Powoli kończymy drugi tom ;) Ciekawi was jak się zakończy??? Czekamy na wasze komentarze, jak również na podsumowanie tej części. Macie już podejrzenia kim może być Moriarty i jakie urazy chowa do Strażniczki?
61
Silva zawiodła swoją matkę chrzestną i nie wrzeszczała.
Drżała lekko, zaciskając palce lewej ręki na ramieniu, wbijając sobie paznokcie w skórę, jakby chciała, żeby popłynęła krew. Otworzyła usta, ale zamiast słów, z jej gardła wydobył się tylko cichy szloch.
Zwiesiła głowę.
-Ciocia… - zaczęła blada Julia, podnosząc się z dachu. – Szybko, musimy…
-Stop! – Arashi zablokował jej przejście. – Mamy się nie mieszać. Poczekaj, wszystko będzie w porządku…
Nic nie było w porządku. Kompletnie nic.
*
-Jak to „wysłaliście kogoś”? KOGOŚ?! Macie wysłać najlepszych łowców, muszą powstrzymać Silve! Mam nadzieje, że nic nie zrobi swojej matce chrzestnej, ani sobie, a jeśli tak… - Dante przerwał na chwile, wsłuchując się w komentarz przebywającego w Anglii mentora. – Ja wcale nie krzyczę! Jak możesz, Metz!? Po prostu się martwię!!! Nie, NIE KRZYCZĘ!!!
-Krzyczy. – zauważył cicho Oliver, siedzący razem z resztą przy kuchennym stole.
-Zamknij się. – syknęła Madeleine. – On po prostu się martwi o ciocie Silve.
-Przecież oni się nienawidzą. – prychnął Cyryl.
-Jesteś kretynem. – dobitnie stwierdziła Natalia.
-Bez urazy. – po kilku sekundach dodał Nikolaj.
-W porządku, nie obrażam się. – chłopak machnął ręką.
Adrian i Metody wymienili ponure spojrzenia.
-Jak to, że ona niby zabija? – płaczliwie zapytał Montehue. – Silva?
*
Silva w końcu uległa – wcześniej była na kolanach, teraz odmówiły jej posłuszeństwa i opadła na bok, trzęsąc się spazmatycznie. Niesamowicie jasne oczy wyglądały jak zasnute mgłą. Szarpnęła głową, mocno zaciskając zęby, błądziła wzrokiem po pokoju jak oszalałe z bólu zwierze.
-Nie krzyczysz. – w głosie pijącej whisky Sylwii słychać było nutę zdziwienia i nieświadomego szacunku. – Jesteś silna. Ja… ja bym wyła. To jeszcze potrwa kilka minut. Konanie nigdy nie jest przyjemne, wiesz? Nigdy.
-Ty coś o tym wiesz, prawda?
Julia nie mogła uwierzyć, że pomimo potwornego bólu, jaki musiała czuć jej ciotka, słowa, wycharczane przez Silve, były nasycone kpiną.
Strażniczka złośliwie zmrużyła oczy, jakby na ułamek sekundy ból zniknął, lub został zatamowany, ale zaraz potem znowu targnęły nią drgawki.
-W sumie to nie wiem nic. – odparła Sylwia, wzruszając ramionami. – Ale na przyjemne to zdecydowanie nie wygląda. Silvo, kochanie, nie szarp się tak. Walka nie pomoże, tylko wzmocni ból.
-Podejdź… tu… Sylwio. – zdanie zostało wypowiedziane z wielkim bólem. Strażniczka oddychała ciężko, urwanie, spazmatycznie.
-Kończysz się, moja droga. – kpiąco stwierdziła łowczyni. – Ale proszę bardzo, niech ci będzie.
*
-Ciociu… - Julia załkała cicho, patrząc z daleka na tą scenę. Otarła oczy wierzchem rękawa i rzuciła się biegiem. Arashi szarpnął ją za ramie, przyciągnął do siebie.
-Mamy się w to nie pakować. – zastrzegł.
-TO. JEST. MOJA. CIOTKA!!! – łowczyni z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem próbowała się wyrwać, ale zabójco trzymał ją mocno.
-Julia, nie. – powiedział łagodnie.
-Natychmiast mnie puszczaj, rąbnięty morderco! – syknęła.
Natychmiast pożałowała tych słów, ale było już za późno, żeby je cofnąć. W oczach Arashiego najpierw odmalował się szok, później ból, a dopiero na końcu wszystko przysłonił gniew.
Myślała, że ją uderzy.
Myślała, że ją zabije.
Ale japońskie wychowanie zrobiło swoje. Spojrzał na nią w miarę spokojnie.
-Nie, Julia. Nie puszczę cię.
*
Sylwia odłożyła kieliszek i sprężystym, niepodobnym do niej krokiem, podeszła do Strażniczki.
-No, co? – warknęła.
-Chcę ci powiedzieć… - Silva urwała. Syknęła z bólu, zarzuciła głową, wbiła oszalałe spojrzenie w sufit. – Nachyl się. Nie mam siły mówić głośno.
Łowczyni z irytacją pokręciła głową i uklękła koło niej, chłodno patrząc w gasnące oczy. Nie miały już koloru promieni słonecznych – zbladły, przypominały stary pergamin. Szkliły się w nich łzy bólu i upokorzenia. Tak, Silva McEver była upokorzona.
Dała się nabrać.
-Bliżej. – szepnęła, ledwie poruszając ustami.
Sylwia nachyliła się nad nią i niemal momentalnie krzyknęła, cofając się błyskawicznie. Sztylet, wyłuskany zza cholewki buta, trafił w próżnie, nie przebijając skóry. Łowczyni zacisnęła palce n nadgarstku Silvy z niesamowitą siłą, czekając, aż ta wypuści broń.
Nóż z brzdękiem opadł na posadzkę.
-Czyżbym była dla ciebie zbyt dobra? – syknęła wściekle przez zaciśnięte zęby. – Tak? Chcesz naprawdę cierpieć, Strażniczko z rodu McEver?
Ręka Silvy, na której jej matka chrzestna zacisnęła dłoń, momentalnie poszarzała. Pojawiły się na niej drobne pęknięcia, jakby wojowniczka zamieniała się w posąg. Ale to nie był kamień.
To był popiół.
Palce rozpadły się z proch, potem nadgarstek. Szary kolor dotarł aż do ramienia, długimi mackami sięgał do barku Silvy, cały czas pnąc się w górę. Strażniczka szarpnęła się bezsilnie, u kresu sił, upokorzona, zagubiona, oszalała z bólu. Po jej policzku stoczyła się jedna, jedyna łza.
Mgliste pasmo dotarło do oczu, na zawsze zabijając ich niepowtarzalne światło, kradnąc niebezpieczne piękno wojowniczki i na zawsze odsyłając ją w zapomnienie.
Chwile potem całe jej ciało zamieniło się w pył.
-Widzisz? Dostałaś, na co zasłużyłaś. – z satysfakcją stwierdziła Sylwia McEver, kiedy wiatr wtargnął do salonu przez otwarte piętro i rozwiał popiół po całej podłodze. – To, na co zasłużyłaś.
*
-Czuję, że stało się coś złego. – wyszeptał Dante, bezsilnie opadając na krzesło.
*
-CIOCIU SILVO!!! – Julia szarpnęła się mocno, z przerażeniem patrząc, jak proch, który pozostał po Strażniczce, znika. Przez chwile stała nieruchomo, nic nie rozumiejącym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń.
Silva McEver, ideał wojowniczki, ta, która rzucała wyzwanie całemu światu, która stawała przeciwko niemu i wygrywała, uświadamiając ludzkości, że ta od początku była skazana na przegraną, ta, która kpiła bez zagrożenia, ta, która była mistrzynią walki, ta, która była całkowicie inna… Strażniczka Silva została zaszachowana w ostatecznej rozgrywce.
Została zabita.
Julia bezsilnie osunęła się na kolana i schowała twarz w dłoniach. Była zbyt otępiała i zrozpaczona, żeby płakać.
Arashi położył jej rękę na ramieniu.
-Julia… - zaczął niepewnie. – Tak bardzo mi przykro.
Milczała przez chwile.
-Ona była jedyna. – powiedziała w końcu. – Już nigdy nie będzie kogoś takiego. Nie powinna umierać. Powinnam zginąć w zamian.
-Przykro mi. – powtórzył zabójca.
Nie znaleźli nic więcej, co mieli by sobie do powiedzenia.
Silva McEver nie żyła.
Właśnie zakończyła się jakaś era.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz