56
-Nikolaj, co ty robisz? – zapytał zszokowany Cyryl.
-Niszczę
utwory Mozarta z jego wczesnych lat. Nienawidzę faceta. – odpowiedział
młody Bates idealnie obojętnym tonem. – Byłbyś tak miły i zamknął drzwi? Chłopak powoli skinął głową i ostrożnie wycofał się z pokoju.
Nikolaj westchnął cicho i wrócił do niszczenia dokumentów związanych z działalnością Phoenix. Policjanci przeszukali Maddy jedynie pod kątem materiałów wybuchowych, ale mogli wrócić i odkryć, kto tak naprawdę założył jedną z najlepszych firm nieruchomościowych na świecie.
Co z tego, że pewnie co trzeci gliniarz kupował u nich dom? Prowadzenie takiego handlu przez niepełnoletnich jest niedozwolone.
Chłopak w milczeniu darł kartki na drobne kawałki, zastanawiając się, jakby je potem usunąć. Ważyło to ponad dwa kilo, prawie dwieście kartek, zapisów ze spotkań i tym podobnych. Wszystko, co było ważne, już wcześniej zgrał na pendriva. Były trzy: jeden był ukryty w Mediolanie, niedaleko ich szkoły, drugi posiadał Nikolaj, a trzeci był schowany w jakiejś skrytce w domu Madeleine.
Chwilowo zagrażał im tylko ten jego, ale chłopak dobrze wiedział, gdzie go ukryje.
Był zmartwiony sprawą Maddy, trochę przestraszony swoją sytuacją, wściekły na policje i szczęśliwy, bo wierzył, że pan Vale jakoś załatwi tą sprawę. Aha, i miał ochotę zamordować Julie McEver. Kto mógł donieść, jeśli nie ona?
Przez chwile patrzył na górę podartych kartek, a potem zmarszczył czoło. Jak by się tego pozbyć? No jasne, był niesamowicie głupi.
Darł do reklamówki, by żaden kawałek nie spadł pod łóżko czy za krzesło i nie mógł być potem znaleziony przez policje, więc teraz starannie zawiązał siatkę i sprawdził, czy została jakaś cała kartka.
Nic prócz rachunków, a ich chciał się pozbyć inną drogą.
Nikolaj westchnął cicho, zastanawiając się, czemu podczas tej podróży wzięli ze sobą połowę dokumentacji. No tak, mieli załatwiać sprawy Phoenix, ale to i tak było głupie.
Wychylił się przez okno z siatką w ręku: pod nim z niesamowitą szybkością śmigały auta. Był na wysokości drugiego piętra, mógł spudłować, ale… spróbować zawsze było warto.
Wyczekał odpowiednią chwile, niecierpliwie huśtając się na palcach, a potem cisnął siatkę z dokumentacją w dół. Przez chwile stanęło mu serce, ale po ułamku sekundy odetchnął z ulgą.
Reklamówka trafiła dokładnie do przyczepki, ciągniętej przez jakiś stary wóz.
Nikolaj wytarł ręce o spodnie i zadowolony z siebie, zamknął okno. Potem odwrócił się do trzydziestu stron rachunków i uśmiechnął się lekko.
Pozbędzie się ich w jakiś genialny sposób, a potem i Madeleine, i on będą czyści.
*
Silva umierała z nudów.
Jak
można było wieść takie normalne, pozbawione emocji życie? W duchu
błagała o jakiś nagły atak terrorystyczny czy grupę ninja, z którymi
będzie musiała walczyć (i rzecz jasna zwycięży), bo miała już serdecznie
dosyć spokojnego bytu Sylwii McEver. „Ja nie wytrzymuje nawet czterech godzin takiego życia.” – pomyślała ponuro.
W końcu poddała się i nałożyła słuchawki na uszy, włączając MP3. Miała ochotę kogoś ubić. Kogoś miłego i uprzejmego, komu mogłaby zedrzeć uśmieszek z twarzy.
Jednym słowem, Dantego. Czemu go tu nie było!?
Z nienawiścią przyglądała się matce chrzestnej, kiedy ta wchodziła do wysokiego wieżowca. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że komórka w jej kieszeni wibruje lekko.
Wyciągnęła jedną słuchawkę z ucha i nacisnęła zieloną słuchawkę na klawiaturze telefonu.
-Gdzie jesteś, ciociu? – głosu Julii nie dało się pomylić z żadnym innym.
-Nie mam pojęcia. – szczerze odparła Silva. – A ty?
-W galerii handlowej, w restauracji. Dołączyłabyś, ciociu? Założę się, że masz już dosyć szpiegowania.
-Szpiegowania nigdy dosyć. – stwierdziła ironicznie. – Niestety nie mogę. Ale weźcie mi coś na wynos.
-Gdzie się spotykamy?
-Na… - Strażniczka zawahała się. – W Złotej Uliczce.
-To ta od alchemików, tak?
-Dokładnie.
Zapadło nerwowe milczenie. Myśli Silvy galopowały. Powinna się o coś zapytać. O co? A o co zapytał by się Dante? Hm…
-Jak się bawicie? – zapytała w końcu z rezygnacją. Nie potrafiła zachowywać się tak jak jej kuzyn, masz ci los.
-No… - Julia jakby się zawahała. – Świetnie. Naprawdę świetnie. To na Złotej Uliczce o której?
-O osiemnastej. Do tego czasu róbcie, co chcecie.
-W porządku. Powodzenia, ciociu.
-Na razie.
Silva schowała komórkę i gorzko pomyślała, że to nie powodzenie było jej potrzebne, tylko cud.
Ewentualnie terroryści.
*
-Arashi,
co lubisz jeść? – zapytała Julia znad książki, którą przed chwilą
kupiła w księgarni. Cóż, może nie tak mieli wydawać pieniądze cioci
Silvy, ale i tak wiedziała, że Strażniczka się nie obrazi.
Najprawdopodobniej w ogóle się nie zorientuje. -Je adore le chocolat. – odpowiedział zabójca, przełykając pospiesznie. Wbijał zachwycone spojrzenie w swój nowy telefon dotykowy, o jakiejś niewymawialnej nazwie.
Julia skrzywiła się. Z kupowaniem tej komórki były niezłe kłopoty. Najpierw sprzedawcy myśleli, że to napad (Arashiemu wypadł sztylet, to się zdarza każdemu), potem stwierdzili, iż nie sprzedają nieletnim, podejrzliwie zerkając na nóż, wystający z kieszeni zabójcy, w końcu łowczyni powołała się na Silve McEver, a wtedy sprzedawcy wpadli w popłoch i chcieli im oddać cały sprzęt za darmo.
Julie kusiło, ale w końcu uprzejmie zapłaciła i wyszli, cały czas oglądając się, czy przypadkiem obsługa sklepu nie dzwoni na policje.
Teraz byli mniej więcej bezpieczni.
-A nic poza tym? – zapytała, odgryzając kęs pizzy.
-Jak jest „też” po francusku? – zapytał Arashi.
Łowczyni niecierpliwie machnęła ręką.
-Możesz po japońsku, będzie łatwiej.
-W porządku. – zabójca odchylił się na krześle i zastanawiał się przez chwile. – Lubie jeść też sushi, pizze, czekoladę i… no, wiele różnych rzeczy.
-Lubisz lody?
-Lody? – popatrzył na nią ze zdziwieniem. – Nigdy nie próbowałem.
-No to dziś spróbujesz. Mamy czas do osiemnastej, tak powiedziała ciocia Silva.
-Masz miłą ciocię. – stwierdził.
-Wiem, wiem. – wzrok Julii przyciągnęła grupa ochroniarzy, którzy zatrzymali się przed restauracją. – Arashi, trzymaj tą książkę i zasłoń się nią.
-Czemu? – zapytał, posłusznie wykonując polecenie.
-Czekaj… czekaj…
Obserwowała, jak mężczyźni rozglądają się czujnie, aż w końcu wzruszyli ramionami, najprawdopodobniej nie dostrzegając blondynki pasującej do opisu i Japończyka, i pobiegli dalej.
-Dobra, teraz się odsłoń. – Julia odetchnęła z ulgą. – Wiesz co? Może się stąd wynośmy.
-Dobry pomysł. Pouczymy się francuskiego?
-No jasne. Chodź już. Szybko! Wracają!
Julia wybiegła z restauracji, uderzyła się w czoło, wróciła, zapłaciła błyskawicznie, udając, że nie widzi zdumionych spojrzeń rzucanych przez kelnerów, i wyciągnęła przyjaciela na świeże powietrze.
-Uratowani. – stwierdziła spokojnie.
-Ale Julia… - zaczął Arashi.
-Błagam, nie teraz. Czuje się beznadziejnie.
-Julia…
-Arashi, błagam.
-Ale…
-Daj mi chwile odpocząć! - spojrzała na niego wilkiem.
-Nie wzięliśmy stamtąd moich ubrań. – zauważył łagodnie.
Przez chwile patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc, a potem jęknęła cicho.
-A koniecznie musimy wracać? – zapytała z nadzieją.
Zabójca nie powstrzymał uśmiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz