52
-Wujku Dante, co się stało? – wykrztusiła Madeleine.
Łowca potrącił ją na schodach, krzyknął w biegu „Przepraszam”, wyminął pokojówkę i wpadł do jadalni, przy okazji wbijają skrzydłem drzwi kelnera w ścianę.
-To musiało boleć. – lekko skrzywiła się Julia, widząc jak ubrany w czarny frak mężczyzna zataczając się, zaczyna zbierać porozrzucane kieliszki.
Tymczasem Dante zdołał go przeprosić w pięciu językach i gwałtownie zatrzymał się przy ich stoliku.
-Silvo, jest problem.
-Poważny, czy też mogę dokończyć jeść śniadanie? – uniosła na niego wzrok znad talerza z grzankami i znad kawy.
-Poważny. – opadł na krzesło naprzeciwko. – Bardzo poważny.
-To znaczy…? – Strażniczka pytająco uniosła brwi.
-Za godzinę masz samolot do Pragi. – wytłumaczył pośpiesznie.
-Nie kpij, chyba bym wiedziała.
-Właśnie zarezerwowałem ci bilet, więc byłbym zdziwiony, gdybyś wiedziała. – oparł brodę na ręce i łakomie przyjrzał się jej talerzowi.
-Nie, nie dam ci. – powiedziała stanowczo, odsuwając talerz poza zasięg jego rąk.
-Jesteś okropna.
-Kontynuuj.
-Wredna, irytująca, niemiła, zacofana…
-Mówiłam, żebyś kontynuował o Pradze!
-A szkoda. – westchnął ciężko, po raz kolejny spojrzał na nietknięte grzanki i przeniósł urażony wzrok na jej twarz. – Naprawdę nie mogę?
-Dobra, bierz, ale wytłumacz, o co chodzi z Pragą. – przysunęła mu talerz.
-A kawa?
-Dante!
-Dobra, niech ci będzie. – machnął ręką. – A więc przed chwilą dzwoniła Veronica. Powiedziała, że Sylwia McEver dziś nad ranem wyjechała z delegacją.
-Niech zgadnę: do Pragi? – Silva uśmiechnęła się, unosząc brwi.
-Owszem, gratuluje inteligencji.
-Dałam ci grzanki, niewdzięczniku. – przypomniała. – To mój dobry uczynek dziesięciolecia, więc doceniłbyś to!
-Doceniam. Dziękuje, Silvo.
-Proszę bardzo. To teraz wytłumacz, czemu to JA muszę za nią jechać.
-Powiem coś bardzo niedelikatnego, co może cię mocno dotknąć. Silvo, jakby ci to powiedzieć… jesteś najmniej odpowiedzialną osobą, jaką znam i W ŻYCIU nie zostawiłbym ci moich siostrzeńców. A musi jechać ktoś z nas. Akurat ja JESTEM odpowiedzialny.
-Widzę, właśnie jesz moje śniadanie z żarłocznością dziesięciolatka.
-Bo jestem głodny!
-W porządku. Mam jechać ja, rozumiem. Mogę wziąć ze sobą Julie i Arashiego?
-Jasne.
-Bo masz ich dosyć? – Silva uniosła brwi.
-Ej, ja tu siedzę! – wykrzyknęła gniewnie Julia.
Strażniczka i łowca zgodnie ją zignorowali.
-Chodzi mi o to, że i ona i Arashi są dosyć samowystarczalni. – spokojnie wytłumaczył Dante.
-No dobra, czyli jadę. – potarła skronie. – Zaczyna mnie boleć głowa.
-To pewnie od tej kawy.
-To raczej od ciebie, kretynie. – warknęła. – Mam jeszcze…Pięćdziesiąt minut. – zerknęła na zegarek. – Dobra, Julia, leć po Arashiego. Pakujemy się.
-W porządku ciociu. – dziewczyna odsunęła krzesło od stołu, zamknęła książkę, mrugnęła do dalej lekko zataczającego się kelnera i wybiegła z jadalni.
-Jestem padnięta, a ty nagle wyskakujesz z czymś takim. – po chwili milczenia poskarżyła się Silva.
-Przykro mi, ale ktoś z nas musi za nią jechać.
-Czemu nie wszyscy?
-Bo to w gruncie rzeczy może być blef. Silvo, to będzie dla ciebie łatwizna. Trochę za nią pochodzisz, sprawdzisz gdzie ma wtyki… My w tym czasie spróbujemy się dowiedzieć, czemu chciała nas zabić.
-Dobre pytanie. – przyznała Strażniczka. – W końcu jest moją chrzestną.
-Serio?
-Tak. Ale rodziny się nie wybiera. – spojrzała na niego znacząco, jakby chciała go upewnić, że gdyby miała wybór, jej kuzynem zostałby członek rosyjskiej mafii lub jakiś zabójca, ale zdecydowanie nie on. – No cóż, smacznego Dante. Idę się pakować.
-Świetny pomysł.
-No jasne, w końcu jest mój.
*
-Oni wyjeżdżają! – Madeleine wpadła do pokoju Nikolaja i wściekle zatrzasnęła za sobą drzwi.
Chłopak uniósł na nią zdziwiony wzrok, pośpiesznie pozbierał kartki, które wysypały mu się, kiedy weszła i usiadł obok niej na łóżku.
-Kto wyjeżdża?
-Julia, ten jak mu tam… Arashi i ciocia Silva.
-I… to źle, tak?
-No jasne, że tak.
Nikolaj milczał przez chwile.
-Wiesz, w sumie myślałem, że ty nie lubisz Julii.
-Bo nie lubię.
-Ale smutno ci, że wyjeżdża, tak?
-Nie jest mi smutno, po prostu jeśli ona wyjedzie, zabierze ze sobą ten koszmarny notes, a potem…
-A potem wróci. – podpowiedział Nikolaj.
-Kto wie, może wróci, może nie wróci. Ja bym nie ryzykowała. – Madeleine westchnęła przeciągle i nagle czujnie spojrzała na najlepszego przyjaciela. – A gdybyśmy tak spróbowali… ostatni raz…
-Próbowaliśmy już niejednokrotnie, a jakoś się nie udawało. – zauważył łagodnie.
-Ale teraz Julia nie będzie się spodziewać! – dziewczyna momentalnie zapaliła się do projektu. Wstała i zaczęła spacerować po pokoju, rozważając za i przeciw. – Na sto procent nie będzie sobie mogła wyobrazić, że ukradniemy notes, kiedy za dziesięć minut ma wyjechać!
-W sumie ja też nie potrafię sobie tego wyobrazić. – stwierdził, krzyżując nogi.
-Nie przejmuj się, w końcu to ja jestem od wymyślania. – niecierpliwie machnęła ręką. – Tylko jak by to zrobić… czekaj, wymyśliłam. To plan w którym twój udział…
„Błagam, niech powie, że nie będę potrzebny” – z rozpaczą pomyślał Nikolaj.
-…będzie niezbędny. – dokończyła.
Jęknął cicho.
-Nie przejmuj się, nie ma zagrożenia. –pocieszyła go Madeleine. – Dla życia ani… no, może trochę dla zdrowia, racja, ale tylko odrobinę. Pójdzie łatwo.
-Ależ doprawdy? – zapytał trochę ironicznie.
-Jasne, że tak. Posłuchaj, co wymyśliłam, będziesz zachwycony…
*
-Przyjaciel twojej kuzynki kręci się przy plecakach. – zauważył Arashi.
Julia natychmiast podniosła głowę: rzeczywiście, Madeleine Vale znowu próbowała się dobrać do jej notesu, tym razem wydelegowawszy Nikolaja. Bezszelestnie podeszła do niego od tyłu i lekko dotknęła jego ramienia.
Wzdrygnął się, a potem podniósł na nią wzrok.
I uśmiechnął się.
-Świetnie, że cię widzę. Pani McEver kazała mi przynieść swój plecak, tylko nie wiem, który to.
-Żaden z tych. – prychnęła dziewczyna. – To są moje rzeczy.
-Przepraszam. – bezradnie wzruszył ramionami. – No to… który jest jej?
-Tamten. – wskazała głową wypchany workowy plecak stojący pod ścianą naprzeciwko.
-Dzięki. Wezmę go, jeśli pozwolisz.
Julia ze zdumieniem przyglądała się, jak chłopak bierze plecak do ręki i narzuca go sobie na ramie. Uśmiechnął się do nich, a potem wbiegł po schodach na górę.
-Twój plecak jest otwarty. – głos Arashiego dobiegł ją jakby z daleka.
-Co? – wykrztusiła. – Musiał wziąć zeszyt, a ja nie zauważyłam… Jesteśmy beznadziejni. Szybko, za nim!
Z łomotem wbiegli po hotelowych schodach za Nikolajem. Madeleine odczekała pół minuty, a potem wyjrzała zza załomu korytarza i uśmiechnęła się lekko. Zgodnie z planem, chłopak tylko odsznurował plecak Julii, na nic innego nie miał bowiem czasu i, zgodnie z planem, Julia zapomniała sprawdzić, czy naprawdę brakuje notesu.
Nie brakowało.
Maddy podeszła do pakunku i wsunęła rękę do środka. Prawie natychmiast jej palce ześlizgnęły się po twardej, zimnej powierzchni. Uniosła brwi. Butelka? Wyjęła ją z plecaka i chwile gapiła się z otwartymi ustami.
Dobry Boże, ogień grecki.
Przełknęła ślinę i ponownie zajrzała do plecaka. Ile tego jeszcze było? Co najmniej dziesięć butelek, upchanych jedna obok drugiej.
Julia była psychopatką.
No kto by się spodziewał.
Zaskoczona oryginalnym znaleziskiem, Madeleine zamyśliła się na trochę za długo. Usłyszała kroki Julii i Arashiego, zbiegających po schodach, dopiero w ostatniej chwili. Zdołała tylko wcisnąć trzymaną w ręku butelkę do kieszeni i zwiać.
Zaledwie ukryła się na powrót w załomie korytarza, usłyszała, że panna McEver zeskakuje ze schodów i z irytacją mówi coś do zabójcy.
„Julia jest szalona, irytująca i jeszcze w dodatku uzbrojona – pomyślała Madeleine. Wykrzywiła usta w uśmiechu. – Niech tylko wujek Dante się dowie…”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz