poniedziałek, 23 listopada 2015




3


Julia wiedziała, że będzie trudno już od pierwszego momentu, kiedy spojrzenia Arashiego Tenmetsu, idącego u jej boku, i Valeriana Phantomhim’a skrzyżowały się pod jej szkołą. Ale nie sądziła, że będzie aż TAK źle.
Minął miesiąc, a ona wreszcie zrozumiała skale swojego błędu.
-Czerwonowłosy patrzy na nas z nienawiścią. Znowu. – beznamiętnym głosem zauważył jej towarzysz.
-Wiem, Arashi. – odparła cicho. – Widzę.
Kto jak kto, ale akurat Valerian miał świetny powód, by jej nienawidzić. W ostatnim roku szkolnym byli najlepszymi przyjaciółmi, a później zaczęła się od niego odsuwać. W pierwszy dzień wakacji doszło między nimi do kłótni, którą widziała za każdym razem, kiedy zamknęła oczy.
Ale młody Phantomhim nie wiedział najgorszego. Nie znał tej prawdy, przed którą chciała go bronić. Nie wiedział, kto zgładził jego rodziców…
Ona wiedziała i nadal nie mogła się pogodzić z tą prawdą.
-Wszystko w porządku? – cicho zapytał Arashi. Ciemne oczy błysnęły mu z determinacją, utkwione w czerwonowłosym chłopaku.
-Zostaw go w spokoju. – stanowczo powiedziała Julia.
Pamiętał te słowa z dnia, kiedy po raz pierwszy zobaczył Valeriana. Postąpił wtedy krok do przodu, gdzieś w sobie czując, że tamten chłopak nie ma prawa tak patrzeć na JEGO łowczynie. Ale wtedy Julia zatrzymała go tymi samymi słowami. Pamiętał całą ich rozmowę.
-Zostaw go w spokoju. Ja… on… chodzimy razem do szkoły.
-Do szkoły?
-Owszem. Ma na imię Valerian. Kiedyś się przyjaźniliśmy.
-A potem?
-A potem już nie. Nie będę ci tego wszystkiego tłumaczyć.
Arashi spokojnie skinął wtedy głową, tak samo, jak zrobił to teraz. Blask w jego oczach złagodniał. Chłopak o czerwonych oczach i włosach już nie przyjaźni się z jego łowczynią, zaś ona nie chce mu nic zrobić. W porządku, zabójca doskonale to rozumiał. Jeśli Julia chce, żeby zostawił Valeriana – co za zabawne imię, po prostu nie da się go wymówić – w spokoju, on wypełni jej wole.
Może nawet pozwoli mu przeżyć.

*

Czarne włosy, czarne oczy, azjatyckie rysy.
Nienawidzę cię.
Valerian długo jeszcze po tym, jak Julia i jej nowy przyjaciel zniknęli, wbijał wzrok w miejsce, gdzie stracił go z oczu. W spojrzeniu nieznajomego chłopaka widział przez chwile oddanie i coś jak miłość, pamiętał to dobrze, a w oczach łowczyni… sympatie dla tego ciemnowłosego, przystojnego inwiduum, jak nazywał go w myślach.
Nienawidzę cię.
Zająłeś moje miejsce.
Valerian zacisnął rękę w pięść. Jego złość była irracjonalna i więcej niż głupia, ale nie potrafił się jej pozbyć.
Ona nie potrzebuje ciebie, przecież jasno to pokazuje. W takim razie dlaczego ty miałbyś potrzebować jej?” – słowa cioci Rozy dźwięczały mu w uszach. Słowa sprzed trzech miesięcy… słowa, którym zawierzył i które okazały się kłamstwem.
Potrzebował Julii bardziej niż myślał.
I chodziło dokładnie o nią – nie potrzebował przyjaciela, towarzysza, partnera w misjach. Potrzebował jej, chociaż w zasadzie nie miał pojęcia, dlaczego.
Trzy miesiące temu… pamiętał swoją wściekłość. Był zły, bo przestała mu patrzeć w oczy. Był zły, bo przestała się przy nim śmiać. Był zły, bo się zamknęła… nie postarał się jej wtedy zrozumieć. Po prostu ją odtrącił.
Teraz rozumiał swój błąd.
Rozumiał i chciał go naprawić. Naprawdę chciał. Ale pierwszego dnia szkoły nie udało mu się wymienić z Julią ani jednego zdania. A kiedy po rozdaniu planów lekcji pobiegł za nią…
Zacisnął zęby, kiedy wspominał ten dzień. Tą chwile. Ten widok…
Wtedy Julia podbiegła do bramy szkoły. A ciemnowłosy, czarnooki chłopak o azjatyckich rysach już tam na nią czekał. Ruszyli dalej.
Go, Valeriana, nawet nie zauważyli.
Potem widział ich jeszcze wiele razy. Inwiduum czekało na łowczynię każdego dnia po szkole, czasami też spotykał ich na ulicach, tak jak dziś. I w takich momentach władała nim właśnie nienawiść. 
Arashi mylił się – to nie na Julia chłopak patrzył z taką zawiścią. Nie na Julie, tylko na niego…
Na ciemnowłosego Azjatę, który zastąpił jego samego.
Nienawidzę cię.” – jeszcze raz powtórzył Valerian w myślach.
A potem odwrócił się i ruszył w swoją stronę.

*

Kiedy Arashi wrócił do domu, Silva McEver nie czekała na niego, tak jak przez ostatnie trzy tygodnie. Przypomniało mu się coś, że wspominała o jakimś wyjeździe i poczuł nagły przypływ ulgi.
Dziś nie będzie treningu.
Przez wiele lat ćwiczył się we władaniu bronią, biegach dystansowych, metodach skrytobójców… znał je wszystkie. Nie bał się ćwiczeń, ale to, czego uczyła go Strażniczka Silva... Położył się na sofie w salonie, przypominając sobie ich rozmowę, kiedy ujrzał ją pierwszy raz po tej rzekomej „śmierci”.
Pamiętał, że stał przez chwile bez ruchu, patrząc w jasne, rozbawione oczy. W końcu opuściła sztylet i uśmiechnęła się do niego lekko.
-Czyżbyś mnie nie pamiętał, Arashi?
-Pani nie żyje. – w jego głosie zabrzmiało zdziwienie. – Nie żyjesz, Silva-sama.
-Żyje. – zaprzeczyła natychmiast.
-Julia… - zaczął.
-Julia niczego się nie dowie. – ostro przerwała mu Strażniczka.
-Boi się o ciebie!
-Nie będę jej narażać. – pokręciła głową.
-Więc czemu pokazujesz się mi? – zapytał zabójca.
Do teraz pamiętał jej uśmiech, kiedy wypowiedział te słowa. Spokojnie schowała sztylet, a potem znów uniosła na niego wzrok.
-Po pierwsze, to mój dom, Arashi Tenmetsu. A po drugie… potrzebujesz szkolenia. Jesteś dobry. Możesz być lepszy.
-Będziesz mnie szkolić, Silva-sama? – tym razem był już naprawdę zdumiony.
-Owszem.
Świetnie, zmartwychwstała wielka wojowniczka będzie go trenowała, by stał się lepszym zabójcą. Dzień jak co dzień.
Od tego czasu przez okrągłe trzy tygodnie Arashi przychodził do domu po tym, jak odprowadził Julie ze szkoły. Trening był morderczy. Biegał Trasą, pojedynkował się z hologramami wojowników, ćwiczył sztuki walki z Silvą-sama. Uczyła go władać coraz to nowymi brońmy: dotąd umiał się posługiwać tylko nożami i sztyletami, trochę też kataną, a ona pokazywała mu coraz to nowe rodzaje mieczy, od tych lekkich jak puch do tych wykutych z najcięższego rodzaju skały. Sparring z nią był najbardziej wykańczającą rzeczą, jaką w życiu przeżył.
Ponadto cały czas wydawało mu się, że Strażniczka wystawia go na próbę: kiedy wspinał się po skalnej ścianie na Trasie jakby oczekiwała, że za chwile spadnie, kiedy walczył na miecze, zdawała się mieć nadzieje, że za chwile jeden z hologramów utnie mu głowę.
Jakby podejrzewała, że jest zdrajcą.
Ta myśl złościła go bez przerwy: jak mogła przypuszczać coś takiego? Gdyby jeszcze Julii przyszło to do głowy…
Otrząsnął się. Dzisiaj treningu nie będzie, przecież wyjechała.
Zerwał się z sofy i lekkim krokiem wszedł do kuchni. Mniej więcej znał już rozkład tego domu, mimo, że wiele pokoi było poukrywanych w przeróżnych miejscach, a niektóre pomieszczenia aż roiły się od tajnych wejść. Sięgnął w stronę drzwi lodówki i zatrzymał się.
Była na nich przyklejona żółta, samoprzylepna kartka, zapełniona japońskimi znakami, tak, by nie mógł się potem tłumaczyć, że nie potrafił jej odczytać.
Bieg przełajowy Trasą, ćwiczenia z hologramami (sekwencja trzecia), powtórzenie czwartego stylu, medytacja (tak, KONIECZNIE). Miłego treningu – Silva.”
Arashi jęknął cicho.
Ona naprawdę go nienawidzi.

*

Julia siedziała przy biurku w swoim pokoju, przy zapalonej lampce i gapiła się na nagłówek internetowej strony migający na ekranie jej laptopa.
WIELKA WYMIANA NARODOWA!!!”
To jest to. Miała dosyć męczenia się z Valerianem. Miała dosyć tych przypadkowych spotkań, po których zawsze widziała prawdziwą twarz Arashiego: oblicze zawodowego mordercy, który zabije tylko po to, żeby sprawić jej przyjemność. Miała dosyć przebywania tak blisko domu cioci Silvy. Martwej cioci Silvy…
CHYBA martwej.
Ale nie to ją teraz dręczyło. Wymiana narodowa… sprawdziła listę szkół, które przeprowadzały wymianę. Należało do nich jej gimnazjum… i gimnazjum Madeleine Vale. Jej okropnej kuzynki drugiego stopnia, której poprzysięgła zemstę.
To by pasowało.
Nie nazwałaby tego ucieczką. Nazwałaby to „zemstą” i byłaby całkowicie usprawiedliwiona. Uwolni się od Valeriana, od obecności domu cioci Silvy, która do prześladowała ją jak duch… Arashi pojedzie z nią. Nie wiedziała, jak przemyci go do Mediolanu, ale jakoś to zrobi.
Była z McEver’ów.
Oni nie łamali się przed nikim i nigdy nie poddawali się rozpaczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz