60
-Dante, co się stało? – zapytał Montehue, wchodząc do kuchni.
Łowca milczał ze zwieszoną głową. Cała grupa wpatrywała się w niego nerwowo, wiedząc, że nie ma dobrych wieści.
W końcu odetchnął i popatrzył na nich poważnie.
-Silva zamierza zrobić coś bardzo głupiego. I nie mam pojęcia, jak temu zapobiec.
*
-Co robi Silva-sama? – krzyknął w biegu Arashi.
Julia wysiliła wzrok i z przerażeniem odkryła, że jej ciotka zeskakuje miękko z dachu budynku wysokiego na kilka kondygnacji, i zamiast uderzyć bez życia w ulicę, przyjmuje uderzenie bruku na prawy bark, i natychmiast podnosi się na równe nogi. W następnym momencie wbiegła do domu obok, nawet nie oglądając się za siebie.
-Nie mam pojęcia. – odparła łowczyni, przyśpieszając. – Ale mam piekielnie złe przeczucia.
*
Silva czuła na plecak wzrok bratanicy i zabójcy, ale powstrzymała się przed spoglądaniem w tył. Tego dnia, nie, właściwie to tej nocy, ktoś miał zginąć, nie mogła być rozproszona, żeby wszystko rozegrało się tak, jak miało się rozegrać.
Wbiegła na przestronną klatkę schodową i ruszyła w górę. Mogła wjechać windą, ale nie miała na to specjalnej ochoty. Idąc, na nowo musiała uspokajać oddech. To, co chciała teraz zrobić, mogło zaważyć na zawsze na jej życiu.
Strażniczka pięła się po schodach, ciesząc się, że wzięła miecz i plecak. W normalnych sytuacjach w życiu nie zabrałaby takich ciężkich rzeczy na przeszpiegi, ale wiedziała, co się dzisiaj wydarzy. Wiedziała, że MUSI to zrobić.
Przystanęła na przedostatnim piętrze i zsunęła plecak z ramion. Wysunęła z uchwytów przy plecaku miecz i narzuciła go sobie na plecy, zapinając biegnącą przez jej klatkę piersiową, podtrzymujący go, pas.
-No dobra, tchórzenie nic tu nie da. – mruknęła pod nosem.
Zostawiła plecak i potoczyła spojrzeniem po drzwiach na tym piętrze. Było dwoje, ale tylko jedne opatrzone małą płytką, przymocowaną tam, gdzie zwykle powinien być wizjer, z napisem „S. McEver”.
No, i tylko jedne były uchylone.
Pchnęła je bez dłuższego zastanowienia i przekroczył próg. Jej ostatnią myślą przed zatrzaśnięciem za sobą drzwi, było stwierdzenie, że to jednak mógł być zły pomysł.
Sylwia stała przy otwartym oknie. Słysząc ciche kroki Strażniczki, odwróciła się.
-Nie mogłam się ciebie doczekać, Silvo McEver.
*
-Nie rozumiem, wujku Dante, co ty chcesz zrobić? – wykrztusiła Madeleine.
-Nie mam pojęcia. – odparł szczerze. – Więc na razie dzwonię do Metza.
-To coś da? – zapytał Adrian.
-Nie wiem! Macie jakiś inny pomysł?
-Może Julia… - zaczął Metody.
-Jeśli zawiadomimy ją i Arashiego, będą ją próbowali powstrzymać. Mimo wszystko, Silva jest bezwzględna. Może im się coś stać.
-To ona może im coś zrobić? – zapytał zdumiony Montehue.
-No jasne. – prychnął Nikolaj. – W końcu walczy od dziecka.
Łowca milczał przez chwile.
-To ona umie walczyć? – spytał w końcu, oszołomiony.
*
-Arashi, szybko!
-Stój! – zabójca chwycił Julie za ramie z niespodziewaną stanowczością, hamując ją w pół kroku. - Co chcesz zrobić?
Zatrzymali się przed budynkiem. Po raz pierwszy łowczyni dostrzegła, że oczy Arashiego są tak niesamowicie ciemne. A może wcześniej takie nie były?
-Pani Silva kazała nam się nie mieszać.
-To co chcesz zrobić? – próbowała mu się wyrwać, ale zabójca tylko mocniej zacisnął palce na jej ramieniu.
-Myślisz, że gdzie ona poszła?
Julia nie zawahała się.
-Ciocia mówiła, że Sylwia McEver mieszka na tej ulicy, na pewno do niej.
-A wiesz, gdzie mieszka dokładnie? Na którym piętrze?
-Na trzecim. Puszczaj!
-Na trzecim… - chłopak szybko oszacował ułożenie pięter, spoglądając na budynek. – Na trzecim są otwarte okna. Chodź, będziemy obserwować, gdyby coś się stało, będziemy widzieć.
-I wkroczymy do akcji, tak? – upewniła się Julia.
Arashi zacisnął wargi. I milczał.
*
-Metz, jak to nie możecie nic zrobić!? W Pradze muszą być jacyś łowcy… Nie chcesz ich narażać? Silva chcę zabić swoją matkę chrzestną, trzeba coś zrobić! Zrobisz? A ja… Co??? Ja przecież nie mogę… Tak, Zrozumiałem, że to był rozkaz.
Dante rozłączył się i cisnął komórkę o stół. Potoczył wzrokiem po grupie: Montehue dalej był zaszokowany, jakby wcześniej nie miał pojęcia, że Silva jest Strażniczką, Scarlett lekko oszołomiona, Madeleine, Adrian, Nikolaj, Metody i Natalia świetnie rozumieli powagę sytuacji.
Cyryl i Oliver nie.
-Metz kazał nam czekać. – cicho powiedział Dante. – To jest rozkaz.
*
-Może się napijesz? – zaproponowała Sylwia. – To był gorący dzień.
-Tak, poproszę. – odparła Strażniczka, siadając na blacie stołu i obserwując, jak jej matka chrzestna nalewa whisky do dwóch kieliszków, stojąc do niej tyłem. Kątem oka zauważyła sylwetki Arashiego i Julii na sąsiednim dachu. Dobrze, że się nie mieszali, ale ile jeszcze miało to potrwać. – Wiesz, po co przyszłam?
-Jasne. – prychnęła kobieta, podając jej kieliszek. – Chcesz mnie zabić.
-A więc myślimy podobnie?
-Obie jesteśmy z McEver’ów, mamy nawet podobne imiona, a ty się dziwisz?
-Nie. – odparła Silva. – Nie dziwie się.
-Ależ doprawdy? – łowczyni obdarzyła ją niedowierzającym spojrzeniem.
Strażniczka idealnie wiedziała, że Arashi i Julia słyszą każde słowo. I wiedziała, że Sylwia też wie. Nie była w końcu głupia. Upiła łyk przeźroczystego płynu, rozkoszując się smakiem. Czyste whisky, pięknie.
-Może przejdziemy już do rzeczy? – zaproponowała.
-Nie fascynuje cię nasza rozmowa? – kpiąco zapytała tamta.
-Fascynuje, ale mam napięty harmonogram. Ubije cię, a potem… cóż, potem mam inną robotę.
-No dobra. – westchnęła Sylwia. – No to zaczynajmy.
*
Okno było duże, w pokoju świeciła się lampa, a Julia widziała wszystko idealnie, przykucnięta na dachu obok Arashiego.
Widziała, jak ciocia Silva uśmiecha się lekko, dopija drink i odstawia go na stół. Ześlizgnęła się z blatu.
-To jak walczymy? Wybierz ty. – zaproponowała z szarmanckim uśmiechem.
-Och, mi wszystko jedno. – Sylwia wzruszyła bezradnie ramionami. – Skoro i tak nie mam szans.
-No cóż, racja. Nie masz.
Ruch był tak szybki, że wręcz zamazany. Jedną ręką Strażniczka szarpnęła pas, przytrzymujący miecz, a drugą sięgnęła nad bark: rękojeść sama znalazła się w jej dłoni. Wyrwała broń zza pleców, zawirowała i nie dając się nabrać na unik Sylwii, wykorzystała balans ciała do idealnego cięcia.
No, prawie.
W ostatniej chwili zachwiała się: ostrze miecza skręciło i ominęło starszą kobietę o milimetry. Silva krzyknęła cicho, z trudem utrzymując równowagę i stanęła o krok dalej, opierając broń o ziemię.
-Co ty mi dałaś? – zapytała dziwnym, nie swoim głosem.
-Pytasz, co dodałam do whisky, tak? – niewinnym głosem zapytała jej matka chrzestna. – Coś bardzo mocnego. Powoli cię wykończy. Będzie bolało i to bardzo. I umrzesz.
-Bądź pewna, że wcześniej zdążę cię ubić.
-Chyba żartujesz. Nie zrobisz ani kroku.
Jakby w odpowiedzi na jej stwierdzenie, Strażniczka postąpiła dwa kroki do przodu, ale potem zachwiała się znowu. Zwiesiła głowę, usiłując złapać oddech i zaciskając powieki.
-To naprawdę mocne. Ale trucizny działające na ludzi nie działają na…
-Strażników, tak? – dokończyła za nią Sylwia. – Zaskoczę cię. To jest trucizna specjalnie dla takich jak wy.
-Przeszłaś samą siebie. – zakpiła Silva słabym głosem.
-Owszem, wiem.
Sylwia McEver z ponurym uśmiechem obserwowała, jak tamta powoli opada na kolana i próbuje się wyprostować, zaciskając zęby i podpierając się na mieczu. Prawie się udało.
Prawie.
W ostatniej chwili jej ręce ześlizgnęły się z rękojeści. Upadła na ziemię, nie zdolna do najmniejszego ruchu, oddychając ciężko.
-Teraz. – uprzejmie poinformowała ją łowczyni pijąc swój, czysty drink. – Jest ten etap, w którym zaczynasz wrzeszczeć z bólu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz