: ja, Cyryl i Bazyl. Ale pewnego dnia pojechaliśmy do zoo z Maddy i po Bazylu wszelki ślad zaginął.
-Słyszałam to. – sucho poinformowała go Madeleine. – jak nie chcesz, możesz nie iść. Adrian, Natalia, a wy? Tygrysy czasami uciekają z klatek i można ratować przed nimi piękne dziewczęta – znacząco spojrzała na kuzyna. Adrian prychnął cicho, ale najwyraźniej spodobał mu się pomysł, bo skinął głową.
-Jasne, możemy iść.
-A więc do zoo! Uwielbiam takie wycieczki! Wujku, czyli nie idziesz z nami?
-Nie, nie idę. – Dante pokręcił głową, wstając od stołu. – Poproście właścicieli, żeby dali wam jakiś papier do zapakowania kanapek, na pewno zgłodniejecie.
-Dobry pomysł. – przyznała Maddy.
Chwile później wróciła z plikiem pomiętych, lekko zatłuszczonych kartek, które dostała w kuchni.
-No dobra, kto chcę z czym? – zapytała tonem mistrza ceremonii.
Nagle jednak zastygła i wielkimi oczyma wgapiła się w jeden z papierów.
-Nikolaj – powiedziała powoli. – Czy to przypadkiem nie jest jeden z rachunków Phoen…
-Ci! – chłopak popatrzył na nią ostro, widząc zaskoczone spojrzenia grupy. Potem uśmiechnął się zniewalająco. – Ja poproszę z wędliną. 

środa, 21 października 2015



56


-Nikolaj, co ty robisz? – zapytał zszokowany Cyryl.
 -Niszczę utwory Mozarta z jego wczesnych lat. Nienawidzę faceta. – odpowiedział młody Bates idealnie obojętnym tonem. – Byłbyś tak miły i zamknął drzwi?
 Chłopak powoli skinął głową i ostrożnie wycofał się z pokoju.
Nikolaj westchnął cicho i wrócił do niszczenia dokumentów związanych z działalnością Phoenix. Policjanci przeszukali Maddy jedynie pod kątem materiałów wybuchowych, ale mogli wrócić i odkryć, kto tak naprawdę założył jedną z najlepszych firm nieruchomościowych na świecie.
 Co z tego, że pewnie co trzeci gliniarz kupował u nich dom? Prowadzenie takiego handlu przez niepełnoletnich jest niedozwolone.
 Chłopak w milczeniu darł kartki na drobne kawałki, zastanawiając się, jakby je potem usunąć. Ważyło to ponad dwa kilo, prawie dwieście kartek, zapisów ze spotkań i tym podobnych. Wszystko, co było ważne, już wcześniej zgrał na pendriva. Były trzy: jeden był ukryty w Mediolanie, niedaleko ich szkoły, drugi posiadał Nikolaj, a trzeci był schowany w jakiejś skrytce w domu Madeleine.
 Chwilowo zagrażał im tylko ten jego, ale chłopak dobrze wiedział, gdzie go ukryje.
 Był zmartwiony sprawą Maddy, trochę przestraszony swoją sytuacją, wściekły na policje i szczęśliwy, bo wierzył, że pan Vale jakoś załatwi tą sprawę. Aha, i miał ochotę zamordować Julie McEver. Kto mógł donieść, jeśli nie ona?
 Przez chwile patrzył na górę podartych kartek, a potem zmarszczył czoło. Jak by się tego pozbyć? No jasne, był niesamowicie głupi.
 Darł do reklamówki, by żaden kawałek nie spadł pod łóżko czy za krzesło i nie mógł być potem znaleziony przez policje, więc teraz starannie zawiązał siatkę i sprawdził, czy została jakaś cała kartka.
 Nic prócz rachunków, a ich chciał się pozbyć inną drogą.
 Nikolaj westchnął cicho, zastanawiając się, czemu podczas tej podróży wzięli ze sobą połowę dokumentacji. No tak, mieli załatwiać sprawy Phoenix, ale to i tak było głupie.
 Wychylił się przez okno z siatką w ręku: pod nim z niesamowitą szybkością śmigały auta. Był na wysokości drugiego piętra, mógł spudłować, ale… spróbować zawsze było warto.
 Wyczekał odpowiednią chwile, niecierpliwie huśtając się na palcach, a potem cisnął siatkę z dokumentacją w dół. Przez chwile stanęło mu serce, ale po ułamku sekundy odetchnął z ulgą.
Reklamówka trafiła dokładnie do przyczepki, ciągniętej przez jakiś stary wóz.
 Nikolaj wytarł ręce o spodnie i zadowolony z siebie, zamknął okno. Potem odwrócił się do trzydziestu stron rachunków i uśmiechnął się lekko.
 Pozbędzie się ich w jakiś genialny sposób, a potem i Madeleine, i on będą czyści.


*

  
Silva umierała z nudów.
 Jak można było wieść takie normalne, pozbawione emocji życie? W duchu błagała o jakiś nagły atak terrorystyczny czy grupę ninja, z którymi będzie musiała walczyć (i rzecz jasna zwycięży), bo miała już serdecznie dosyć spokojnego bytu Sylwii McEver.
 „Ja nie wytrzymuje nawet czterech godzin takiego życia.” – pomyślała ponuro.
 W końcu poddała się i nałożyła słuchawki na uszy, włączając MP3. Miała ochotę kogoś ubić. Kogoś miłego i uprzejmego, komu mogłaby zedrzeć uśmieszek z twarzy.
 Jednym słowem, Dantego. Czemu go tu nie było!?
 Z nienawiścią przyglądała się matce chrzestnej, kiedy ta wchodziła do wysokiego wieżowca. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że komórka w jej kieszeni wibruje lekko.
 Wyciągnęła jedną słuchawkę z ucha i nacisnęła zieloną słuchawkę na klawiaturze telefonu.
-Gdzie jesteś, ciociu? – głosu Julii nie dało się pomylić z żadnym innym.
 -Nie mam pojęcia. – szczerze odparła Silva. – A ty?
 -W galerii handlowej, w restauracji. Dołączyłabyś, ciociu? Założę się, że masz już dosyć szpiegowania.
 -Szpiegowania nigdy dosyć. – stwierdziła ironicznie. – Niestety nie mogę. Ale weźcie mi coś na wynos.
 -Gdzie się spotykamy?
 -Na… - Strażniczka zawahała się. – W Złotej Uliczce.
 -To ta od alchemików, tak?
 -Dokładnie.
 Zapadło nerwowe milczenie. Myśli Silvy galopowały. Powinna się o coś zapytać. O co? A o co zapytał by się Dante? Hm…
 -Jak się bawicie? – zapytała w końcu z rezygnacją. Nie potrafiła zachowywać się tak jak jej kuzyn, masz ci los.
 -No… - Julia jakby się zawahała. – Świetnie. Naprawdę świetnie. To na Złotej Uliczce o której?
 -O osiemnastej. Do tego czasu róbcie, co chcecie.
 -W porządku. Powodzenia, ciociu.
 -Na razie.
 Silva schowała komórkę i gorzko pomyślała, że to nie powodzenie było jej potrzebne, tylko cud.
 Ewentualnie terroryści.


*

  
-Arashi, co lubisz jeść? – zapytała Julia znad książki, którą przed chwilą kupiła w księgarni. Cóż, może nie tak mieli wydawać pieniądze cioci Silvy, ale i tak wiedziała, że Strażniczka się nie obrazi.
 Najprawdopodobniej w ogóle się nie zorientuje.
 -Je adore le chocolat. – odpowiedział zabójca, przełykając pospiesznie. Wbijał zachwycone spojrzenie w swój nowy telefon dotykowy, o jakiejś niewymawialnej nazwie.
Julia skrzywiła się. Z kupowaniem tej komórki były niezłe kłopoty. Najpierw sprzedawcy myśleli, że to napad (Arashiemu wypadł sztylet, to się zdarza każdemu), potem stwierdzili, iż nie sprzedają nieletnim, podejrzliwie zerkając na nóż, wystający z kieszeni zabójcy, w końcu łowczyni powołała się na Silve McEver, a wtedy sprzedawcy wpadli w popłoch i chcieli im oddać cały sprzęt za darmo.
 Julie kusiło, ale w końcu uprzejmie zapłaciła i wyszli, cały czas oglądając się, czy przypadkiem obsługa sklepu nie dzwoni na policje.
 Teraz byli mniej więcej bezpieczni.
 -A nic poza tym? – zapytała, odgryzając kęs pizzy.
 -Jak jest „też” po francusku? – zapytał Arashi.
 Łowczyni niecierpliwie machnęła ręką.
 -Możesz po japońsku, będzie łatwiej.
 -W porządku. – zabójca odchylił się na krześle i zastanawiał się przez chwile. – Lubie jeść też sushi, pizze, czekoladę i… no, wiele różnych rzeczy.
 -Lubisz lody?
 -Lody? – popatrzył na nią ze zdziwieniem. – Nigdy nie próbowałem.
 -No to dziś spróbujesz. Mamy czas do osiemnastej, tak powiedziała ciocia Silva.
 -Masz miłą ciocię. – stwierdził.
 -Wiem, wiem. – wzrok Julii przyciągnęła grupa ochroniarzy, którzy zatrzymali się przed restauracją. – Arashi, trzymaj tą książkę i zasłoń się nią.
 -Czemu? – zapytał, posłusznie wykonując polecenie.
 -Czekaj… czekaj…
 Obserwowała, jak mężczyźni rozglądają się czujnie, aż w końcu wzruszyli ramionami, najprawdopodobniej nie dostrzegając blondynki pasującej do opisu i Japończyka, i pobiegli dalej.
 -Dobra, teraz się odsłoń. – Julia odetchnęła z ulgą. – Wiesz co? Może się stąd wynośmy.
 -Dobry pomysł. Pouczymy się francuskiego?
 -No jasne. Chodź już. Szybko! Wracają!
 Julia wybiegła z restauracji, uderzyła się w czoło, wróciła, zapłaciła błyskawicznie, udając, że nie widzi zdumionych spojrzeń rzucanych przez kelnerów, i wyciągnęła przyjaciela na świeże powietrze.
 -Uratowani. – stwierdziła spokojnie.
 -Ale Julia… - zaczął Arashi.
-Błagam, nie teraz. Czuje się beznadziejnie.
 -Julia…
-Arashi, błagam.
 -Ale…
-Daj mi chwile odpocząć! - spojrzała na niego wilkiem.
 -Nie wzięliśmy stamtąd moich ubrań. – zauważył łagodnie.
 Przez chwile patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc, a potem jęknęła cicho.
 -A koniecznie musimy wracać? – zapytała z nadzieją.
 Zabójca nie powstrzymał uśmiechu.

poniedziałek, 19 października 2015

55



Julia była już mocno znużona śledzeniem Sylwii McEver, więc kiedy w końcu ciocia Silva posłała ją i Arashiego, by kupili zabójcy jakieś ubrania, zgodziła się z prawdziwą ulgą.
 Rzeczywiście, ubranie Arashiego nie przedstawiało sobą dumnego widoku. Kupiła mu nowe w Atenach, ale w końcu było to już dobre kilka dni temu. Koniecznie potrzebował nowej odzieży. I to w dużej ilości.
 Silva wyglądała na trochę zamyśloną i zatroskaną, kiedy dawała bratanicy swoją kartę kredytową. Julia doskonale znała PIN – Strażniczka często posyłała ją na zakupy, sama omijając galerie handlowe z daleka.
 -Tylko się pośpieszcie. – zastrzegła. – Widzimy się za dwie godziny w… hm, zadzwonię do ciebie.
 -W porządku. – młoda łowczyni z uśmiechem skinęła głową. – A, właśnie, Arashiemu byłaby potrzebna komórka i… 
-Skąd on w ogóle wytrzasnął paszport? – zapytała nagle Strażniczka.
 Julia ze zdumieniem wzruszyła ramionami.
 -Nie wiem. Po prostu go miał.
 -No dobra, to idźcie kupić mu tą komórkę. Gdyby były jakieś problemy, powołajcie się na mnie, w Pradze dosyć dobrze mnie znają.
 Julia skinęła głową. Wolała się nie dopytywać, więc kwadrans później stała już z Arashim pośrodku sklepu odzieżowego i wybierała dla niego ubrania. Sam zabójca przyglądał się półkom z podkoszulkami z żywą ciekawością, jakby nie miał pojęcia, co do czego służy.
 -Tak szczerze, kupowałeś kiedyś sobie ubrania? – zapytała.
 Arashi pokręcił głową, z radością nurkując pomiędzy regałami.
 -Świetnie. – mruknęła pod nosem. – Arashi, poczekaj na mnie!
 Dogoniła go w części dla dziewczyn, kiedy czujnie przyglądał się różowej bluzce na ramiączkach, z czarnym kotem w marynarskim ubraniu.
 -Tego nie? – upewnił się.
 -To nie jest dla chłopaków. – uśmiechnęła się lekko.
 -A tego? – pokazał inny, z jakimś gwiazdorem szczerzącym się radośnie.
 -Tego też nie.
 Arashi z uśmiechem ulgi skinął głową.
 -I dobrze.
Poszli dalej. Po chwili zabójca zatrzymał się znowu, przyglądając się podkoszulkowi z grupą żółwi ninja.
 Julia westchnęła ciężko.
 -Wiesz co, może ja ci to pokupuje, a ty poczekasz na zewnątrz?
 Arashi skinął głową.
 -W porządku, Julia. Ale nie kupisz mi niczego różowego?
 -Skądże znowu. – powiedziała łowczyni, czując pewien żal, bo pomysł, w którym chciała kupić przyjacielowi same różowe rzeczy i zobaczyć jego reakcje, właśnie spalił na panewce.
 -To świetnie. – uśmiechnął się.
 Przez następną godzinę zdołała mu kupić trzy bluzy, dwie pary spodni i trochę bielizny, wszystko w ciemnych tonacjach, bo jakoś nie widziała go ubranego na biało. Wyszła ze sklepu, wlokąc za sobą cztery siatki i nagle stanęła jak rażona gromem.
 Arashi zniknął.
 Julia jęknęła cicho, narzuciła sobie torby na ramię i wróciła się do sklepu, sprawdzając, czy aby tam nie został. Pusto. Przecież miał na nią czekać. Może coś się stało? Przeraziła ją ta myśl, lekko przyśpieszyła kroku.
 Prawie wpadła na ochroniarza.
 -Szuka kogoś panienka? – zapytał, popijając kawę.
 -Zabójca, metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, Japończyk, lat szesnaście i pół, możliwe, że uzbrojony. – wyrecytowała, przechodząc obok oniemiałego mężczyzny.
 „Arashi, litości, gdzie jesteś?” – potoczyła dookoła zagubionym wzrokiem.
 Zgubiła zabójcę w centrum handlowym. Madeleine by się uśmiała.
 Odetchnęła, nakazując sobie spokój i ledwo dostrzegalnie zwolniła kroku. Co mogło przyciągnąć uwagę świetnie wyszkolonego mordercy? Głupie pytanie. Odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, na powrót mijając ochroniarza.
 No jasne.
 Arashi był tam, gdzie się spodziewała: przylepiony nosem do szyby sklepu z bronią. Stanęła obok niego, rzucając torby na ziemię obok witryny sklepu.
 -Arashi, uciekłeś mi. – powiedziała groźnym tonem.
 Zabójca niezbyt się tym przejął. To właśnie najbardziej odróżniało go od innych ludzi: nie bał się. Nawet jej.
 -Widziałaś tą katanę? – zapytał po japońsku. – Jest świetna!
 Spojrzał na przyjaciółkę i natychmiast się stropił.
 -Jesteś na mnie zła? Nie chciałem cię trapić. – stwierdził ze skruchą w głosie. Ale dalej się nie bał. Było mu przykro, że ją zranił.
Julia otrząsnęła się błyskawicznie. Zranić JĄ? Niemożliwość. Wcale nie. W ogóle się o niego nie martwiła. Ogromna bzdura. A skądże.
 -Nie strapiłeś mnie. – stwierdziła z westchnieniem. – Weźmiesz te siatki? Teraz pójdziemy ci kupić komórkę.
 -Kupić CO? – Arashi spojrzał na nią ciekawie.
 Uśmiechnęła się w poczuciu beznadziei. Czuła, że to będzie długi dzień.


*


-Madienne, wytłumaczysz mi to? – zapytał Dante, karcąco patrząc na siostrzenice.
 -Co? – popatrzyła na wuja niepewnie.
 Westchnął cicho.
 -Skąd ty miałaś ogień grecki? Ktoś ci dał? Nie jesteś głupia, przecież wiesz, że to niebezpieczne.
 Siedzieli na komisariacie policji. Podobno anonimowy informator doniósł, że niejaka Madeleine Vale jest w posiadaniu nielegalnej broni. Anonimowy informator, co? Julia się dowiedziała, i takie były tego skutki.
 „A było nie brać tej przeklętej butelki” – pomyślała ponuro.
 Cóż, było już za późno. Podczas przeszukania natychmiast znaleźli przy niej środek wybuchowy.
 Kochany wujek Dante, nie zadawał zbędnych pytań. Zostawili grupę w hotelu i sami pojechali na komisariat. A teraz jeszcze zamiast podejrzewać ją o przemyt, martwił się, czy nic jej się nie stało.
 -To… długa historia, wujku. – powiedziała powoli Maddy. Zrozumiał. Długa historia, czyli jednym słowem: McEver’owie. – Myślisz, że będę miała duże kłopoty?
 -Coś wymyślimy. – pocieszył ją, zrezygnowany. – Ale to na pewno zostanie w twoich aktach.
 -Mogą mnie nie przyjąć na Oxford razem z Nikolajem? – zapytała cicho.
 Dante milczał przez chwile.
 -Mogą. Ale sądzę, że raczej przyjmą, jeśli nadal będziesz się uczyć tak jak teraz.
 -Ale poprawczak… - słowa utkwiły jej w gardle. Nie była zdolna ich wypowiedzieć.
 -Mam pewne kontakty, na tym się na pewno nie skończy. Osobiście martwił bym się czymś innym.
 -Mianowicie? – Madeleine z niepokojem popatrzyła na wuja. Mogło być coś gorszego? Serio?
 -Jakby to zatuszować, żeby Melisa się nie dowiedziała. – mrugnął do niej ze znanym wszystkim uśmiechem, na który nie sposób było odpowiedzieć.
 -Kocham cię, wujku.
 -Ja ciebie też, Madienne. Mogę ci zadać poważne pytanie?
 -Jasne.
 -Czy Phoenix serio już nie istnieje?
 Madeleine przekrzywiła głowę.
 -A czy to nie może być jakieś inne poważne pytanie?
 Dante na powrót się uśmiechnął.
 -No dobra, nie chcesz, nie mów. Ale czy mogę cię o coś poprosić?
 -Czemu by nie.
 -Jak już z tego wyjdziemy, mogłabyś dać jako numer do firmy numer komórki Silvy?
 -Gdyby firma rzeczywiście istniała, mogłabym coś takiego zrobić – Madeleine wyszczerzyła zęby. - Ale przecież to by było podłe.
 -Jestem w pięćdziesięciu procentach McEver’em. W końcu musiałem zrobić coś niegodziwego, nie?


*


-Nikolaj wygląda na okropnie przygnębionego. – smutno stwierdziła Natalia.
 Adrian objął ją i przytulił w milczeniu, udając, że nie widzi łzy, która spłynęła jej po policzku. Wiedział, że nie lubiła, kiedy uznawano ją za słabą.
 -Wszystko będzie dobrze. – powiedział cicho. – Wszystko będzie dobrze…