poniedziałek, 19 października 2015

55



Julia była już mocno znużona śledzeniem Sylwii McEver, więc kiedy w końcu ciocia Silva posłała ją i Arashiego, by kupili zabójcy jakieś ubrania, zgodziła się z prawdziwą ulgą.
 Rzeczywiście, ubranie Arashiego nie przedstawiało sobą dumnego widoku. Kupiła mu nowe w Atenach, ale w końcu było to już dobre kilka dni temu. Koniecznie potrzebował nowej odzieży. I to w dużej ilości.
 Silva wyglądała na trochę zamyśloną i zatroskaną, kiedy dawała bratanicy swoją kartę kredytową. Julia doskonale znała PIN – Strażniczka często posyłała ją na zakupy, sama omijając galerie handlowe z daleka.
 -Tylko się pośpieszcie. – zastrzegła. – Widzimy się za dwie godziny w… hm, zadzwonię do ciebie.
 -W porządku. – młoda łowczyni z uśmiechem skinęła głową. – A, właśnie, Arashiemu byłaby potrzebna komórka i… 
-Skąd on w ogóle wytrzasnął paszport? – zapytała nagle Strażniczka.
 Julia ze zdumieniem wzruszyła ramionami.
 -Nie wiem. Po prostu go miał.
 -No dobra, to idźcie kupić mu tą komórkę. Gdyby były jakieś problemy, powołajcie się na mnie, w Pradze dosyć dobrze mnie znają.
 Julia skinęła głową. Wolała się nie dopytywać, więc kwadrans później stała już z Arashim pośrodku sklepu odzieżowego i wybierała dla niego ubrania. Sam zabójca przyglądał się półkom z podkoszulkami z żywą ciekawością, jakby nie miał pojęcia, co do czego służy.
 -Tak szczerze, kupowałeś kiedyś sobie ubrania? – zapytała.
 Arashi pokręcił głową, z radością nurkując pomiędzy regałami.
 -Świetnie. – mruknęła pod nosem. – Arashi, poczekaj na mnie!
 Dogoniła go w części dla dziewczyn, kiedy czujnie przyglądał się różowej bluzce na ramiączkach, z czarnym kotem w marynarskim ubraniu.
 -Tego nie? – upewnił się.
 -To nie jest dla chłopaków. – uśmiechnęła się lekko.
 -A tego? – pokazał inny, z jakimś gwiazdorem szczerzącym się radośnie.
 -Tego też nie.
 Arashi z uśmiechem ulgi skinął głową.
 -I dobrze.
Poszli dalej. Po chwili zabójca zatrzymał się znowu, przyglądając się podkoszulkowi z grupą żółwi ninja.
 Julia westchnęła ciężko.
 -Wiesz co, może ja ci to pokupuje, a ty poczekasz na zewnątrz?
 Arashi skinął głową.
 -W porządku, Julia. Ale nie kupisz mi niczego różowego?
 -Skądże znowu. – powiedziała łowczyni, czując pewien żal, bo pomysł, w którym chciała kupić przyjacielowi same różowe rzeczy i zobaczyć jego reakcje, właśnie spalił na panewce.
 -To świetnie. – uśmiechnął się.
 Przez następną godzinę zdołała mu kupić trzy bluzy, dwie pary spodni i trochę bielizny, wszystko w ciemnych tonacjach, bo jakoś nie widziała go ubranego na biało. Wyszła ze sklepu, wlokąc za sobą cztery siatki i nagle stanęła jak rażona gromem.
 Arashi zniknął.
 Julia jęknęła cicho, narzuciła sobie torby na ramię i wróciła się do sklepu, sprawdzając, czy aby tam nie został. Pusto. Przecież miał na nią czekać. Może coś się stało? Przeraziła ją ta myśl, lekko przyśpieszyła kroku.
 Prawie wpadła na ochroniarza.
 -Szuka kogoś panienka? – zapytał, popijając kawę.
 -Zabójca, metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, Japończyk, lat szesnaście i pół, możliwe, że uzbrojony. – wyrecytowała, przechodząc obok oniemiałego mężczyzny.
 „Arashi, litości, gdzie jesteś?” – potoczyła dookoła zagubionym wzrokiem.
 Zgubiła zabójcę w centrum handlowym. Madeleine by się uśmiała.
 Odetchnęła, nakazując sobie spokój i ledwo dostrzegalnie zwolniła kroku. Co mogło przyciągnąć uwagę świetnie wyszkolonego mordercy? Głupie pytanie. Odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, na powrót mijając ochroniarza.
 No jasne.
 Arashi był tam, gdzie się spodziewała: przylepiony nosem do szyby sklepu z bronią. Stanęła obok niego, rzucając torby na ziemię obok witryny sklepu.
 -Arashi, uciekłeś mi. – powiedziała groźnym tonem.
 Zabójca niezbyt się tym przejął. To właśnie najbardziej odróżniało go od innych ludzi: nie bał się. Nawet jej.
 -Widziałaś tą katanę? – zapytał po japońsku. – Jest świetna!
 Spojrzał na przyjaciółkę i natychmiast się stropił.
 -Jesteś na mnie zła? Nie chciałem cię trapić. – stwierdził ze skruchą w głosie. Ale dalej się nie bał. Było mu przykro, że ją zranił.
Julia otrząsnęła się błyskawicznie. Zranić JĄ? Niemożliwość. Wcale nie. W ogóle się o niego nie martwiła. Ogromna bzdura. A skądże.
 -Nie strapiłeś mnie. – stwierdziła z westchnieniem. – Weźmiesz te siatki? Teraz pójdziemy ci kupić komórkę.
 -Kupić CO? – Arashi spojrzał na nią ciekawie.
 Uśmiechnęła się w poczuciu beznadziei. Czuła, że to będzie długi dzień.


*


-Madienne, wytłumaczysz mi to? – zapytał Dante, karcąco patrząc na siostrzenice.
 -Co? – popatrzyła na wuja niepewnie.
 Westchnął cicho.
 -Skąd ty miałaś ogień grecki? Ktoś ci dał? Nie jesteś głupia, przecież wiesz, że to niebezpieczne.
 Siedzieli na komisariacie policji. Podobno anonimowy informator doniósł, że niejaka Madeleine Vale jest w posiadaniu nielegalnej broni. Anonimowy informator, co? Julia się dowiedziała, i takie były tego skutki.
 „A było nie brać tej przeklętej butelki” – pomyślała ponuro.
 Cóż, było już za późno. Podczas przeszukania natychmiast znaleźli przy niej środek wybuchowy.
 Kochany wujek Dante, nie zadawał zbędnych pytań. Zostawili grupę w hotelu i sami pojechali na komisariat. A teraz jeszcze zamiast podejrzewać ją o przemyt, martwił się, czy nic jej się nie stało.
 -To… długa historia, wujku. – powiedziała powoli Maddy. Zrozumiał. Długa historia, czyli jednym słowem: McEver’owie. – Myślisz, że będę miała duże kłopoty?
 -Coś wymyślimy. – pocieszył ją, zrezygnowany. – Ale to na pewno zostanie w twoich aktach.
 -Mogą mnie nie przyjąć na Oxford razem z Nikolajem? – zapytała cicho.
 Dante milczał przez chwile.
 -Mogą. Ale sądzę, że raczej przyjmą, jeśli nadal będziesz się uczyć tak jak teraz.
 -Ale poprawczak… - słowa utkwiły jej w gardle. Nie była zdolna ich wypowiedzieć.
 -Mam pewne kontakty, na tym się na pewno nie skończy. Osobiście martwił bym się czymś innym.
 -Mianowicie? – Madeleine z niepokojem popatrzyła na wuja. Mogło być coś gorszego? Serio?
 -Jakby to zatuszować, żeby Melisa się nie dowiedziała. – mrugnął do niej ze znanym wszystkim uśmiechem, na który nie sposób było odpowiedzieć.
 -Kocham cię, wujku.
 -Ja ciebie też, Madienne. Mogę ci zadać poważne pytanie?
 -Jasne.
 -Czy Phoenix serio już nie istnieje?
 Madeleine przekrzywiła głowę.
 -A czy to nie może być jakieś inne poważne pytanie?
 Dante na powrót się uśmiechnął.
 -No dobra, nie chcesz, nie mów. Ale czy mogę cię o coś poprosić?
 -Czemu by nie.
 -Jak już z tego wyjdziemy, mogłabyś dać jako numer do firmy numer komórki Silvy?
 -Gdyby firma rzeczywiście istniała, mogłabym coś takiego zrobić – Madeleine wyszczerzyła zęby. - Ale przecież to by było podłe.
 -Jestem w pięćdziesięciu procentach McEver’em. W końcu musiałem zrobić coś niegodziwego, nie?


*


-Nikolaj wygląda na okropnie przygnębionego. – smutno stwierdziła Natalia.
 Adrian objął ją i przytulił w milczeniu, udając, że nie widzi łzy, która spłynęła jej po policzku. Wiedział, że nie lubiła, kiedy uznawano ją za słabą.
 -Wszystko będzie dobrze. – powiedział cicho. – Wszystko będzie dobrze…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz