piątek, 20 listopada 2015

2

Metody Vale był tym rozsądnym w układzie Cyryl-on i dobrze o tym wiedział.
Jednak mimo to, kiedy jego brat zaproponował mu wyjazd do Mediolanu w miesiąc po rozpoczęciu się roku szkolnego, po prostu się zgodził.
Bez namysłu.
Nie wiedział właściwie czemu. Co mu przyszło do głowy!? Zaraził się czymś od Cyryla czy co!? Albo… albo chodziło o Lane. Piękną, zielonowłosą Lane o oczach koloru morskich głębin. Oszałamiającą Lane, którą spotkał w czasie Wyścigu – formy Turnieju, jaką w tym roku przybrały te rozgrywki między Vale’ami a McEver’ami. O Lane, podwładną Lucasa jakmutam.
Lane, z którą większe jest prawdopodobieństwo spotkania w Mediolanie niż tutaj, w Walii.
Zgodził się jak ostatni kretyn, w chwili zaćmienia umysłowego, no ale przecież się zgodził i coś trzeba było z tym zrobić, czyż nie? Obiecał, że pojadą, więc tak będzie.
Jego matka, Melisa Vale, miała trochę inny pogląd na tą sprawę.
-Przyznajcie się, Cyryl włożył okulary Metodego.
Jednocześnie minusem i plusem tego, że jako bliźniacy byli identyczni, był fakt, że często ich mylono. Jedyną cechą rozpoznawczą były profesorskie okulary rozważniejszego z chłopców, którymi wymieniali się z upodobaniem, dzięki czemu jeden mógł zdawać egzamin drugiego, a ten drugi w tym czasie ćwiczyć na WF-ie. Prócz tego, byli identyczni: takie same złotobrązowe oczy jak wszyscy Vale’owie, takie same jasne, rozczochrane włosy, identyczne twarze.
-Skąd taki pomysł? – zjeżył się Metody, poprawiając okulary na nosie. – To ja, inteligentniejszy Vale!
-Hej! – Cyryl zmierzył go oskarżającym spojrzeniem.
Melisa westchnęła cicho. Wałkowała ciasto na kolacje, przyglądając się czujnie dwójce synów. Najmłodszy, ciemnowłosy Remi, wdrapał się na krzesło obok niej i wyjadał dżem ze słoika, z niewinną miną przyglądając się braciom.
-To absurdalny pomysł. – stwierdziła w końcu. – Rok szkolny już się zaczął, będzie mnóstwo zamieszania z zamianą szkół, a poza tym…
-Coś się stało? – radosnym tonem zapytał Ikar Vale, najstarszy członek rodziny, zręcznie wjeżdżając na wózku do kuchni.
-Nic, dziadku. – z westchnieniem odparła Melisa. Rzuciła okiem na Remiego i jęknęła cicho. – Remi, łapy z dżemu!
-Ale mamo…
-Bo zrobię ten placek ze szpinakiem.
-Ze SZPINAKIEM? – z przerażeniem zapytał Cyryl. – Remi, złaź ze stołka i zostaw ten słoik, natychmiast! Ciasto ze szpinakiem, kompletna anarchia… Ale o czym to mówiliśmy?
-Użyłeś słowa „anarchia”? – z niedowierzaniem zapytał Metody. – I to nawet w dobrym kontekście??? Jestem z ciebie dumny, braciszku.
-W kontekście ciasta ze szpinakiem. – mruknęła pod nosem Melisa. – Wracając do tematu, wyjazd do Mediolanu jest naprawdę kiepskim pomysłem.
-Kto wyjeżdża, po co i na jak długo? – ciekawie zapytał Ikar.
-My, uczyć się, do końca roku szkolnego. – odparł Cyryl.
-Nikt, po nic i nawet nie na chwile. – w tym samym czasie odpowiedziała Melisa. – Dziadku, poprzyj mnie, oni chcą jechać do Maddy. To okropny pomysł.
-To świetny pomysł! – prychnął starzec. – Pozbędziemy się ich do końca roku szkolnego, a może, jeśli chłopcy naprawdę wkurzą Madeleine, do końca życia, przecież to wspaniałe!
-Liczyłam na inny rodzaj wsparcia. – mruknęła Melisa pod nosem.
-Mamo, proszę. – Cyryl i Metody zrobili jednocześnie miny w założeniu mające wyrażać błaganie. W założeniu. Po prawdzie, na ich widok kobieta poczuła chęć wybuchnięcia śmiechem.
-Wyślij ich jak najdalej stąd. – zgodził się Ikar.
-Yhm. – Remi był zbyt pochłonięty zlizywaniem resztek dżemu z palców, żeby przysłuchiwać się nudnej rozmowie dorosłych wraz z jego niepoczytalnymi braćmi (tego słowa nauczył go Metody).
-Zobaczymy. – niechętnie powiedziała Melisa.
Cyryl i Metody uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.
Sprawa była prawie załatwiona.

*

-A w zasadzie dlaczego masz taką wielką ochotę na odwiedzenie naszej siostry? – zapytał Metody wieczorem.
Zmrok zapadł już dobrą godzinę temu i siedzieli teraz w swoim pokoju, on rozłożony na łóżku, czytając jakąś książkę przy świetle lampki nocnej, a Cyryl leżący na sąsiednim i robiący coś na laptopie. Rezydencja Vale’ów była naprawdę gigantyczna i mieściła w sobie setki sypialni, ale już jako dzieci bracia sypiali w jednym pokoju – ten nawyk pozostał im na długo.
-Mówiłeś coś? – po dłuższej chwili pytaniem odpowiedział Cyryl.
-Tak. Co cię tak ciągnie do Mediolanu? – Metody oderwał wzrok od książki i położył ją na szafce, samemu przewracając się na plecy i wbijając wzrok w okno. Za szybą lśniły punkciki gwiazd, rozsianych na ciemnym niebie.
-Nic takiego.
-Cyryl. – z naciskiem powiedział jego brat.
-Przecież ci mówię, że nic takiego!
-Ależ doprawdy?
Metody sturlał się z łóżka i staną za plecami Cyryla, obserwując co robi tamten. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
-Postradałeś rozum? – zapytał z niedowierzaniem.
-Nie, dlaczego tak myślisz? – chłopak usiłował zamknąć plik, ale brat powstrzymał jego rękę.
-Bo na twoim pendrivie jest zapisany co najmniej tuzin zdjęć. Czekaj… - Metody liczył przez chwile, przesuwając kursorem w dół i ujawniając coraz to nowe fotografie. – Dwa tuziny… trzy tuziny… trzydzieści siedem… trzydzieści osiem… trzydzieści dziewięć… czterdzieści.
-Co jest złego w tych zdjęciach, co? – w głosie Cyryla dała się słyszeć złość.
-Wszystkie przedstawiając Julie McEver, gdybyś nie zauważył. – kąśliwie odparł jego brat.
Miał racje: Julia McEver, ich dalsza kuzynka i bratanica cioci Silvy, widniała w centrum każdego zdjęcia. Raz na wycieczce szkolnej, z plecakiem na ramieniu i kompasem w ręku, raz w mieście, kiedy Madeleine ukradła jej gumkę do włosów i dziewczyna goniła za nią po całym ogrodzie, raz na wielkim zdjęciu rodzinnym, raz w szkolnej kronice… Błękitne oczy i jasne włosy Julii ukazane były na wszystkich fotografiach.
-Jesteś szalony. – uprzejmie stwierdził Metody.
-Jestem zakochany. – odparł urażony Cyryl. – Wiem, że ty możesz nie znać tego uczucia, ale…
W głowie Metodego zapaliła się mała czerwona lampka z napisem Lane.
-…ale miłość to najsilniejsze z uczuć, jakie może poznać człowiek.
-Aha. – cicho powiedział chłopak, poprawiając okulary. – Ale to nazwałbym już fanatyzmem.
-Nie znasz się. – warknął Cyryl.
-Przecież was nic nie łączy.
-Łączy nas miłość.
-Przecież ona cię nawet nie zauważa!
-Jeszcze nie. Ale już niedługo dowie się, że jestem mężczyzną jej życia.
-Mężczyzną? – Metody zignorował wściekłe spojrzenie brata. – Słuchaj, nawet gdybyś wywrzeszczał jej do ucha, że jesteście dla siebie przeznaczeni, nie sądzę, żeby to usłyszała.
-Zaślepia ją ten bezrozumny kretyn. – z żalem powiedział Cyryl.
-Bezrozumny kretyn?
-Ten morderca.
-Arashi?
-Nie wymawiaj plugawego imienia.
-Dobra, niech ci będzie, ale chciałem zauważyć, że i tak nic z tego nie będzie.
-Bo!?
-Bo jest od ciebie starsza, to na przykład.
-Miłość pokonuje wszelkie ograniczenia.
-No jasne.
Przez chwile milczeli, a potem ich spojrzenia skrzyżowały się i jednocześnie rzucili się na laptop. Turlali się po łóżku, usiłując sobie nawzajem wyrwać urządzenie. Cyryl kopnął brata w głowę i zaraz oberwał w bok, a potem oboje spadli na podłogę.
Leżeli tam przez chwile, ciężko dysząc.
-Wytłumaczysz mi teraz, o co chodzi z tym Mediolanem? – zapytał w końcu Metody.
-Julia. – krótko odpowiedział chłopak.
-Że co?
-Julia. Słyszałem, że szkoła w Marsylii, do której chodzi Julia, będzie mieć wymianę z Mediolanem, więc…
-Do jej szkoły chodzi mnóstwo osób. Wiesz, jakie jest prawdopodobieństwo, że pojedzie akurat ona?
-Nie.
-A więc powiem ci: minimalne.
-Ale mimo wszystko jest. – odparł Cyryl. – Uwierz, ja to czuje. Nim minie tydzień, Julia McEver będzie już w Mediolanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz